Literatura obyczajowa

Wysłuchaj mnie – Paula Er

Wysłuchaj mnie - Paula Er

Wysłuchaj mnie
Paula Er

„Ale smutek? Nie jesteśmy do niego przyzwyczajeni. Od najmłodszych lat słyszymy od rodziców: nie becz, nie maż się, bądź mężczyzną, co z ciebie za facet? Później, w szkole w gronie znajomych udajemy silnych, twardych jak skała, choć często do dorosłości daleka droga. Dorastamy i pokazujemy ojcom, jak dobrze nas wychowali, a matkom, że będziemy podporą rodziny. Kobietom, że zawsze staniemy na wysokości zadania. Nie mamy czasu na zatrzymanie się i zapłakanie nad sobą. Pędzimy, gnamy przed siebie. Zarabiamy pieniądze, dbamy o dom i maszyny. Oliwimy ich trybiki, wymieniamy na nowe, nie zwracając uwagi, że w nas coś zgrzyta. Bo przecież musimy być silni. Nie możemy się zepsuć. A jeśli nawet, zrobimy wszystko, żeby nikt nie zauważył”.

W ciężkich czasach przyszło nam żyć. O ile w ogóle były czasy łatwiejsze. Nowoczesność wysoko zawiesiła poprzeczkę. Wiele wymogów, wiele zadań do sprostania, więcej zagrożeń czyhających na biedną, kruchą psychikę ludzką. Ideały wykreowane w wirtualnym świecie nakładają się na realny, w którym możliwe absolutnie nie są. Granice między tymi dwoma rzeczywistościami zacierają się. Świadomości, że w social mediach ludzie perfekcyjni nie są prawdziwi przestaje, zaczyna brakować. Kiedy jednak wydaje się, że ludzie wokół są idealni, z idealnymi żywotami, domami, karierami i rodzinami, staramy się im dorównać. To istna walka z wiatrakami, gdyż prawdą jest, że nic i nikt nie jest i nie będzie idealne, a wizerunek owych idealnych to tylko dobrze utkana maska z udawania, wiecznego pozowania i oszukiwania nade wszystko siebie samych.

„Poczuła, że osiągnęła dno nie tylko jako matka, ale przede wszystkim jako człowiek”

Wysłuchaj mnie” przyciągnęła mnie do siebie dwoma konkretnymi słowami w opisie zawartymi. Depresje poporodowa. To przerażające schorzenie przypomina mi ateistę w mocno wierzącej rodzinie. Niby członkiem niej jest, więc ich najwyższy nakazuje kochać także jego/ją ponad wszystko, ale oni jakoś nie mogą się przemóc by nie mówić o nim/niej źle, by nie okazywać niechęci. Najlepszym, nie, nie najlepszym, lecz najgorszym złem w tym impasie jest cisza. Cisza, która zmienia się w grę pt. „takiej osoby nie ma”. Tak jest z tą chorobą. Sama w sobie nie jest najgorsza, taką czynią ją dopiero reakcje, podejście tych, którzy pomóc winni osobie nią dotkniętą. Jednakże nikt nie lubi poruszać kwestii tego rodzaju. Generalnie chorób na tle psychicznym, a zwłaszcza tej, która jest „większym smutkiem”. Dlatego od razu sięgnęłam po pracę Pauli Er. Za mało się mówi o depresji, a już zwłaszcza poporodowej, za mało się mówi o postrzeganiu kobiet i oczekiwaniom, jakie są im stawiane, za mało mówi się o znieczulicy na problemy emocjonalne ludzi, za mało o tym, jak ważna jest rozmowa. Za mało.

Aneta do czasów przeprowadzki do większego domu, obok swych rodziców była „kobietą idealną”. Nie pięła się po szczeblach kariery, całą siebie poświęciła ognisku domowemu. Sama często lubi wspominać, że we wcześniejszym mieszkaniu, że wszystkim sobie sama radziła. Perfekcyjna mama dla syna, perfekcyjna gospodyni dla męża, który wracając z wyjazdów służbowych (dosyć licznych, wyjazdów służbowych) zastawał szczęśliwą rodzinę, uprzątnięte kąty i gorący posiłek na stole, przy którym w spokoju zwierzał się żonie.

Nic nie trwa wiecznie.

Druga ciąża Anety, poukładane według ścisłego planu życie, wymyka się spod kontroli. Mikołaj jako noworodek był ułożonym i łatwym do kochania dzieckiem. Kolejny połóg był prostszym obiecany. Co więc mogło pójść nie tak? Życie. Można je śmiało uważać za niewidzialną istotę, sprawującą pieczę i nad wszystkim i niczym, znającą co było i co będzie. Nie lubi ono być przewidywalnym, zwłaszcza zakładanym z góry. Nasza bohaterka srogo się naraziła pewną przyszłości będąc. Życie podsunęło Emilce pomysł wcześniejszego wyjścia na świat, który czym prędzej zrealizowała, nie bacząc na nieprzygotowaną do końca rodzicielkę, jej niespakowaną jeszcze torbę szpitalną, umówione terminy lekarskie i jej psychikę, dla której nowością był brak kontroli. Za dużo zostało ustalone z góry.

Łutem szczęścia jest Mikołaj spędzający noc u dziadków i pielęgniarki szybko przejmujące inicjatywę nad przerażoną mamą, która najchętniej zgłosiłaby nieprzygotowanie. Poród przebiega sprawnie. Za sprawnie, za nagle. Biedna Aneta nie zdążyła choćby pogodzić się z przyśpieszonym rozwiązaniem, gdy wyjmują już z niej dziecko, by następnie wcisnąć w ramiona małą istotkę. Dziwna ta istotka. To na pewno jej dziecko? Czy to możliwe by to naprawdę była jej córeczka? Ten szamoczący się, z lekka oślizgły bobas nie może być przecież tak wyczekiwanym maleństwem. To musi być zły sen…

Zły sen w koszmar się przemieniający, gdy na sali poporodowej znów podają jej dziecko. Dziecko, które powinna nakarmić, przebrać w śpioszki, zmienić pieluchę. Dziecko, które powinna kochać. Jak jednak zmusić się do tego, gdy nie czuje się nic poza przerażeniem i.… wstrętem?

Dziecko nie chce jeść, nie chce ciągnąć mleka, rani ją. Gardzi nią. Jak można się mu dziwić, skoro ma tak nieudolną matkę? Powinna być taka, jak Marla. Marla leżąca obok, która tak dobrze zajmuje się Ernestem, mimo że to jej pierwsze dziecko. Marla, która choć starsza o niej sporo wiosen to bez porównania lepiej się prezentuje. Marla, która patrzy na Ernesta, jak ona powinna na Emilkę. Tak, jak ona kiedyś na Mikołaja.

“Czemu nie jestem jak inne matki? – zastanawiała się. – Czemu nie cieszę się z macierzyństwa? Czemu dzieci mnie tak męczą? Jestem do niczego. Później następowało zniechęcenie. Dłużej już nie dam rady – stwierdzała. – Niech to się wreszcie skończy.”.

Jak zmusić się do czegokolwiek? Jest tak obolała i zmęczona. Tak bardzo zagubiona. Tak bardzo sama, gdy Bartek po kilku minutach odwiedzin wraca z jej krzyczącą matką do domu, pozostawiając ją samą z dzieckiem, z którym nie wie, jak sobie poradzić. Ze sobą samą, z którą nie wiem, jak sobie poradzić. Sama.
Dlaczego po prostu nie może się ogarnąć? Dlaczego nie może sprostać? Przecież musi! Powinna im pokazać. Pielęgniarkom patrzącym na nią z zażenowaniem, lekarzom traktującym ją jak przedmiot, matce zawiedzionej lenistwem córki, mężowi, który nie rozumie, gdzie się podziała jego zaradna żona.
Dni upływają, nic się nie zmienia. Zmęczenie nie odchodzi, ból trzyma mocno. Nie, jest jedna zmiana. Powoli coraz częściej jest wyprana z emocji. Nie czuje nic. Przerażenie wraca tylko, gdy znów zawiedzie. Gdy upuszcza na ziemię Emilkę, gdy znów traci przytomność, gdy znów kręci jej się w głowie, gdy znów nie może się podnieść z łóżka. Gdy znów jest złą matką i żoną.

Zaczyna jednak rozumieć reguły tej nowej gry, tego nowego życia. Nie oczekują, by była jak przed porodem. Oczekują by po prostu zachowywała się, jak przedtem. Z początku jest trudno, lecz przecież to, co na początku jest wymuszone, po czasie staje się naturalne.

“Miała zaplanowany cały dzień od świtu do nocy. Wypisywała sobie punkty i zadania do zrealizowania. Nie mogła zasnąć, dopóki każdy z nich nie został odhaczony. Zauważyła, że wreszcie zaczyna imponować mężowi i oczywiście matce. Kiedy ją chwalili, czuła satysfakcję, że tak łatwo dają się oszukać. Dawało jej to poczucie siły i złudzenie, że obserwując pragnienia ludzi i spełniając je, stopniowo można osiągnąć każdy cel. Przypominało to grę w szachy. Musiała tylko dobrze przewidzieć ruch przeciwnika. Bo właśnie tak odbierała cały świat. Jako przeciwnika”.

Życie Anety staje się wegetatywną walką, w której jedynymi sojusznikami są zakupywane przez internet antydepresanty łykane jak cytrynowe dropsy. Nie znaczy to oczywiście, iż uwierzyła, że ma depresje. Nie docieka, dlaczego czuje się, jak się czuje, tylko stara się zminimalizować skutki, by nie być “leniwą”. Nie zamierza “użalać się” nad sobą. Grę kobiety widzi jedynie wuj Hubert. Swój pozna swego. Hubert znający farsę, jaką toczą od lat Małgorzata z jego żoną Wandą. Wielka Tajemnica nosi twarz przedstawioną na wszystkich jego drewnianych figurach, robionych przez całe małżeństwo z Wandą. Aneta po raz pierwszy od powrotu z oddziału położniczego ma cel, dodający sił poprzez złość napędzany mizernymi kłamstwami matki. Kim była Antonina i jaka jest tajemnica jej śmierci, której tak zazdrośnie strzegą starsze panie?

A przede wszystkim – czy nauka, jaką dostanie za sprawą osiągnięcia celu wystarczy, aby pogrążona w depresji Aneta zdołała przemóc się i opowiedzieć, co ją zabija od środka?

“Zrobiło jej się żal tej kobiety, której nawet nie znała. Czuła, że ją rozumie. Nie myślała o jej zrozpaczonym mężu, o zdezorientowanych dzieciach, tylko po prostu o niej. Prawie poczuła w sobie jej ból i rozpacz, które popchnęły ją do tego desperackiego czynu. Potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć już siły i ciągle udawać. Zaczęła żałować, że nie miały okazji się poznać. Może, gdyby mogły się sobie wyżalić…Może, gdyby tamta kobieta wiedziała, że ktoś stąpa po tej samej krawędzi, nie doszłoby do takiej tragedii. Czasem przecież wystarczy tylko świadomość, że ktoś jest obok.”.

Wysłuchaj mnie” to nieco brutalna powieść, ukazująca jak egoistycznymi i okrutnymi istotami jesteśmy, a także jak mimo wielkiego postępu kulturowego XXI wieku, rola kobiet w społeczeństwie pozostaje dalej taka sama. Możemy latać na księżyc, jeździć w mundurach radiowozami czy być politykami, aczkolwiek jeżeli oprócz tego nie będziemy dobrymi matkami i żonami, ludzie będą na nas patrzeć z przymrużeniem oka, delikatnie mówiąc – nieprzychylnie. Oczywiście przez hasło ‘’żona’’ łamane jest ‘’gosposia”, co rozumiane jest samo przez siebie. Od najmłodszych lat wychowuje się dziewczynki przede wszystkim do tych dwóch głównych ról życia. Syn może nie wiedzieć, jak umyć okna, ale córka MUSI. Myślę, że zwrot: “no, żeby dziewczynka takich rzeczy nie robiła/nie umiała” jest jak najbardziej aktualny i nadużywany. Dziewczynkom daje się oczywiście możliwość bycia kimś więcej, nawet WYPADA być kimś więcej, ale kariera ma być tylko uzupełnieniem wizerunku. Powinna być dodatkiem. Najpierw uczymy się gotowania, sprzątania, opieki nad dziećmi, a potem wypada zaliczyć jakieś studia, bo bez tych czterech cech nie zdobędziemy “porządnego” męża. Tak, to jest druga ważna sprawa poruszona przez Paulę Er. XXI wiek, a chłopców dalej wychowuje się na nieczułych pracowników, mających pieniądze zarabiać i piąć się po szczeblach kariery. “Nie maż się” czy “nie bądź, jak baba” są także na topie, zaszczepiając awersję do łez, jako do słabości, która tolerowana jest wyłącznie u kobiet (choć i tutaj źle postrzegana). Skutkuje to w późniejszych latach trudnościami w relacjach chociażby z rodziną, co Paula Er ukazuje u Bartka, który jest świadomy, że z żoną źle się dzieje, lecz łatwiej zwalić to na karb lenistwa niż zmierzyć się z emocjonalnymi problemami drugiej osoby, bo jego żona – nie może być słaba. Chciałby jej pomóc, aczkolwiek nie wie jak, w wyniku czego reaguje złością, pogarszając sytuację.

Innym ważnym aspektem powieści jest poród Anety i późniejsze jej losy na oddziale poporodowym, w którym jest traktowana przedmiotowo. Pielęgniarki nie wykazują się empatią, woląc pouczać zagubioną kobietę, zaś lekarze obcesowo obchodzą się z jej ciałem, niczym z kawałem mięsa. Ludzie interesują się wyłącznie stanem dziecka, które oczywiście jest ważne, ale nie mniej przecież niż jego mama. Nie zapominajmy, jak trudnym przejściem dla ciała, organizmu i psychiki jest ciąża i poród.

Serce łamało mi się, jak brnęłam przez kolejne strony, będąc świadkiem cichego umierania bohaterki. Wydawałoby się, że takie to proste, wysłuchać kogoś, prawda? Takie proste wyżalenie się. Zagłuszamy siebie nawzajem, uważając własne problemy za większe od cudzych, a gdy zostaniemy poproszeni o pomoc, wolimy umniejszyć. Tak łatwiej. Potem dowiadując się o tragedii załamujemy wszyscy zgodnie ręce i głosy, skupiając się na własnych przejściach związanych z czyimś odejściem lub kogokolwiek innym, byleby tylko nie skupić się na prawdziwym problemie. Gdzie byliśmy, gdy ten biedny człowiek potrzebował pomocy? Albo inaczej. Równie łatwo jest zarzucić samobójcy lenistwo, egoizm. Przypisać biednym ludziom nasze własne grzechy.

Takich książek powinno być więcej, powinno być o nich głośniej, gdyż powinniśmy zastanawiać się i przyjmować do wiadomości, że choroby są nie tylko fizyczne i mogą dotknąć każdego. Czytajmy książki takie jak “Wysłuchaj mnie” i wyciągajmy wnioski, otwierajmy oczy. Otwierajmy oczy, nie przymykajmy ich na cudze problemy. Skoro to tak niewiele wysłuchać kogoś, to poświęć drugiej osobie te kilka, może kilkanaście minut. Zdejmij maskę perfekcji, uśmiechnij się do drugiego człowieka i wyznaj, że masz ochotę wszystko rzucić w kąt, bo także coś ci nie wychodzi. To wcale nie tak dużo, a może odmienić czyjś los.

“Uwierzcie mi, moi drodzy, jeśli zamiast naszych ciał siedziałyby tu nagie dusze, założę się o wiele, że połowa z nich byłaby umęczona, płacząca i ledwo żywa. Te dusze błagałyby o wysłuchanie. O przytulenie. O obecność drugiego człowieka. (…). Gdy dusza zachoruje, potrzebuje drugiego człowieka. Ale najczęściej go nie znajduje. A gdy go nie znajdzie, zamyka się na inne dusze. Odpycha je, bo przecież jej nikt nie pomógł i musi dawać sobie radę. Wcale nie musi. Może się rozsypać i wylać z siebie cały żal. Wypłakać go, wykrzyczeć. Ma prawo mówić, że nie czuje się dobrze, że jej ciężko i źle.”.

Informacje o książce:
Tytuł: Wysłuchaj mnie
Tytuł oryginału: Wysłuchaj mnie
Autor: Paula Er
ISBN: 9788382194531
Wydawca: Novae Res
Rok: 2021

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać