W tym roku mija 40 lat od momentu, kiedy Urszula zaśpiewała swoje pierwsze przeboje – „Bogowie i demony” oraz „Fatamorgana’82”. W nagraniach towarzyszył jej zespół Budka Suflera. 5 lat wcześniej, w 1977 r., wygrała Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Te jubileusze (zwłaszcza ten pierwszy) stały się pretekstem do wydania autobiografii wokalistki, która jest wywiadem – rzeką z dziennikarką Ewą Anną Baryłkiewicz.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że jest to opowieść przede wszystkim o muzyce. Owszem, tej nie brakuje, ale na pierwszy plan wysuwa się życie osobiste Urszuli. I choć nie los nie oszczędził jej trudnych doświadczeń, dzisiaj patrzy na nie jako coś, co ją wzmocniło, nie osłabiło. Trudno przecież walczyć z tym, co nieuchronne…
Mnie jednak najbardziej zainteresowała muzyczna ścieżka wokalistki i głównie na niej skupiłem się podczas czytania tej książki.
Jeżeli komuś wydaje się, że sam talent wystarczy, aby odnieść sukces – jest w błędzie. Równie ważne jest spotkanie na swojej drodze ludzi, którzy w nim dopomogą. Urszula wie o tym najlepiej, ponieważ – jak sama wspomina – nie należała do najbardziej przebojowych osób:
“(…) od dziecka brakowało mi pewności siebie, i to strasznie. Powiedzenie wiersza w klasie stanowiło dla mnie potworne przeżycie, czerwieniłam się potem przez godzinę”.
Cóż, chyba nikt nie rodzi się „gwiazdą”. Podejrzewam, że trudno jest się przygotować do radzenia sobie z tremą oraz rozpoznawalnością wśród ludzi. Ale zanim Urszula stawiła czoła tym wyzwaniom, musiała zmierzyć się z pierwszym niepowodzeniem. Rok po zielonogórskim sukcesie wystąpiła na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Utwór, który dostała „z przydziału”, nie pasował do jej emploi i ostatecznie przepadł, nie otrzymując żadnej nagrody.
Wytrwałość jednak popłaca, bo chyba każdy zna przeboje, które piosenkarka nagrała kilka lat później ze wspomnianą Budką Suflera. Początki tej współpracy nie były jednak usłane różami. Podczas pierwszej sesji nagraniowej Urszula bardzo się zestresowała i dopiero kiedy uraczyła się mocniejszym trunkiem, rozluźniła się i zarejestrowała swoje pierwsze utwory. Kolejny skok na głęboką wodę to wspólna trasa z zespołem, który był już wtedy bardzo popularny. Ale i z tym wyzwaniem poradziła sobie śpiewająco. A dalej… dalej było tylko ciekawiej.
W drugiej połowie lat 80. do Budki Suflera dołączył Stanisław Zybowski – gitarzysta i późniejszy mąż Urszuli. Mężczyzna, rozwodnik z dwójką dzieci, nie przypadł do gustu jej rodzicom. Ale miłość potrafi pokonać wszelkie przeszkody i tak też było w tym wypadku. Zybowski stał się podporą dla swojej żony. Inspirował ją do muzycznych poszukiwań oraz dawał jej wiarę w to, że mają przed sobą świetlaną przyszłość. Co ważne, nigdy nie zazdrościli sobie sukcesów, nie rywalizowali o zainteresowanie mediów i fanów.
Nic więc dziwnego, że kilkuletnia emigracja w Stanach Zjednoczonych nie była im straszna. Para miała już wtedy syna, którego po jakimś czasie zabrali ze sobą. Urszula i Stanisław Zybowski zajmowali się tam oczywiście muzyką, ale przede wszystkim utrzymywali się z różnych prac – ona przegrywała kasety (!), a on jeździł taksówką.
Po powrocie do Polski Urszula triumfalnie powróciła do pierwszej ligi śpiewających pań za sprawą albumu „Biała droga”, na którym dała się poznać także jako autorka tekstów. Kolejne lata wypełniły koncerty, kolejne nagrania, przeboje i – niestety – przedwczesna śmierć Zybowskiego. Karuzela życia Urszuli nagle się zatrzymała.
W tym trudnym momencie spotkała człowieka, który daj jej ciepło, zapewnił opiekę i otoczył ją wsparciem. Ale nie wszystko było takie piękne i kolorowe. Tomasz Kujawski – drugi mąż wokalistki, musiał zmierzyć się z nieprzychylnymi komentarzami. Niektórym przeszkadzała różnica wieku pomiędzy nim a Urszulą oraz skromna zasobność jego portfela…
Mężczyzna nie poradził sobie z wszechogarniającą go presją, sięgnął po alkohol, a później trafił nawet do specjalnego ośrodka na terapię… O tych trudnościach bohaterka książki opowiada bardzo szczerze, tym samym pokazując, że życie znanych ludzi jest tak samo pełne dramatów, jak tzw. przeciętnych zjadaczy chleba.
„Urszula. Autobiografia” to wartka opowieść jednej z najpopularniejszych polskich piosenkarek. Każdej dekadzie życia wokalistki poświęcono jeden rozdział jej książki, z których wyłania się portret kobiety spełnionej, mającej swoje wartości i wytrwale podążającej swoją („białą”) drogą. Po lekturze dochodzę do wniosku, że jest ona adresowana do piękniejszej płci, niekoniecznie nawet zaznajomionej z twórczością piosenkarki. Podejrzewam, że do nich najbardziej przemówią osobiste, pełne emocji i sentymentalizmu kolejne strony rozmowy Urszuli z Ewą Anną Baryłkiewicz.