Literatura faktu

Pandrioszka – Krystyna Kurczab-Redlich

Pandrioszka - Krystyna Kurczab-Redlich

Pandrioszka
Krystyna Kurczab-Redlich

Nic tutaj nie jest podobne do tego samego gdzie indziej” – słowa umieszczone we wstępie do „Pandrioszki” Krystyny Kurczab-Redlich, znającej Rosję od podszewki, oddają całą istotę tej książki. Autorka pokazuje nam kraj pełen paradoksów, gdzie demokracja jest tak demokratyczna, jak myte schody pozostają nadal brudne, z własnej perspektywy.

Jest to perspektywa cudzoziemki, ale starającej się być jak najbliżej „przeciętnego homo sovieticus”. Klatki schodowe komunałek, zaśmiecone rynki i bazarki, podziemia metra – to dla zwyczajnych obywateli. Ci uprzywilejowani mieszkają czysto i przestronnie, kupują w wydzielonych, znakomicie zaopatrzonych marketach i jeżdżą zachodnimi samochodami.

Tyle, że w Rosji brak klasy średniej, „W środku – pustka”. To jeden z wielu paradoksów owych „demokratycznych” przemian. Nic nie poradzę na to, że ciągle miałam tu bardzo bliskie skojarzenia z sytuacją w Polsce sprzed 1989 roku i późniejszą, z lat 90-tych. Skojarzeń było tak dużo, że poczułam się tak, jakbym przeniosła się w czasie. Najpierw kolejki po wszystko, pustki w sklepach, meble wszędzie takie same, puszki po coli sprzedawane jako ozdoba do mieszkań. U nas handlowano, wcale nie tanimi, kolorowymi reklamówkami, a po transformacji także wszędzie wyrosły blaszaki z hot dogami i zapiekankami. Dla mnie to odrobinę sentymentalne wspomnienie. Jednak nie da się ukryć, że o ile my rozwijaliśmy się dalej w miarę równomiernie, stopniowo wchodząc na wyższy poziom, o tyle w Rosji gigantyczne rozmiary przybrało rozwarstwienie społeczne. Jednych nie stać niemal na nic, za to dla małej garstki uprzywilejowanych jest wszystko.

Ale „Pandrioszka” to nie tyle przechadzka po Moskwie, co wejrzenie w głąb rosyjskiej duszy. Autorka ma wielką umiejętność wczucia się w ludzkie emocje. Widać, że znając wszystkie wady, niedociągnięcia, narastające przez lata uprzedzenia i kompleksy Rosjan, ona po prostu ich lubi. Tych „homo sovieticus” z brudnych zaułków, spieszących rano na kacu do metra i, jakkolwiek by się u nich nie działo, zawsze mających jedną odpowiedź: „Normalno”.

Kocha też tę Matiuszkę Rossiję, z jej ruską melancholią i biernością, która, teraz przykryta blichtrem Versace i Valentino z metkami w dolarach, i tak spod nich wyłazi, bo pozłotko zawsze można przecież zdrapać. Nie kocha rządzących i uwłaszczających się na rosyjskim bogactwie cwaniackich elit, rozpychających się w drogich restauracjach przy homarach i szampanie. Ale to nie oni przecież stanowią rosyjskie spirytus movens. Oni tu wręcz w ogóle nie pasują. Lepiej komponują się z mediolańskim czy paryskim szykiem. Przesłaniają tylko prawdziwego Rosjanina, którego Krystyna Kurczab-Redlich tu dla nas tropi, podobnie jak owa błyszcząca bogactwem scenografia, całkiem niedawno przecież postawiona, zakrywa prawdziwą Moskwę. Ot, taka matrioszka – pandrioszka właśnie.

Dlaczego Rosjanie nie lubią wpatrywać się w swoje drzewo genealogiczne? O czym rozmawiają przy stole? Jak wspaniale miesza się tu pogaństwo z religijnością. Autorka, przelewając na stronice książki całą swoją sympatię do Rosjan, jednocześnie nie zamyka oczu na to, co złe. „Największy „deficyt” narodu rosyjskiego to świadomość społeczna”. Widać to też dzisiaj, gdy od Rosji odwracają się niemal wszyscy, a my tak naprawdę nie wiemy, co myślą ludzie rosyjscy, bo nie bardzo widać to na ulicach. I tak, jak opisuje to, co w Rosji piękne, wiecznotrwałe, niepowtarzalne, równie szczerze wymienia wszystkie toczące ten kraj choroby, przewlekłe i chyba nieuleczalne.

Ale zaraz obok natrafiam na wzruszające scenki, świadczące o prawdziwej miłości Rosjan do zwierząt. Karmią, przygarniają, ratują. Koty królują w sklepach i galeriach, psy w metrze. Sierść błyszcząca, boki wypełnione tłuszczykiem, oczy wesołe. „W Moskwie nie funkcjonuje ani jedno państwowe lub miejskie schronisko dla zwierząt” – kolejny z wielu paradoksów?

Autorka, pisząc o Moskwie tu i teraz, stara się jednocześnie wyłowić te elementy, które tkwią w narodowym charakterze niezmienne i niezagrożone, a także prześledzić zmiany wywołane bolszewizmem, wpływającym świadomie na kolejne pokolenia, zwalczającym „burżujskość”, również niszcząc więzi rodzinne. Sprawdza, co się udało Rosjanom zachować, a na ile funkcjonują w nich wdrukowane mechanizmy zachowania i myślenia z ostatnich 100 lat.

Ważne też, jak Krystyna Kurczab-Redlich o tym wszystkim pisze. To książka niepowtarzalna. Mnóstwo istotnych informacji podanych z humorem, a humor ten cieplutki, lekko ironiczny czasami, ale nie obraźliwy, nie grzmiący. Sprawy drobne, podejrzane gdzieś na ulicy, czy w metrze, przemieszane z najważniejszymi tak, że tworzą zgrabną całość. Autorka swoją opowieść splata płynnie, tka delikatnie, przetykając nici ciemne, ponure, z tymi rozświetlonymi, pastelowymi, cieszącymi oko. Pokazuje jak „Dobro i Zło często zamieniały się miejscami podczas sowieckiej lekcji wychowania. Teraz Rosja poszukuje nowej moralności. Poszukuje, błądząc wśród pogorzelisk tradycji, demobilu historii i odprysków Dziesięciorga Przykazań”.

Ostatni rozdział to reportaż z Czeczenii, którą autorka odwiedziła jako korespondentka wojenna w II fazie wojny. Gorzkie podsumowanie zarówno polityki wschodniej, jak i zachodniej spolegliwości i interesowności. Napisane przez nią słowa trafiają w punkt:

„Okrwawione ciała sypią się nam z telewizora do talerza (…) Co wieczór oddajemy mózgi do telewizyjnej pralni. Wyjmujemy je czyste i szybko zasypiamy”.

Jesteśmy w tym wszystkim i my, dajemy się wciągnąć w ustawiony, publiczny dyskurs, obrazy wchłaniane codziennie stępiają naszą wrażliwość, aż w końcu przestajemy je dostrzegać.

Widok zrujnowanej wojną Czeczenii, przytaczany obrazowo w książce, boli tym bardziej, że przed oczami mamy podobne, z bombardowanej dziś bez litości Ukrainy:

„Zabite domy. Wypalone oczodoły okien. Pręty zgięte jak palce, z wysiłkiem trzymają opadający balkon. W zagłębieniu po pocisku kaloryfer jak zęby kościotrupa. Spalona lodówka – krzyż na ołtarzu wciąż umierającej ściany… Wykrzywione poręcze łóżek. Sedesy w gruzach osamotnione. Hełmy jak rzeszoto. Rozstrzelane domy. Ściany cierpiące od kul. Liszaje czerni nad oknami – muśnięcie życia w drodze ku niebu. O Allach! O Gospodi! wszczepione echem w kruszywo ściany. Amen…”

Płacze Czeczenia. Płaczemy my. Płacze teraz Ukraina. Nic innego już nie pozostało.

Reportaż o Czeczenii, ostatnia część książki, to najprawdziwsza elegia, pełna smutku, cierpienia, obnażająca bezradność i bezbronność wobec wszechpotęgi śmierci i zniszczenia. Po raz pierwszy chyba czytam tekst reporterski, który najpierw poraża moje serce, a dopiero później uruchamia myślenie. Powinno się go włączyć do kanonu lektur szkolnych, by uczyć młodzież wrażliwości i niezgody na zło.

Krystyna Kurczab-Redlich ma nie tylko znakomite pióro, talent obserwacyjny, puentujący i narracyjny. Ma też w sobie prawdę i dobro, które pozwoliły jej namalować tę panoramę rosyjskości tak, że wierzymy każdemu słowu. Tym bardziej, że nie przemawia z wysokości katedry, nie wykłada z punktu widzenia znawcy i autorytetu. To opowiada, szepcze drżącym głosem, wybucha gniewem, otula ciepłym słowem po prostu człowiek czujący i widzący, taki jak my. Weźmy więc „Pandrioszkę” i popatrzmy na Rosję oczami Krystyny Kurczab-Redlich.

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać