Anty-recenzja

Brama – Wojciech Hrynkiewicz

Brama - Wojciech Hrynkiewicz

Brama
Wojciech Hrynkiewicz

Przyzwyczaiłem się do tego, że Wydawnictwo Novae Res stawia na różnorodność i ułatwia start początkującym autorom. To bardzo duży plus. Odnoszę jednak wrażenie, że sito weryfikacyjne oddzielające złe książki od dobrych, nie jest tam zbyt gęste. Daleko nie szukając – moja poprzednia lektura “Spłycenie oddechu” trafiła do “anty-recenzji”. Tak jest też z ostatnią, niewiele lepszą, “Bramą”.

W tym przypadku znowu zasugerowałem się opisem, który obiecuje naprawdę ciekawą rozrywkę:

“Dla Morusa, kandydata na żołnierza, wojskowa codzienność niczym nie różni się od rzeczywistości, w której przyszło mu dorastać: pełnej fałszu, indoktrynacji i absurdu. Ale dwa lata spędzone w jednostce wojsk Obrony Terytorialnej Kraju paradoksalnie staną się dla niego jedną z najcenniejszych życiowych lekcji. Okazuje się bowiem, że “leserowanie, żłopanie gorzały i ganianie na lewiznę” również może stanowić formę oporu wobec znienawidzonego systemu…”

Tyle teorii. A jak wygląda to w praktyce?

Niestety, książka została napisana dosyć chaotycznie i momentami trudno się zorientować, co autor miał na myśli.

Na samym początku trafiamy na anonimowe wynurzenia, które są dziwne, dosyć abstrakcyjne oraz trudne do powiązania z resztą fabuły.

“Nie powiesz: kochaj mnie, przecież nic się nie stało.
Nie spojrzysz.
Mówię.
Widzę cię, ale nie zobaczę.”

Następnie poznajemy wspomnianego już Morusa i jego kolegów, którym przyświeca wspólny cel – wpompowanie w swoje żyły jak największej ilości alkoholu. Główni bohaterowie mają w tym kierunku szczególne predyspozycje:

“Agat im więcej pił, tym trzeźwiej gadał, ja zaś zawsze ponoć wyglądałem jak nabuzowany helikopter (…)”

Tak jak tonący brzytwy się chwyta, tak Agat z Morusem zrobią wszystko, by wypełnić swoje usta wyskokowymi trunkami:

“Tym czterem obszczymurom przyniosła pani całą baterię, a nam, znajomym obrońcom ojczyzny, nawet dwóch butelczyn pani odmawia? Mogą być najmniejsze z całej skrzynki!”

Nie jest to porywająca opowieść. Do tego pseudonim jednej z postaci – Barbapapa, prawdopodobnie zaczerpnięty z francuskiego serialu animowanego, jest idiotyczny.

Warta odnotowania (i zgodna z opisem książki) jest zaradność bohaterów, która była codziennością w poprzednim systemie:

“To gadaj, Agat, ile będzie tych węgorzy? Widzisz, obiecałem gościowi, jak skombinuje mi części do pralki”.

Podstawowa akcja “Bramy” toczy się w 1980 roku, jednak co pewien czas poznajemy wydarzenia o kilka lat późniejsze. Zmienia się również narracja – z trzecioosobowej na pierwszoosobową. Sam zabieg nie jest w sobie niczym złym, jednak wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Trudno wskazać, co wnosi do fabuły. Te nowsze wątki są dosyć enigmatyczne i nie wiadomo, do czego zmierzają.

Znam kilka osób, które w podobnym czasie odbywały służbę wojskową, wtedy 2-letnią. Ich opowieści – niejednokrotnie zaskakujące, wstrząsające lub bulwersujące – różnią się niepomiernie od tych opisanych w książce. I takiej różnorodności najbardziej mi tutaj brakuje. Skupienie się na losach kilku uprzywilejowanych przez przełożonych żołnierzy nie zachęca do poznawania kolejnych stron “Bramy”.

“Raz byliście w kinie na dwudziestą, raz do drugiej w nocy pokazywaliście drogę jakimś dziewczynom, które tu zabłądziły…”

I tym (nie)optymistycznym fragmentem kończę tę wymęczoną recenzję. Nieczęsto zdarza się, abym miał problem z opisaniem tego, co przeczytałem. Niestety, tak było tym razem. Z ulgą zamykam za sobą te drzwi (a może raczej skrzydła “Bramy”) i odkładam książkę z tą świadomością, że nigdy do niej nie wrócę. “Bez pożegnania więc…” (cytat zaczerpnięty z piosenki “S.O.S.” Katarzyny Cerekwickiej).

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać