„Bezkompromisowa opowieść o raju, do którego nie każdy odważy się wejść”
Z tym cytatem się zgodzę. Oczywiście w nawiązaniu do książki „Bali Tinder” Kasi Pieluszki. Został on umieszczony na okładce. Co faktycznie daje nadzieję, na coś mocnego. Natomiast nie do końca wiem, co myśleć. Mam wrażenie, że ta historia ma dwie, kompletnie różne, strony medalu. Z jednej mogłaby być całkiem interesującą historią, pokazująca jak odmienne może być podejście do seksu w innej części świata. Gdyby tylko autorka przedstawiła więcej kultury i życia na Bali. Z drugiej strony mamy coś, co nie do końca się udało i nawet nie jestem w stanie określić co to jest. Osobiście mam ogromny problem, żeby zdecydować czy po prostu historia jest słaba, czy przypadkiem nie zmarnowałam czasu na czytanie. Ale od początku…
„Bali Tinder” to opowieść z życia autorki. Pewnego dnia rzuciła wszystko i wyjechała na Filipiny. Jej opowieści o życiu na Bali wzbudzają duże zainteresowanie. Jednak ta książka to historia o relacjach damsko-męskich. Tam wszystko jest jasno nakreślone.
„Wolność seksualna, życie ukierunkowane na samorealizację i unikanie zobowiązań. Kolejne randki przeplatają się z dalekimi od norm społecznych relacjami. Seksturystyka w Azji, kobiecy orgazm, konserwatywne rodziny z Indonezji, obraz wyspy jakiego nie znajdziemy w folderach turystycznych”.
To wszystko znajduje się w tej niewielkich rozmiarów książce. Jednak jakby nadal czegoś brakowało i panuje jakiegoś rodzaju nieporządek. Książka nie posiada żadnej puenty, nie prowadzi do niczego konkretnego. Dodatkowo chyba nikt nie podjął się korekty. Jest mnóstwo błędów i literówek. Aż trudno się czytało. Styl pisania niewybijający się. Nijaki. Przez to nie wiadomo co autorka chciała przekazać.
Pojawiały się czasami jakieś obserwacje kulturowe. Jednak było ich tak niewiele, że zgubiły się wśród średniej jakości tekstu. Kolejny minus ode mnie jest za brak spisu treści. Może to poboczna sprawa, jednak gdy książka ma rozdziały i jest to pewnego rodzaju reportaż to uważam, że powinien się on znaleźć. Jeden z rozdziałów, który troszkę się wybił na tle innych to „szczerze o seksie”.
„Miewałam świetnych kochanków. Z analiz mojego mózgu wynika, że to w takich mężczyznach się zakochuję. Gdzieś widziałam zdanie, że każdy ma w swoim życiu osobnę, dla której w jednym momencie rzuci wszystko, aby tylko być razem. Ja nie mam osoby, dla której rzuciłabym swój styl życia. Mam kilka takich, które mogłabym odwiedzić na drugim końcu świata. Akurat w tym momencie najchętniej teleportowałabym się do Francji”.
Muszę przyznać, że autorka nie przebiera w słowach i podziwiam ją za taką otwartość. Nie każdy miałby odwagę pisać o swoich związkach intymnych w taki sposób.
„Kobiecy orgazm jest znacznie trudniejszy do osiągnięcia. Od wielu lat to badam i wiem, że dla mnie największe znaczenie ma to, co mam w głowie podczas stosunku, i w większości przypadków muszę być na górze. Od powrotu na Bali miałam czterech świetnych kochanków, dwóch z nich doprowadziło mnie do szaleństa.”
Jednak ten rozdział ma także i te negatywne strony.
„Obecnie seks zdominowało walenie, które prawdopodobnie wzięło się z porno. Mężczyźni często powielają te schematy. Nie ma więzi, bliskości, jest maraton walenia w pogoni za orgazmem jednego z uczestników stosunku”
Myślę, że niektóre fragmenty, jak dla przykładu ten powyżej, są całkiem sensowne i mają w jakimś stopniu odbicie w rzeczywistości. Jednak wrzucanie wszystkich do przysłowiowego jednego wora nie jest w porządku.
Książka jest średnich lotów. Raczej zgubi się gdzieś pomiędzy ciekawszymi historiami. Ja za pół roku nie będę pamiętać, o czym była. Nic ujmującego, nic specjalnego. Po prostu. Szkoda czasu na taką lekturę. Jest dużo, różnych i lepszych pozycji o wolności seksualnej.
Nie polecam, historia mdła, nic niewnosząca. Nawet niespecjalnie ciekawa. Z pewnością znajdą się zwolennicy tej pozycji. Jednak myślę, że „Bali Tinder” to słaba pozycja. Jeśli ktoś chciałby sam się przekonać to nie stracicie dużo czasu. To tylko koło dwustu stron i czyta się dość szybko.