Za oknem zapada właśnie wieczór. Świat przykryty puchową pierzyną układa się do snu. W tym roku, wyjątkowo długo musieliśmy czekać na przyjście zimy. Przyznacie mi rację, że jeśli w grudniu nie ma śniegu, to na próżno staramy się jakoś reanimować magię świąt. Prawda jest taka, że Matka Natura nas przez ostatnie lata nie rozpieszcza i rzadko kiedy święta, jakie znamy z przeboju „Merry Xmas Everyone” są naprawdę białe. Ale ja tu się rozpisuję na tematy odbiegające w znacznym stopniu od tego, z czym dzisiaj do Was przychodzę. A mianowicie…
Wstyd się przyznać, że do tej pory nie wpadła mi w ręce żadna książka Magdaleny Kordel. I z jednej strony cieszę się, że „Zagubiony anioł” jest dla mnie jej pierwszą książką i właśnie z nią mogę zacząć przygodę z pisarstwem autorki, z drugiej strony nie wiem, jak do tej pory, mogłam omijać taką pisarską perełkę. Ostatnio jakoś nie było mi po drodze z czytaniem, nawał obowiązków w pracy i w domu skutecznie mnie zniechęcał przed ucieczką w lekturę. Zastanawiacie się dlaczego? Jestem czytelnikiem, który jak weźmie książkę do ręki, to nie odłoży jej do ostatniej strony. Po prostu z natury jestem niecierpliwa i czekanie na to, by dowiedzieć się co przeczytam w kolejnym rozdziale, po prostu nie jest dla mnie. Trochę żałuję, że do kolejnych świąt będę musiała czekać prawie cały rok – bo ta książka ma w sobie tę wyjątkową magię, która towarzyszy nam właśnie w tym czasie i którą ta opowieść skutecznie we mnie obudziła. To taka historia, która ogrzeje nasze serca, sprawi, że uwierzymy w ludzką dobroć i bezinteresowność, pokaże, że to nie wstyd prosić o pomoc i czasem w życiu przychodzą takie momenty, że trzeba schować dumę w kieszeń. Bardzo podobał mi się pomysł na tę historię, autorka zrobiła swego rodzaju klamrę, historia, która zatacza koło jakby chciała nam pokazać, że wszechświat niczego nam nie daje bez powodu. Jakby chciała nam dać znać, że dobro, które otrzymamy powinniśmy przekazać dalej jak najpiękniejszy dar.
W tej historii odnajdziemy wiarę, że warto czekać na to, co wciąż jest przed nami, że trzeba mieć nadzieję, że z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji jest wyjście, że miłość to najpiękniejsze co możemy dać drugiemu człowiekowi. I co najważniejsze, że każdy z nas ma swojego Anioła Stróża, który sprawi, że na naszej drodze pojawią się osoby, które bezinteresownie wyciągną do nas pomocną dłoń. Magdalena Kordel ma wyjątkowo lekkie pióro. Dozuje nam momenty wzruszające i te, które sprawiają, że śmiejemy się w głos. Ma subtelne poczucie humoru. Perypetie bohaterów są okraszone wysublimowaną żartobliwością. Nie robi tego wprost, wręcz przeciwnie szanuje swojego czytelnika i pozwala mu delektować się zawoalowanym humorem. Czasem jest to dialog, czasem bohater, którego zachowanie sprawia, że mimowolnie uśmiechamy się. Potrafi w ten sam sposób zagrać na najczulszych strunach naszych dusz.
Historia Haśki, która uciekła przed toksycznym mężem z maleńką córką. Jej heroiczna wręcz walka o lepszy byt dla swojej córki, kosztem własnego zdrowia. Gdy czytałam jak ostatkiem sił, w mieszkaniu bez ogrzewania, karmi córkę piersią, by następnie omdleć z wyczerpania – zrozumiałam jak rzadko potrafimy docenić najmniejsze rzeczy. Na przykład to, że mamy dach nad głową i ciepły posiłek. Ta powieść podobała mi się pod wieloma względami – warsztatowo jest fenomenalna, sam pomysł na współczesną inspirację baśnią „Dziewczynka z zapałkami” skradł moje serce. No i jako wierna fanka Jeżycjady, muszę wspomnieć o oddaniu hołdu Małgorzacie Musierowicz z wykorzystaniem odcienia fizjologicznego brązu w opisie mieszkania Haśki. Każda, kolejna maleńka perełka utwierdzała mnie tylko w przekonaniu, że autorka potrafi namalować słowami najpiękniejsze obrazy. Dlatego już teraz wiem, że z prawdziwą przyjemnością sięgnę po inne pozycje tej autorki. A jeśli Wy zastanawiacie się już, wiem – jest styczeń, nad świątecznymi prezentami dla Waszych najbliższych, którzy uwielbiają czytać – to „Zagubiony Anioł” to idealny wybór. Możecie też dorzucić pudełko chusteczek z Mikołajem, na pewno się przyda. A tymczasem, cytując mistrza – Alberta Einsteina „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko”. Życzę Wam, abyście dostrzegali te cuda, gdziekolwiek spojrzycie. Jako że ziemia pokryła się puchową pierzyną, stańcie na chwilę przy oknie, z kubkiem gorącego kakao i poczujcie wdzięczność, za ciepło Waszego domu, które otula Wasze ciała i serca. Bo właśnie w małych rzeczach możemy odnaleźć prawdziwe szczęście.