„- Oboje z panią doktor jesteście wspaniałą parą. Taką dziewczynę to na pewno brał pan w ciemno, bez testowania.
Michał uśmiechnął się zadowolony.
– Wie pani, my też swoje przeszliśmy.
– A ile znaliście się przed ślubem? – spytała zaciekawiona.
– W sumie pięć lat, z tego cztery byliśmy razem. Rok byłem w wojsku w służbie zasadniczej, a ona na mnie czekała”.
Biorąc do ręki książkę pod tytułem „Przepustka od Pana Boga” zupełnie nie wiedziałem, czego się po niej spodziewać. Ukazała się ona nakładem wydawnictwa Novae Res, a jej autorem jest Jan Śleszyński. Po lekturze tej dość obszernej powieści żałuję, że ją przeczytałem. Jestem bowiem osłupiały i po prostu zniesmaczony. Nie rozumiem też okładki, która nijak się ma do treści powieści (wieżę kościelną zwieńczoną krzyżem mogłoby sobie i wydawnictwo i autor już naprawdę podarować). Kłębią mi się w głowie przeróżne myśli, być może uda mi się je uporządkować.
Złe przeczucia miałem już po przeczytaniu biogramu autora. Przytoczę go w tym miejscu, jest on bowiem niezbędny do zrozumienia wymowy książki. Jan Śleszyński urodził się w 1949 roku. W 1969 roku dostał się do Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej. Obecnie na emeryturze. Jak zapewnia wydawca „w swoich powieściach opisuje przełomowe lata w najnowszej historii Polski, starając się obalać mity związane z tamtymi wydarzeniami”.
W mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Tak, bójcie się tych, którzy ciągle chcą obalać mity. Okazuje się, że oni wszystko wiedzą lepiej. Co tam zawodowi historycy, po co naukowe książki. Ja dopiero napiszę powieść i obalę mity związane z danym wydarzeniem. Jako żywo, trzymajcie się od takich ludzi raczej z daleka.
Jednak autor pogrąża się w słowie wstępnym. Naprawdę trudno czytać ze spokojem to, co napisał. Ogólnie bardzo wychwala „odpowiedzialną postawę wojska” podczas stanu wojennego. Książkę zaś dedykuje wszystkim, „którzy w tych trudnych czasach służyli Polsce takiej, jaka wtedy była”. Ponieważ głównymi bohaterami jego powieści są wojskowi, prokuratorzy, funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa to te słowa napawają mnie osobiście przerażeniem. Litości! Przecież tak samo tłumaczyli się po wojnie naziści, funkcjonariusze SS, Gestapo. Mówili dokładnie to samo: służyliśmy Niemcom takim, jakie wtedy były. Wykonywaliśmy rozkazy. Cóż, że były to rozkazy nakazujące bestialskie zbrodnie. Wszak dla funkcjonariusza państwowego rozkaz to rozkaz.
Jeżeli my w Polsce XXI wieku będziemy wydawać i promować takie powieści i takie durnoty, to zaiste biednym jesteśmy narodem. Jednak dopiero w powieści autor pokazuje, co potrafi. Na każdej tronie udowadnia jak to ciężką służbę mieli oficerowie wojska, esbecy i prokuratorzy. Normalnie każe im współczuć. Przecież to skandal. Nikt nikogo nie zmuszał do robienia kariery wojskowej albo do służby w SB. Moja cała rodzina przeżyła komunizm, ciężko pracując na roli. Nikt nie zapisał się do partii, nikt nie pracował w służbach. Nie dajcie się zwieść głupstwom autora.
Pisze on, że historia nie jest czarno-biała. Często się tak zdarza, ale nie w stanie wojennym. Przecież kto inny pałował i mordował ludzi, a kto inny był mordowany i pałowany. Jeśli to nie jest jednoznaczne i czarno-białe, odróżnić bijącego od bitego, to naprawdę już nie wiem co jest.
Wypada jednak powiedzieć pokrótce, jaka jest fabuła powieści. Głównymi bohaterami są Michał i Aleksandra. On jest oficerem, ona lekarką. Młodzi małżonkowie bardzo się kochają, chociaż jak się okaże, każdy z nich skrywa swoje swoje małe sekrety. Michał i Ola czekają na swoje pierwsze mieszkanie. Kiedy je odbierają, nie posiadają się ze szczęścia. Ochoczo przystępują do wicia wspólnego gniazdka. Oczywiście, pomagają w tym znajomości Michała. Mężczyzna zdobywa meble i potrzebne wyposażenie. Małżeństwo pragnie już tylko dziecka.
Niespodziewanie Michał zostaje jednak wysłany z Warszawy do innej jednostki. Komplikuje to życie młodych. Los postanawia się mimo to do nich uśmiechnąć i Ola zachodzi w ciążę. Niestety, dziecko rodzi się z wadą serca. Aby leczyć swoją pociechę, oboje wykorzystują pełnię swoich możliwości, wpływów i tak zwanych dojść. Oczywiście jest to możliwe tylko z racji wysokich stanowisk, jakie zajmują. Mimo pewnego dramatyzmu ciężko jest nam współczuć Oli i Michałowi. Wszystko to przez metody, jakimi się posługują.
Jak potoczą się losy Michała i Oli? Czy ich dziecko wyzdrowieje?
Być może będą to mocne słowa, ale autor w swojej książce opisuje partyjno-wojskową sitwę. Tak, tak właśnie. Lekarka, oficer wojska, prokurator, funkcjonariusz SB. Wszyscy oni żyją jak pączki w maśle. Na co drugiej stronie piją koniaki i zajadają się wędlinami. Oczywiście, wszystko załatwione, spod lady, albo w darze od pacjentów.
Co prawda mamy zarysowane trudności PRL-u – głównie problem z zakupami. Jednak Michał bardzo często zdobywa zaopatrzenie albo przez nieoczekiwany zbieg okoliczności, albo korzystając ze swojej pozycji.
Gdzie jest w książce Śleszyńskiego społeczeństwo uciśnione pod butem stanu wojennego? Otóż go nie ma. Występuje co najwyżej jako tło. Tymczasem nasi „bohaterowie” na każdym przyjęciu popijają wódeczkę, zagryzają kiełbasami i innymi wędlinami. Nie dziwię się, że teraz tacy jak oni protestują przeciwko dekomunizacji. Nie dziwię się, że tęsknią za komuną. Wszak byli wtedy panami (dosłownie) życia i śmierci.
Książka pełna jest po prostu szkodliwych treści. Co rusz autor przemyca, że wprowadzenie stanu wojennego było słuszne, co rusz każe nam żałować „ciężkiej” pracy esbeków. Tego po prostu dla mnie za wiele.
Wybaczcie, ale ta książka zasługuje, aby o niej zapomnieć. W moim odczuciu jest bowiem zdecydowanie szkodliwa, wypaczająca rzeczywistość. Jan Śleszyński napisał jeden wielki elaborat na rzecz dekomunizacji. Podczas lektury ogarniała mnie złość na postaci tej książki, bardzo duża złość. Szczerze dziwię się, że Novae Res zdecydowało się wydać taką powieść. Nie rozumiem po co.
Informacje o książce:
Tytuł: Przepustka od Pana Boga
Tytuł oryginału: Przepustka od Pana Boga
Autor: Jan Śleszyński
ISBN: 9788381478847
Wydawca: Novae Res
Rok: 2020