Literatura obyczajowa

Nasłuchując pieśni wieloryba – Agnieszka Maliwiecka

Nasłuchując pieśni wieloryba - Agnieszka Maliwiecka

Nasłuchując pieśni wieloryba
Agnieszka Maliwiecka

Miałam krótką przerwę w czytaniu, co zdarza się od czasu do czasu prawie każdemu molowi książkowemu. Na swoje usprawiedliwienie mam fakt, że rozpoczął się sezon na grzybobranie. Wciąż ciepłe promienie słońca na twarzy, wiklinowy koszyk i kilometry przemierzone w leśnej głuszy – skutecznie zajęły moje popołudnia. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok tej pozycji. Minimalistyczna okładka w kolorze wieczornego nieba i niewątpliwej urody symbole: jagnię, wieloryb, złamane serce, klepsydra, wąż i mozaika słońca skutecznie obudziły moją uśpioną wyobraźnię. Sam tytuł nieco tajemniczy i enigmatyczny: „Nasłuchując pieśni wieloryba” sprawił, że chciałam zatopić się w historię autorstwa Agnieszki Maliwieckiej. I gdybym miała opisać jednym słowem tę książkę powiedziałabym: intrygująca.

Jest to lektura wymagająca – czyli taka, która aktywizuje czytelnika. Nie tylko podążamy śladami Klary, Pana Pisarza i Jakowa, ale też odkrywamy subtelne niuanse, taplamy się w społeczno-literacko-obyczajowych dygresjach, którymi ta barwna historia jest wręcz naszpikowana. Jeśli chodzi o wszelkie analogie, dygresje, literackie odwołania, opisy miejsc, anegdoty to sprawiają wrażenie jakby były wrzucone niby od niechcenia, ale tak naprawdę każde słowo w tej historii jest tam nieprzypadkowo. Urzekła mnie ta książka zarówno stylem jak i głębią przeżyć. Wachlarz emocji, które przeżywamy wspólnie z bohaterami jest niczym tęcza – odnajdziemy w nich wszystkie odcienie. Autorka niczym wprawny malarz miesza ze sobą kolory i sprawia, że historia nabiera rumieńców. Podobnie jak jabłka w moim sadzie muskane wrześniowymi promieniami słońca. Historia dojrzewa, niczym dobre wino, odłożone w piwnicy na kilka lat, początkowo czytelnik czuje się zdezorientowany, bo taka poetyka, zmysłowość tekstu jest niecodzienna i zaskakująca. Po kilku łykach tego kunsztownego – literackiego trunku, czytelnik rozsiada się wygodnie w fotelu i w końcu czuje się jak u siebie w domu.

Niedawno czytałam post na jednym z portali czytelniczych opisujący jak ważne jest pierwsze zdanie w książce. Autor stwierdził, że jest ono najważniejsze. Dlaczego? Bo to właśnie pierwsze zdanie wpływa na ostateczną decyzję czytelnika czy książkę przeczyta, czy odłoży na półkę. Od kiedy przeczytałam ten post, z którym nie do końca się zgadzam, to zwracam większą uwagę na pierwsze zdania. I wiecie co? Pierwsze zdanie w książce „Nasłuchując pieśni wieloryba” skradło moje serce i już wiedziałam przeczytawszy zaledwie siedem wyrazów, że chcę przeczytać tę historię od deski do deski. Jak brzmiało owo zdanie? „Ktoś wcześniej musiał robić ciasto na pierogi”. To zdanie tak piękne w swojej prostocie, a zarazem tak głębokie sprawiło, że jak za pstryknięciem palców wróciłam do czasów mojego dzieciństwa. Znów byłam małą dziewczynką z dwoma warkoczami i umorusaną od mąki twarzą – pochylona nad drewnianym, kuchennym stołem lepiłam z zacięciem pierogi. Faszerowałam je mięsem, jagodami, twarogiem. Na piecu stał wielki gar, w którym babcia obgotowywała ulepione pierogi. Mieszała wrzątek wielką, drewnianą łyżką, aby pierogi nie przywierały do dna. Kuchnia rozbrzmiewała gwarem kobiecych głosów, a moje małe rączki z każdym ulepionym pierogiem stawały się coraz zręczniejsze. Czułam na sobie dumny wzrok babci, która kiwała z aprobatą głową. Jestem pewna, że uniwersalizm tego zdania sprawia, że każdy czytelnik odnajdzie w nim jakieś swoje wspomnienie, a to z kolei sprawi, że każdy odnajdzie w nim własne piękno. Nie mogłabym nie wspomnieć o jednej ze scen, która według mnie, jest jedną z najlepiej opisanych scen, jakie przyszło mi przeczytać, a wiecie doskonale, że czytanie to mój konik i na koncie mam setki tysięcy przeczytanych zdań. Właściwie to mogę powiedzieć, że rozdział 3 o wdzięcznym tytule: „Rozdział trzeci jest o muchach” jest w całości fenomenalny. Mimo że składa się jedynie z 3 stron. Tak zmysłowego opisu popijania kawy nie miałam okazji przeczytać i nie wiem, czy bardziej ujęła mnie postać Klary w tej scenie, czy sama scena z pewnym owadem w roli głównej.

Podsumowując, bo się lekko rozpisałam – wybaczcie, zrzućcie to na karb mojej kilkutygodniowej, czytelniczej przerwy – koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Jest ona nie tylko fantastycznie prowadzoną historią, ale też opowieścią, która pozwoli Wam niejednokrotnie wrócić do Waszych wspomnień i zatracić się w nich bez wyrzutów sumienia. To pozycja nietuzinkowa, niedająca się zaszufladkować. Akcja, która rozwija się dynamicznie wraz ze zmianą kontynentów i podróży do miejsc, które zaskakują nie tylko bohaterkę, ale czytelnika. W każdym rozdziale znajdziemy coś intrygującego – może to będzie tytuł, a może zachowanie bohatera albo konkretna sytuacja bądź też kunsztowna poetyka tekstu lub zmysłowe opisy, które sprawiają, ze czytelnik naprawdę ma wrażenie jakby przy stoliku obok Klary rozkoszował się smakiem espresso na upalnej ulicy Floxberry Road. To kolejna perełka, bez której Wasz czytelniczy świat będzie jakby uboższy i mniej kolorowy. Nie wahajcie się ani chwili, śmiało sięgnijcie po tę książkę, która umili Wam wieczór – tylko jeden, bo nie będziecie w stanie odłożyć jej na półkę, dopóki jej nie skończycie.

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać