Literatura kobieca ma to do siebie, że jest dość specyficzna. Po pierwsze, jak sama nazwa wskazuje, jest skierowana prosto do kobiet. Mało który mężczyzna, sprostałby monologowi zagubionej w świecie kobiety, która sama nie wie, czego chce, ale nie spocznie, póki tego nie dostanie… właśnie. Po drugie, klasyką w tym gatunku jest wątek miłosny. Od przesłodzonych i na różowej chmurce, przez te pełne trudności i przeszkód na drodze ku szczęściu zakochanych, po te pełne seksu i… tylko w sumie seksu. Oczywiście, czasami pojawia się wiele motywów w jednej książce, jednak książki, z którymi osobiście miałam do czynienia nie wskazywały na obecność większej liczby odróżniających je od siebie wątków.
Schody, nawet dla przeciętnej kobiety (mężczyzn już tu nie mieszajmy), zaczynają się w momencie, gdy książka staje się ciężkostrawna. Kiedy bohaterka sama przeczy swoim czynom i jej zachowania bardzo często są nieracjonalne. Dlaczego zaczęłam od tego, można by zadać pytanie. Odpowiedź jest prosta. Właśnie taka wydaje mi się główna bohaterka książki „Stalowe serca”. Ale może od początku…
Emilia Ligocka tkwi zaplątana w dość dziwny związek. Anatol, jej narzeczony, a w bardzo bliskiej przyszłości – mąż, jest chodzącą sprzecznością sam w sobie. Mężczyzna ma charakterek, najchętniej widziałby narzeczoną w roli kury domowej, która dla prowadzenia domu porzuciła pracę, ale jak się dowiadujemy, przejawiał objawy buntu i nawet podniósł rękę na ukochaną. Wydaje się, że życie Emilii i Anatola jest spokojne, bardzo opanowane i dojrzałe, prócz tych wiadomych momentów. Jednak kobieta nie wyobraża sobie takiego życia. Ma pracę, którą uwielbia. Już na samym początku pojawia się kłótnia dwojga „zakochanych” i pierwsza moja myśl jest: „Po co oni ze sobą są?”. Jedno drugiego wkurza, na dodatek matka Anatola uparła się, że zaprojektuje suknię ślubną dla przyszłej synowej. Jak łatwo się domyśleć, pomysł okazuje się klapą, co tylko pogarsza nastrój Emilii. Nie mija dużo czasu i dziewczyna nie jest tak zakochana, jak przystało na przyszłą pannę młodą, a przy pierwszej sposobności pakuje manatki i jedzie do przyjaciółki. Tam spędza ostatni czas przed wyjazdem służbowym do Londynu, o który tak bardzo pokłóciła się z Anatolem. W sumie mężczyzna miał rację, ona jedzie na tydzień, a na dwa miesiące przed ślubem jest dość dużo zajęć. Ale wracając. Kobieta dowiaduje się, że jej podróż zostaje przekierowana z Londynu do Bostonu. Oczywiście wszystkie plany stają na głowie.
Tu się pojawia wątek, który przyprawił mnie o zawrót głowy. W samolocie Emilia poznaje Kristhopera. Mężczyzna okazuje się świetnym towarzyszem… i nie tylko! Niedługo po poznaniu, Emilia zapomina o polskim narzeczonym i bez wyrzutów sumienia ląduje w łóżku mężczyzny z samolotu… jednak, o dziwo, nie on będzie TYM. Chociaż dla niego oddała pierścionek i wydawała się szczerze zakochana, to na scenie pojawi się tajemniczy Matt…
Jestem szczerze „rozwalona” tą historią. Nie lubię książek, gdzie bohaterka zmienia swoje uczucia jakby przestawiała godzinę w zegarku. Najpierw wydaje się, że mimo wszystko CHCE być z Anatolem i postara się zawalczyć o ten związek. Jednak bardzo szybko okazuje się, że Kris czułymi słówkami i uwagą poświęconą dziewczynie, całkiem zawrócił jej w głowie. Choć Anatol jest postacią epizodyczną, Czytelnik dostaje go dosłownie na chwilę, to różnica między tymi dwoma mężczyznami jest dość znacząca. Tajemniczy Matt niech będzie odrobinę dla Was zagadką, bo mówiąc szczerze, mnie samą ten wątek zdrowo zdziwił. Wracając do samej. bohaterki… Emilia jest młodą kobietą. Rozumiem, że związek z Anatolem ją w pewnych dziedzinach ograniczał. Dziewczyna z braku lepszych perspektyw, nadal przy nim trwała, ale bez przesady. Serio? Kilka dni razem i już jest zakochana na zabój? Jak sama opowiada Czytelnikowi, studiowała psychologię. Zdawać by się mogło, że po tym kierunku sama wystarczająco dobrze zna tajniki funkcjonowania ludzkiego mózgu. Ale nie! Daje się ponieść emocjom i już po chwili zrywa zaręczyny i pławi się w błyszczącym, bajeranckim, nowym związku. Jakby dostała nową zabawkę. Co najmniej. Nieprzewidziane zwroty akcji w życiu Emilii, zamiast dodawać całej historii jakiejś tajemniczości, sensu czy choćby napędzać akcje, po prostu… są. Książka zapowiadała się bardzo dobrze, podeszłam do niej z wielkim optymizmem. Załamałam się przy pierwszym dłuższym monologu bohaterki.
Jednak, nie jest do końca zła. Psioczę na fabułę, ale ma ona kilka plusów. Autorka dość ciekawie oddała motyw podróży Emilii. Dziewczyna wciąż gdzieś się przemieszcza. Kris to tajemniczy człowiek i właśnie jego postać wydaje mi się najbardziej barwna ze wszystkich. Emilia wydaje się bardzo… przekupna. Tego kocha, kto jej więcej da. Owszem, jej wzloty i upadki emocjonalne zostały oddane w sposób bardzo realistyczny, ale wszystko pomiędzy, już mniej. Radzę spojrzeć wnikliwie w postacie męskie tej książki. Potrafią zaskoczyć.
Podsumowując. Zapewniam Was, że w książce znajdziecie typową kobietę, która sama nie wie, czego chce. Fałszywe tożsamości. Akcje „To dla twojego dobra”. Dużo podróży. Oraz podobno prawdziwą miłość. Choć nie jestem pewna, znając stałość uczuciową Emilii. Sprawdźcie sami, co sądzicie o tej książce. Mnie nie urzekła. Trochę męczyła. A Was?
Informacje o książce:
Tytuł: Stalowe serce
Tytuł oryginału: Stalowe serce
Autor: Laven Rose
ISBN: 9788379427550
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015