Pierwsza część przygód agenta FBI Toma Vesuvio zaczyna się z przytupem. Otrzymuje przesyłkę, w której Do jego biura zostaje dostarczona przesyłka, w której jest ucięty palec, ziemia i rząd cyfr zapisany na kartce. Do Vesuvia dzwoni nieznany mężczyzna i mówi, że ma czterdzieści osiem godzin na znalezienie właścicielki palca, a po tym czasie kobieta umrze. Rozpoczyna się nierówna walka z przestępcą, gra, w której liczy się każda godzina, a złoczyńca rozdaje karty i wodzi za nos stróżów prawa, którzy bezsilnie próbują zapobiec nieszczęściu.
Książkę czyta się jednym tchem. Intryga jest skonstruowana misternie, wszystko jest przemyślane od początku do końca, przestępca realizuje krok po kroku swój plan, a policja i FBI nie mogą za nim nadążyć. Kiedy wydaje się, że rozwiązanie jest już blisko, wychodzą na jaw nowe fakty i śledztwo trzeba zaczynać niemal od zera, a zbrodniarz nie pozostawia czasu na oddech i zmusza detektywów do pracy na najwyższych obrotach.
Książka byłaby idealna, gdyby nie kilka rzeczy, które mnie w niej niesamowicie drażnią. Przede wszystkim to język, jakim jest napisana. Jest infantylny, jak w szkolnym, nie najlepszym wypracowaniu, zdania często mają dziwaczny szyk słów, a nieraz (a nie „nie raz”, jak w książce) można wyłapać ewidentne błędy, np. „rozbłysnęła żarówka”. Akcja powieści mocno wciąga, więc udawało mi się wyłączyć na tyle, by nie widzieć takich niedociągnięć, jednak były tak częste, że przeszkadzały w swobodnym odbiorze czytanych treści. Do tego dochodzą błędy logiczne, jak na przykład to, że bohater ma zaklejone usta taśmą, a za chwilę dzwoni do kogoś, bez wcześniejszej informacji, że tę taśmę sobie ściągnął, inny błąd to „obszedł dom lekkim truchtem”. Autor nie zrobił researchu przed pisaniem „Przesyłki”. Chyba nie jeździł nigdy samochodem z automatyczną skrzynią biegów, bo nie wie, że nikt nie trzyma ręki na gałce biegów w takim aucie. Najbardziej rozśmieszyła mnie akcja z człowiekiem, który pada, nie można wyczuć pulsu, przyjeżdża pogotowie i co podaje? Morfinę! Zamiast reanimować. Autor powinien poczytać literaturę fachową, albo porozmawiać z lekarzem lub ratownikiem medycznym, zanim opisze taką scenę.
Szkoda, że powieść została napisana takim językiem, bo fabuła jest bardzo dobra i ciekawa, akcja wciąga od pierwszych zdań i przyspiesza w miarę rozwoju opowieści. Pod tym względem nie można nic zarzucić „Przesyłce”. Zastanawiam się, czy nie wymagam za dużo, naczytałam się mnóstwa świetnych powieści kryminalnych i porównuję nowe książki z nimi, a tu porównanie wypada, niestety, słabo. Okładka jest intrygująca i przyciąga wzrok, to na plus, ale styl pisania autora zepsuł mi całą radość z czytania tej książki. By kryminał był dobry, nie wystarczy dobra intryga, język, jakim jest napisana, jest równie ważny, bo wpływa na odbiór opowieści. Ponadto w innych kryminałach detektyw zwykle bez reszty angażuje się w śledztwo, nie ma czasu na sen, zjedzenie porządnego posiłku, a tutaj główny bohater zawsze ma czas, by wyspać się w nocy, a śledztwo zawsze może poczekać do rana, nawet gdy liczy się każda godzina w wyścigu z przestępcą.
W związku z tym wszystkim mam mocno ambiwalentny stosunek do tej powieści. Z jednej strony chciałabym dać najwyższą ocenę za świetne skonstruowanie fabuły, z drugiej zaś najniższe noty za język i błędy merytoryczne opowieści. Liczę na to, że autor wyrobi się w następnych częściach cyklu o detektywie Tomie Vesuvio i poprawi swój warsztat pisarski, by lepiej się czytało, ponieważ umie tkać nić intrygi i dobrze sobie radzi z prowadzeniem akcji, potrafi też zainteresować czytelnika i wciągnąć w wir wydarzeń.
Czy polecam „Przesyłkę”? Raczej tak, gdyż pomimo opisanych niedociągnięć to dobra powieść kryminalna, którą czyta się szybko, akcja jest wartka, szybka, trzyma w napięciu od początku do ostatnich stron, a zakończenie jest niespodziewane. Mam nadzieję, że następne części będą lepsze pod względem stylu pisania i języka, wtedy z chęcią po nie sięgnę.