Im dłużej czytałem „Rogi” tym coraz intensywniej nawiedzała mnie myśli, że ktoś już kiedyś opowiadał mi tę historię. A potem mnie olśniło. Być może piszę to pod wpływem własnych urojeń, ale po lekturze tej książki stwierdzam, że Joe Hill darzy wyjątkowym sentymentem powieść swojego ojca „Martwa strefa”, bowiem można z początku odnieść wrażenie, że tenże tytuł odcisnął swoje odtwórcze piętno w adaptacji jego własnego pomysłu. Podejrzewam, że gdyby autor mógł kiedykolwiek dotrzeć tu z odmętów anglojęzycznej części internetu i zrozumieć ten tekst, to nadziałby mnie na swoje diabelskie widły za czynienie tego typu porównań. Ale co ja mogę? Nie potrafię udawać, że czytając „Rogi” nie widziałem przed sobą ponownie Johnnego Smitha, który tym razem dla odmiany budzi się na kacu, a nie po ciężkim wypadku samochodowym, a nad jego głową wyrastają pulsujące rogi, a nie poczciwy doktor Weizak i jego zatroskana pielęgniarka. Nie posądzałbym Hilla o aż tak rażące naśladownictwo, bo ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy o nim przeczytać, to ta, że będąc pisarzem i scenarzystą komiksowym funkcjonuje w cieniu własnego ojca. Jednakże, gdy poznajemy parapsychiczne zdolności Ignatiusa, jego zdolność poznawania zdarzeń z przeszłości oraz głównego antagonistę, który jest doradcą kandydata na kongresmena, to już na tym etapie może wzbudzać to jednak nasze wątpliwości. Nie inaczej jest z motywem miłosnym, który w obu przypadkach implikuje przebieg fabuły, choć wypada podkreślić, że w „Rogach” jest on zdecydowanie bardziej kluczowy.
Tak więc mamy tu do czynienia z bliźniaczo podobną historią, ale z pewnością opowiedzianą na dwa różne sposoby, bowiem nie można odmówić Josephowi Hillstormowi tego, że mimo iż od najmłodszych lat podążał śladami ojca, to jednak była to jego własna droga rodzącego się twórcy. Zresztą śledząc dotychczasowy przebieg jego kariery widzimy, że zdążył już zapracować na swoją markę i rozpoznawalność, którą konsekwentnie ukrywał pod w swoim pierwszym i drugim imieniem odsuwając tym samym na bok to słynne na cały świat czteroliterowe nazwisko, które z miejsca przysłoniłoby racjonalne myślenie wydawców, wytwórni filmowych, a przede wszystkim odbiorców. To co zdecydowanie odznacza się w „Rogach” i wyrywa się konwencji „Martwej strefy” to próba udowodnienia niedowiarkom, że rodowód diabła mógł mieć swój początek w romantycznym zrywie uciemiężonej istoty, która wyjęta poza nawias ludzkości postanawia walczyć o odzyskanie swojego utraconego szczęścia. I zrobi to, nawet jeśli będzie musiała wskoczyć w ogień.
Naszym iście mizantropijnym bohaterem jest Ignatius Perrish, który pewnego dnia budzi się na ciężkim kacu w mieszkaniu swojej pączkożernej dziewczyny Glenny. Po załatwieniu swoich fizjologicznych potrzeb, w odbiciu łazienkowego lustra spostrzega, że na jego głowie wyrosły… rogi. I tak jak każdy przytomny na umyśle obywatel udaje się on do klinki medycznej, gdzie szybko przekonuje się o wyjątkowych zdolnościach swoich rogów. To jednak nie wszystko. Ignatius ma za sobą burzliwą przeszłość, która już dawno stała się jego własnym prześladującym go demonem. Dokładnie rok temu został posądzony o zamordowanie i zgwałcenie swojej byłej dziewczyny Merrin. Romantycznie, prawda? Oczywiście nasz bohater nie miał nic wspólnego z morderstwem i zostało to udowodnione przed sądem, ale w opinii miejskiej społeczności jest on wciąż uważany za nędzną kreaturę, która powinna dziękować za każdy kolejny haust powietrza złapany na wolności. Gdy Ig oswaja się wreszcie z obecnością wystających z głowy rogów i ich nadnaturalną mocą, postanawia rozpocząć swoje własne śledztwo grzebiąc w tym celu w ludzkich wspomnieniach i ukrytych weń źródłach przyszłych intencji. To czego dowie się o własnym otoczeniu i najbliższej rodzinie zacznie napawać go grozą i skłoni do ucieczki w miejsce, od którego rok temu to wszystko się zaczęło. Wkrótce nadciągnie tam plaga jadowitych węży przyciągnięta obecnością budzącego się do życia infernalnego majestatu.
„Rogi” to w dużej mierze retrospektywa występujących bohaterów. Poznajemy ich dzieciństwo, traumy oraz decydujące momenty w ich życiu, które doprowadziły do tego, jakimi ludźmi stali się w dorosłym życiu. Rzecz jasna najbardziej wyeksponowanym motywem jest ten miłosny, który tworzy główną oś fabularną książki. Jak przystało na współczesną powieść o diable, nie zabrakło tutaj właściwych dla tej postaci atrybutów, symboliki, czy wreszcie skrzącej się niemal na każdej stronie prawdy, że to właśnie świat doczesny jest domeną diabła, w której ma on panowanie nad wszystkim, co materialne. Tym razem jego osobista tragedia polega na tym, że to co darzył niezmąconą miłością znajduje się już w bożym królestwie, do którego nie ma on dostępu. Nie pozostaje mu nic innego, jak wadzić się z doczesnością, której nieposkromiona natura bezlitośnie wyrwała mu z rąk ukochaną. Jak rzekł cytowany w książce Michael Chabon, szatan jest jednym z nas. To oznacza tylko tyle, że jeśli ten świat zmusi Cię do moralnego upadku, to nie zdziw się, jak kiedyś wystraszysz się własnego odbicia. I jeszcze jedno. Adam i Ewa to zbyt kusząca i zarazem zwodnicza wizja dla wyobrażania idealnie czarno-białego świata.
Informacje o książce:
Tytuł: Rogi
Tytuł oryginału: Horns
Autor: Joe Hill
ISBN: 9788376484
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok: 2010