Fantastyka

Requiem Upadłych. Studnia Przepaści. Księga pierwsza – Jack Clemence

Recenzja książki Requiem Upadłych. Studnia Przepaści. Księga pierwsza - Jack Clemence

Requiem Upadłych. Studnia Przepaści. Księga pierwsza
Jack Clemence

Przez całe swoje życie jako czytelnik, zastanawiałem się co jest takiego w literaturze fantasy, że ma tak ogromne grono odbiorców. Osobiście wolę sci-fi i całe swoje życie tłumaczę tą przypadłość jako wiarę w przyszłość, coś co może mieć miejsce, a nie uciekanie w fantasy i czasy przeszłe, które raczej nie powrócą. Tak widziałem różnicę pomiędzy fanami sci-fi i fantasy, które nomen omen nie są sobie wcale tak odległe. Obydwa style mają w sobie cząstkę wiary w coś niezwykłego, niespotykanego, odległego na tyle od naszego normalnego życia, że można się w tym zatracić. W pewnym sensie są takie same, zbudowane na potrzebie przygody i doświadczaniu czegoś innego niż to, co nas otacza na co dzień. Tak samo jest z pisarzami – forma literacka jaką przyjmą w swojej twórczości, jest tylko wymówką dla przekazania w zasadzie tych samych emocji. Jedni pójdą w kryminał, sensację, romans, a jeszcze inni w sci-fi albo właśnie w fantasy. Każdy obrany przez nich gatunek mówi czytelnikowi o tym, co jest dla autorów ważne. W fantasy jest to zwykle chęć pokazania, że świat który nas otacza, ma drugie dno, którego może nie widzimy, ale tam jest. Pan Jack Clemence (właściwie Krzysztof Klimala), pokazał swój świat w książce „Requiem Upadłych…” i zrobił to w sposób na tyle interesujący i absorbujący, że trudno przejść koło jego dzieła obojętnie. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę ogrom pracy, która została włożona w tę książkę.

„ … a z dniem Requiem przyjdzie dziecko, co moc wagi niesie w sobie i zjednoczy starą Jedność, zrównoważy jasność, ciemność. Dusza białą różą kłuta, krew w niej krąży niezepsuta, szalą świata wnet zachwieje i nastaną Nowe Dzieje”.

Takimi słowami wita nas książka „Requiem Upadłych….„, stawiając przed czytelnikiem już na samym początku obietnicę wyprawy w świat magiczny i robi to wyśmienicie już na pierwszych stronach. Zamiast typowego, leniwego wprowadzania w świat fantasy, autor od początku postanawia zaznajomić czytelnika ze światem przez siebie wykreowanym na dalszych stronicach. Opowiada o tym co skłoniło go do stworzenia swojej opowieści w takiej formie i czemu właśnie tak, a nie inaczej. Opisuje wykreowane przez siebie krainy, jakby pisał dziennik podróżniczy, z dużym akcentem na religię spotykanych kultur. Wstęp ten jest wielce intrygujący, bo pozwalający na przyjrzenie się założeniom autora na temat książki, ale także w niepokojący sposób nasuwa na myśl próbę usprawiedliwienia się z własnego zamysłu. Zupełnie jakby autor obawiał się, że bez wprowadzenia czytelnika we własny świat, mogą pojawić się nieporozumienia czysto myślowe. Wstęp ten odebrałem jako bezpiecznik, dla ewentualnych nieporozumień fabularnych, co okazało się prawdą. Gdyby nie krótkie wprowadzenie, odbiorca „Requiem Upadłych…” mógłby się zgubić w wykreowanym przez autora świecie. Nie jest to trudne jeśli ma się do dyspozycji ponad osiemset stron książki. Znacząco poprawiło to odbiór powieści, zdejmując z barków czytelnika studiowanie przypisów, które zwykle w powieściach fantasy znajdują się na końcu książki. Niemniej jednak jest to całkiem odważny krok, przez który czytelnik może stracić swój zapał, przedzierając się przez suche opisy świata i istot w nich żyjących. Kilkakrotnie zdarzyło mi się podpatrzeć „akcję właściwą” przed ukończeniem wprowadzenia, i jestem pewien, że zdecydowana większość czytelników zrobiłaby to samo. Moja natura czytelnicza nigdy nie była cierpliwa, ale encyklopedyczne wprowadzenie w świat „Requiem Upadłych…” w tym przypadku okazało się zbawienne podczas dalszej lektury. Bez tego po prostu nie da się pojąć ogromu świata stworzonego przez Jacka Clemence’a.

Po zapoznaniu się z podstawami świata wykreowanego przez autora, wreszcie możemy dać się porwać przez niesamowity świat ery parowej, który w dużej mierze został oparty na subkulturze Steam Punku. Autor szeroko rozpisuje się o tym w pierwszym rozdziale wstępu do książki, a chodzi o społeczeństwo oparte technologicznie na „Wieku Pary”. Gloryfikacja mechanizmu ponad cyfryzację i komputery, gdzie nieśmiertelne pociągi buchają parą na stacjach, a broń palna jest nadal na etapie broni skałkowej. Honor zdobywa się przez walkę en face, najlepsze oręża kują Wielkoludy, a podróże trwają wiele dni wierzchem. Różnorodność religijna jest tak wielka, że nawet w jednej krainie mogą żyć plemiona sobie zupełnie odrębne. Mógłbym tak pisać i pisać o świecie stworzonym w „Requiem Upadłych…” i nadal nie oddam nawet cząstki jego niezwykłości. Jest on tak wielki i skomplikowany, że zapewne autor poświęcił wiele miesięcy na przygotowanie go do wersji przedstawionej w książce.

Przedstawienie fabuły książki można zamknąć w kilku zdaniach, ale nie odda to całości, która wręcz obfituje w wątki poboczne. Trudno streścić molocha, który ma ponad osiemset stron w zaledwie kilku słowach. Mnogość bohaterów wystawia na próbę zdolności wielowątkowej operacji ich losami. Całość opiera się na pojawieniu cudownego dziecka, które ma przypisaną magiczną rolę w odwróceniu sił dobra i zła na świecie. Pojawienie się tej postaci zwiastować ma ogromne zmiany. Misja pozyskania tego młodzieńca przypada w udziale niedoświadczonemu kapitanowi, który tytuł dzierży tylko przypadkiem. Przypadek, który daje mu pozycję kapitana, daje też ogromne konsekwencje dla całego świata. Wszystko co zdarzy się potem, jest konsekwencją tych działań. Oczywiście, na nieszczęście dla głównego bohatera, dziewczynka zostaje wplątana w ciąg zdarzeń, który nie wydaje się żeby mógł skończyć się dla nikogo dobrze.

Pierwsza połowa książki skupia się na wprowadzeniu czytelnika w magiczny świat książki. Krok po kroku autor daje do zrozumienia, że to on tutaj rządzi i powinniśmy porzucić wszystko to co wcześniej założyliśmy. Jest to na tyle stopniowane, że czytelnik nie czuje się porzucony na głębokiej wodzie. Każdy kolejny rozdział staje się uzupełnieniem poprzedniego. Puzzle fantastycznego świata coraz bardziej do siebie pasują, a głód czytelnika rośnie. Dokładne, niemal pedantyczne opisy poszczególnych osób, miejsc, sytuacji, oraz dbanie o każdy detal, sprawia, że czytelnik czuje się jakby naprawdę przebywał w świecie pokazanym przez autora. Powolny bieg fabuły czasami irytuje, ale w ogólnym rozrachunku czytelnikowi wychodzi to na dobre. Dzięki temu może naprawdę zżyć się z bohaterami i czuć to samo co oni. Trzeba na to uważać, ponieważ autor ma zapędy podobne do Georga R.R. Martina, w traktowaniu swoich postaci.

Druga połowa książki jest już w zasadzie zupełnie odmienną historią, która jednak posiada bardzo silne korzenie w pierwszej połowie. Tak jak wspomniałem wcześniej – mnogość bohaterów jest tak wysoka, że czasami można nawet o kimś istotnym zapomnieć. Trochę mnie to zmartwiło, że tak łatwo autor porzuca niektóre wątki, by potem ni stąd ni zowąd znowu o nich przypomnieć, a czytelnik nagle uświadamia sobie, jak łatwo został zmanipulowany. Kolejny przykład, że w „Requiem Upadłych…” autor rządzi niepodzielnie i jest w stanie wykiwać czytelnika wielokrotnie.

Pan Clemence, w krótkim opisie własnej osoby na rewersie, informuje wszystkich zainteresowanych, że jego książka jest tylko próbką jego możliwości. Wydaje mi się, że ma on predyspozycje do napisania naprawdę ciekawego i przede wszystkim wyjątkowo szczegółowego cyklu książek fantasy. Gdyby tak wyglądały książki fantasy, które czytałem wcześniej, a przez które zraziłem się do tego gatunku, prawdopodobnie dzisiaj mówiłbym zupełnie inaczej. Pierwszy tom „Requiem Upadłych…” jest idealną propozycją na długie jesienne wieczory. Nie wiedzieć czemu jesienna aura sprzyja właśnie takim lekturom, tak więc zachęcam was do książki Jacka Clemence’a z całego serca.

Informacje o książce:
Tytuł: Requiem Upadłych. Studnia Przepaści. Księga pierwsza
Tytuł oryginału: Requiem Upadłych. Studnia Przepaści. Księga pierwsza
Autor: Jack Clemence
ISBN: 9788378563075
Wydawca: Poligraf
Rok: 2015

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać