Żyjemy w czasach, w których odległość nie stanowi już problemu. Odczuwamy to zarówno w skali lokalnej jak i globalnej. Wszak każdego dnia korzystamy z samochodów, szybkiej kolei, transportu miejskiego. Pokonujemy w krótkim czasie duże odległości, co jeszcze nie tak dawno nie było wcale takie oczywiste. Zjawisko to jest również widoczne w skali całego świata. Z Polski możemy już bez większych przeszkód (oczywiście osobną kwestią są finanse) polecieć do Chin, Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Australii. Właściwie wszędzie. Korzystamy tym samym ze zdobyczy i osiągnięć naszej cywilizacji. Cywilizacji Zachodniej, z której osiągnięć na ogół jesteśmy dumni. Znając choćby pobieżnie historię ludzkości uznajemy ją za jedną z wyższych form organizacji życia społecznego.
Z powodów przytoczonych powyżej wynika fakt, że coraz więcej ludzi wybiera egzotyczne kierunki podróży. Efektem tego jest coraz więcej książek podróżniczych, w których ich autorzy opisują swoje niezwykłe wędrówki i przygody, jakie stały się ich udziałem. Powiedzmy sobie szczerze: do większości z tych miejsc nigdy nie dotrzemy. Choćby dlatego, że nie możemy sobie pozwolić na kilkumiesięczny urlop w pracy dla celów takiej wyprawy. Dlatego też sięgamy po literaturę podróżniczą, aby oderwać się od codzienności i przenieść – chociaż na chwilę – na drugi kraniec świata.
Właśnie w taką „podróż” możemy się udać, sięgając po książkę Alicji Kubiak i Jana Kurzeli pod tytułem „Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś”. Pozycja ta ukazała się nakładem wydawnictwa Novae Res. Jej autorzy wspólnie podróżują już od 16 lat. Napisali już kilka książek, regularnie pisują także do magazynu „Poznaj świat”. Powiem szczerze, że zawsze podziwiam takich ludzi. Ludzi, którzy ruszają zupełnie w nieznane, którzy nie boją odmiennego klimatu, trudnych warunków pogodowych, nieprzewidzianych sytuacji, które mogą się stać ich udziałem.
O tym, że wyprawę do Indonezji autorzy potraktowali „na serio” świadczy fakt, że postanowili nauczyć się podstaw języka indonezyjskiego. Niestety, pomysł ten okazał się niemal niewykonalny.
„Tylko której odmiany się uczyć: bahasa Indonesia czy bahasa Malaysia? Gdy już ustaliliśmy, którą lepiej, pojawił się kolejny problem. Kto w Trójmieście nauczy? W sekretariatach licznych szkół językowych łapali się za głowę”.
Ostatecznie udało się choć trochę pokonać te trudności.
Od razu po przylocie rozpoczęła się niezwykła przygoda, która miała potrwać kilka miesięcy. Indonezja to największy wyspiarski kraj świata, składający się z około osiemnastu tysięcy wysp. Oczywiście niesie to ze sobą określone konsekwencje. Każda wyspa ma swój niepowtarzalny charakter i cechuje się tak dużą odrębnością kulturową od pozostałych, iż autorzy książki są przekonani że poszczególne wyspy powinny być odrębnymi państwami.
Z całą pewnością każdy czytelnik literatury podróżniczej podczas lektury danej książki zwraca większą uwagę na różne aspekty. Jednych ciekawi bardziej egzotyczna fauna i flora, inni skupiają się na kulturze tubylców, jeszcze innych urzekają niezwykłe krajobrazy. Wszystko to jest obecne w „Indonezji…”. Niezwykłe relacje autorów uzupełniają zdjęcia, które pozwalają czytelnikowi chociaż trochę wyobrazić sobie to, o czym czyta.
Przyznam się, że ja podczas czytania staram się zwracać uwagę na stosunek autorów do kultury tubylców i życia, jakie jest ich udziałem. Odnoszę przy tym wrażenie, że pewna część z nich wykazuje pewną niekonsekwencję. Otóż chcą oni koniecznie spotkać „dziką naturę, plemiona nie mające jeszcze styczności z cywilizacją zachodnią, żyjące tradycyjnie od setek lat”. Jednak gdy spotykają takich ludzi, to nierzadko są zdegustowani ich tradycjami i postępowaniem. Takie myślenie nieobce jest autorom recenzowanej pozycji. Przede wszystkim widać ich niechęć do misjonarzy. Piszą oni:
„czy niszczenie rdzennych kultur i przekonwertowanie ich na chrześcijaństwo jest na pewno fair? Dlaczego edukacja rdzennego mieszkańca opiera się na wartościach białego człowieka? Niektórzy z Was, czytając ten rozdział, mogą się z nami nie zgodzić”.
No właśnie, trudno się z autorami zgodzić, czytając dalszą część. Odwiedzając różne plemiona obserwują bowiem ich wartości i ceremonie, które wzbudzają w nich obrzydzenie i otwartą niechęć. Szczególnie Alicja Kubiak (która jest wegetarianką) nie bierze nawet udziału w „rytuałach” podczas których zabijane i zjadane są zwierzęta? Dlaczego? Dlaczego nie chce uczyć się od tubylców? Dlaczego uważa, że jej przekonania są właściwe a ich nie? Poza tym kilkukrotnie powtarzane zarzuty pod adresem misjonarzy są w znacznej części niesprawiedliwe. Sami autorzy zresztą trochę się w tym pogubili. W jednym miejscu narzekają na to, że tubylców uczy się „na siłę”, by w innym rozdziale narzekać na „białych” że poziom nauczania w szkołach, które prowadzą jest… za niski. Ubolewają także nad tym, że znikają plemiona nieskażone kontaktem z „cywilizacją”. Czyż jednak nie są winni temu sami podróżnicy, którzy za wszelką cenę chcą wszędzie dotrzeć i wszystko zobaczyć? Paradoksalnie, im mniej ludzi będzie odwiedzać „dziewicze zakątki świata”, tym dłużej pozostaną one… „dziewicze” właśnie.
Ta krótka polemika w niczym nie zmienia faktu, że „Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś” jest bardzo ciekawą książką. Na pewno sięgnąć powinni po nią fani literatury podróżniczej i wszyscy ciekawi świata.
Informacje o książce:
Tytuł: Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś
Tytuł oryginału: Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś
Autor: Alicja Kubiak, Jan Kurzela
ISBN: 9788380839311
Wydawca: Novae Res
Rok: 2018