Literatura faktu

Festiwale wyklęte – Bartosz Żurawiecki

Festiwale wyklęte - Bartosz Żurawiecki

Festiwale wyklęte
Bartosz Żurawiecki

W Opolu nie zawsze było co pośpiewać, ale w Kołobrzegu zawsze…” – to słowa mojej mamy, która miała na myśli Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu i Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Przywołuję je nieprzypadkowo, ponieważ niedawno przeczytałem arcyciekawą książkę Bartosza Żurawieckiego pt. „Festiwale wyklęte„. Autor z niezwykłą wręcz drobiazgowością opisuje w niej festiwal kołobrzeski oraz Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Jak dowodzi – oba po 1989 r. stały się niejako tematem tabu. Część wykonawców biorących w nich udział skrzętnie pomija ten fakt w swoich biografiach, a inni przestali otrzymywać propozycje zawodowe. Znaleźli się jednak i tacy, którzy zgodzili się zabrać głos i opowiedzieć jak to wszystko wyglądało z ich perspektywy.

Nie ukrywam, że do sięgnięcia po tę lekturę skłoniła mnie przede wszystkim ciekawość. Jestem wielbicielem krajowej muzyki lat 70. i 80., a z wykonawców najwyżej cenię sobie twórczość Anny Jantar. Nawet ona gościła na rzeczonych festiwalach. Niestety, informacji na temat jej występów nie ma zbyt wiele. Nie szkodzi. Nie będzie to miało wpływu na moją ocenę „Festiwali wyklętych„.

Podobnie jak i Żurawiecki, ja również przekonuję się, że imprezy organizowane w Kołobrzegu i Zielonej Górze traktowane są jako relikt dawnych, „słusznie minionych”, czasów. Cóż, miały w końcu propagandowe znaczenie. Przedstawiały wojsko z „ludzką twarzą” i sławiły przyjaźń polsko – radziecką. Jednak wykonawcy, którzy debiutowali, czy też brali udział w organizowanych tam widowiskach, zdecydowanie odżegnują się od polityki. Dla nich liczyła się przede wszystkim spontaniczność, dobra zabawa i możliwość wypoczynku w czasie festiwalowych „potyczek”.

Przyznaję, że ogromne wrażenie zrobiła na mnie drobiazgowość autora, który w niezwykle skrupulatny sposób przedstawia kolejne edycje obu imprez. Sięga przy tym po archiwalne wydania ówczesnych gazet (m.in. „Nadorza”, „Życia Warszawy” i „Żołnierza Polskiego”), przywołując co ciekawsze „smaczki” z pofestiwalowych relacji.

Z nich też dowiadujemy się, że organizatorzy festiwalu w Zielonej Górze chcieli, aby była to impreza o iście międzynarodowym charakterze (ostatecznie spełzły na niczym). Za to rokrocznie pojawiali się tam radzieccy goście, w tym m.in. Ałła Pugaczowa. Debiutujący tam amatorzy zgodnie podkreślają, że była to ich jedyna szansa (na sukces!) na zaistnienie na profesjonalnej estradzie. I rzeczywiście, wśród laureatów znaleźli się m.in. Izabela Trojanowska, Małgorzata Ostrowska czy Urszula. Nie było wtedy Internetu oraz rozlicznych „talent shows”, w których kolejne postacie przewijają się jak w kalejdoskopie… A zwycięzcy festiwalu – poza nagrodami rzeczowymi (np. aparat fotograficzny i zestaw płyt radzieckich wykonawców) – wyruszali na wycieczkę krajoznawczą po bratnim Związku Radzieckim. „Nie wrócą te lata, te lata szalone!”

Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze zakończył swój żywot w dosyć naturalny sposób po zmianach ustrojowych w 1989 r.

Impreza w Kołobrzegu przetrwała kolejnych 8 lat, ale – jak podkreślają osoby związane z żołnierską piosenka – to już nie było „to”. „Nic nie może wiecznie trwać?”

Festiwal Piosenki Żołnierskiej przez lata dostarczał widzom niefrasobliwej rozrywki i chwytliwych, wpadających w ucho, przebojów. Sam ogromnym sentymentem darzę kilka wylansowanych tam szlagierów, m.in. „Nie żałujcie serca, dziewczyny” Anny Jantar, „Myśmy są wojsko” Daniela czy „Chabry z poligonu” w wykonaniu Jerzego Rynkiewicza.

Kołobrzeg to nie tylko piosenka, ale całe widowiska (jakbyśmy to dziś powiedzieli) „słowno – muzyczne”. To także wręczane laureatom Złote i Srebrne Pierścienie oraz – wcielający się w rolę konferansjera – Stanisław Mikulski, czyli Hans Kloss z kultowej „Stawki większej niż życie„. Nie mogę nie wspomnieć o najbardziej charakterystycznych wykonawcach imprezy, na czele z Barbarą Książkiewicz, Adamem Wojdakiem czy Adamem Zwierzem. Wszyscy odżegnują się od politycznych motywów skłaniających ich do udziału w festiwalu. Bardziej chodziło tutaj o czynnik finansowy – laureaci Kołobrzegu mieli przez rok zapewniony udział w imprezach organizowanych w jednostkach wojskowych. „Szalala – zabawa trwa!”

Pośród skrupulatnie przedstawionych przez Bartosza Żurawieckiego blasków oraz cieni Zielonej Góry i Kołobrzegu dostrzegam tylko jeden minus. Niestosowne, w mojej ocenie, aluzje i dwuznaczne skojarzenia związane z ruchem LGBT, pasujące tu jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Niestety, autor posunął się też do dalece idącej złośliwości względem Haliny Frąckowiak, której syn:

„Filip Frąckowiak jest dzisiaj warszawskim radnym z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, znanym z zaciekłego dekomunizowania ulic i wrogości wobec środowisk LGBTQ. Choć gdyby nie ono, to kto by dzisiaj pamiętał o piosenkach jego matki, która swe największe sukcesy święciła w czasach PRL-u?”

W przypadku animozji o zabarwieniu emocjonalnym najłatwiej jest zaatakować kogoś, dotykając jego bliskiego. Kiepski cios poniżej pasa, gdzie się podziała pana klasa?

Tę podróż w czasie będę jednak wspominał w dużym sentymentem. Jako osoba urodzona w 1989 r., będącym swoistą cezurą w okresie nowożytnej Polski, festiwale piosenki radzieckiej i żołnierskiej znałem tylko z opowiadań i nielicznych materiałów zamieszczonych na portalu YouTube. Lektura „Festiwali wyklętych” nie dość, że sprawiła mi wiele przyjemności, to jeszcze znacząco zwiększyła moją wiedzę. Przyznaję, że logiczne oraz zachowujące ciąg przyczynowo – skutkowy przedstawienie ich historii bardzo mi odpowiada. Nie mam przy tym wrażenia, że zostałem przesycony zbędnymi szczegółami. Oby więc takie utrwalenie obu imprez przedłużyło ich żywot o kolejne lata…

Informacje o książce:
Tytuł: Festiwale wyklęte
Tytuł oryginału: Festiwale wyklęte
Autor: Bartosz Żurawiecki
ISBN: 9788366232563
Wydawca: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Rok: 2019

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać