Literatura kobieca

Dwa końce struny – Anetta Kołodziejczyk-Rieger

Recenzja książki Dwa końce struny

Dwa końce struny
Anetta Kołodziejczyk-Rieger

Dwa końce struny. Zaintrygował mnie ten tytuł, przywołując skojarzenia związane z teorią strun. Niestety, dzięki tej książce przekonałam się, że czytanie też może męczyć.

Dwa końce struny to, jak czytamy na okładce, opowieść o dwóch nieznajomych kobietach, które łączy bardzo wiele, zaskakująco wiele. Zbyt wiele, by mogło okazać się to przypadkiem, zbiegiem okoliczności. A przynajmniej, by tak myślał Czytelnik, pragnie Autorka.

Dwie główne bohaterki – Annę i Joannę – łączy podobny los. Uwikłane są w trudne relacje z mężczyznami; w tym samym czasie zapadają na podobne choroby. Obie są ogromnie wrażliwe emocjonalnie, na świat i na inne istoty. Widzą i czują więcej niż przeciętni ludzie. Dlatego też bardziej cierpią. Dosłownie nurzają się w oceanie uczuć i emocji, w którym nierzadko niemal toną. Obie stają na rozdrożu. Choć nigdy się nie poznały, porozumiewają się z sobą telepatycznie i… tęsknią za sobą. Stopniowo treść ich myśli zaczyna wypełniać pragnienie spotkania tej drugiej.

Jakiego rodzaju książkę trzymam właśnie w dłoni? Kim są bohaterki, co je łączy i skąd tak silna więź między nimi? Czy budując fabułę i wyjaśnienie tego fenomenu, Autorka oprze się na psychologii czy ezoteryce, na fantastyce naukowej czy fizyce kwantowej? Takie pytania towarzyszyły mi, gdy otwierałam książkę. Byłam naprawdę zaintrygowana wyjaśnieniem tajemniczej więzi między kobietami, jakiego udzieli Autorka. Po 160 stronach lektury (czyli za połową) nadal nie poznałam odpowiedzi na te pytania, a co więcej – moje zaciekawienie niestety zaczęło słabnąć.

Akcja „Dwóch końców struny” dzieje się w Niemczech, w czasach współczesnych (lata 2010-2012). Powieść skonstruowana jest w formie przeplatających się z sobą wpisów do pamiętników (czy też dzienników), których dokonują obie kobiety. Zdecydowanie dominuje narracja pierwszoosobowa prowadzona przez bohaterki, oddająca świat ich subiektywnych przeżyć, aczkolwiek pojawiają się także krótkie fragmenty narracji obiektywnej, trzecioosobowej.

Ku mojemu zadowoleniu, postać Joanny wykreowana została z niezwykłą dbałością o tak zwany realizm psychologiczny. Jestem naprawdę pełna podziwu dla Autorki za trud, jaki włożyła w tak staranne i wszechstronne dopracowanie tej postaci pod względem psychologicznym. Można ją (tzn. Joannę) oczywiście lubić, sympatyzować, utożsamiać się z nią lub też nie – aczkolwiek nie można jej zarzucić braku autentyczności. W całej wszechstronności swoich chorób i dolegliwości, lęków i natręctw, może budzić irytację, niezrozumienie i politowanie, ale jest po prostu prawdziwa. Dzięki temu, Joannę można, przy odrobinie empatii, łatwo „poczuć”. Co więcej, postać ta ewoluuje i to w kierunku, który może inspirować osoby stawiające czoła podobnym trudnościom. Myślę, iż takiego wnikliwego portretu (nad)wrażliwej osobowości mógł dokonać jedynie ktoś, kto naprawdę zna i rozumie złożone mechanizmy funkcjonowania ludzkiej psychiki. Ja czułam się, jakbym czytała dosłownie zapisy monologów pacjentów, wyjętych z sesji psychoterapeutycznych. Postać Joanny to według mnie jeden z (niestety) nielicznych walorów tej powieści. Moje uznanie.

Miałam natomiast ogromną trudność ze zrozumieniem i wczuciem się w sytuację drugiej bohaterki, Anny. Nie rozumiem też sposobu konstrukcji powieści, w której na około 90% przestrzeni zajętej przez Joannę, drugiej kobiecie przypada jedynie pozostały skrawek. Przeczytawszy ponad połowę powieści, czuję się, jakbym nadal nie znała i nie potrafiła wczuć się w postać Anny oraz w jej przeżycia. Podczas gdy Joannę znam (chyba) doskonale – począwszy od patologicznego dzieciństwa, poprzez całą listę jej chorób fizycznych i zaburzeń psychicznych, na szczegółowym opisie obecnego związku z niejakim Wincentem, to o Annie niewiele mogę powiedzieć. Początkowo intrygowała mnie jej tajemniczość, którą umiejętnie uwodzi Czytelnika, lecz po pewnym czasie moja „namiętność” zgasła. Przerodziła się w czytelniczą rutynę. A postać Anny i jej przeżycia stały się tylko dodatkiem do rozbudowanej i rozpleniającej się na kartach powieści niczym bluszcz, Joanny. Wtopiona między całe strony zapisków z pamiętnika Joanny, stawała się stopniowo coraz bardziej dla mnie niewyraźna, aż w końcu zbladła i zniknęła. Ponadto, postaci obu bohaterek są do siebie niezwykle podobne, niemal bliźniacze. Jestem świadoma, iż uzasadnia to fabuła, lecz w konsekwencji – obie kreacje są mało wyraziste i w końcu zlewają się w jedno. (A ja upewniałam się co chwila, czyje zapiski akurat czytam – Anny czy Joanny?) Czemu ma służyć taka konstrukcja powieści? Czy było to zamierzone przez Autorkę, tylko ja jeszcze nie odkryłam celu i sensu tego zabiegu?

Dwa końce struny to studium złożoności psychiki ludzkiej oraz funkcjonowania zaburzonego związku, opartego na współuzależnieniu. Mówiąc żartobliwie – fani psychologii klinicznej mogą włączyć tę powieść do kanonu „lektur obowiązkowych” i trenować klasyfikowanie objawów i przypisywanie im jednostek chorobowych. Z drugiej strony, takie przesycenie powieści obyczajowej „patologią” może Czytelnika mniej zainteresowanego tą tematyką zirytować czy znużyć. Albo też nadmiernie obciążyć emocjonalnie. Bo jak jedna z bohaterek zauważa – cudze przeżycia mogą człowieka wchłonąć i przygnieść. Ja sama doświadczałam niejednokrotnie uczucia przesytu stanami emocjonalnym bohaterki, opisy których ciągną się nadmiernie przez większość stron. Niestety, są bardzo zbliżone do siebie i co chwila miałam wrażenie „deja vu”. A to nie pomaga utrzymać koncentracji i zaciekawienia. Rozumiem, że w taki sposób doświadczają ludzie w prawdziwym życiu. I być może tak pisują swoje pamiętniki. Ale od powieści przeznaczonej dla szerokiego grona odbiorców oczekiwałabym jednak lżejszej formy. Dlatego też powieść „Dwa końce struny” uważam za gatunek ciężkiego psychologicznie kalibru. Ponadto, czekając na rozwiązanie zagadki niezwykłej więzi kobiet, uległam znudzeniu. To, co intrygowało mnie najbardziej, zajmuje w powieści relatywnie niewiele miejsca – co kilkanaście stron pojawia się wzmianka jednej z bohaterek na temat tęsknoty za „tą drugą, Nieznajomą”, ale akcja bardzo długo nie przyspiesza. To, co na okładce „reklamowane” jest jako wątek główny, staje się pobocznym. Dominują natomiast quasi-filozoficzne rozważania nad naturą egzystencji ludzkiej, niejednokrotnie niewiele wnoszące do życia Czytelnika. Status quo i zdominowanie przestrzeni przez jedną z bohaterek i jej toksyczny związek nie motywował mnie do dalszej lektury. Irytował mnie też, szczególnie na początku, nadmiernie poetycki język, z przesadzoną ilością środków stylistycznych. Potem jakby styl powieści został nieco zrównoważony (a może to ja się uodporniłam?), ale nadal odbierałam go jako nadmiernie patetyczny, sztuczny i ciężkostrawny.

Lekturę tej powieści mam już za sobą. Muszę przyznać, że nie było łatwo przebrnąć przez 350 stron zapisków Anny i Joanny (a to i tak eufemizm). Zaintrygował mnie pomysł na konstrukcję fabuły, ale jego realizacja zupełnie nie przypadła mi do gustu. Książka powinna nosić raczej tytuł: „Geneza toksycznego związku. Zapiski z dziennika Joanny”. Albo: „Studium neurotyzmu”. Według mnie bardziej adekwatnie oddawałyby treść tej powieści. Pozycja mimo wszystko warta polecenia – mającym dużo czasu i silnej woli – pasjonatom meandrów ludzkiej psychiki.

Informacje o książce:
Tytuł: Dwa końce struny
Tytuł oryginału: Dwa końce struny
Autor: Anetta Kołodziejczyk-Rieger
ISBN: 9788379420148
Wydawca: Novae Res
Rok: 2014

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać