„Senne uliczki małego miasteczka kryją w sobie historie, o których mówić można tylko szeptem” – to zdanie pojawiło się na minimalistycznej okładce książki o zaskakującym tytule: „Bliżej niż dalej” autorstwa D.A.R. Lightmind. W pierwszej chwili myślałam, że mam do czynienia z zagraniczną autorką. Jakie było moje zaskoczenie, gdy na skrzydełkach przeczytałam krótką notkę o autorce i zobaczyłam, że ta książka została napisana przez nastolatkę, uczennicę gliwickiego liceum. Nie ukrywam, że moje serce skradła dedykacja brzmiąca: Dla Was szukających siebie. Od razu wiedziałam, że wiek autorki nie gra tu roli, są na świecie dusze, które rodzą się dojrzałe.
Na każdej stronie tej książki, otulają nas filozoficzne rozważania. Zamiast precyzyjnych opisów miejsc, autorka zostawia pole do popisu naszej wyobraźni: W małej wiosce, która znajduje się zarazem wszędzie jak i nigdzie… Muszę przyznać, że uniwersalizm tej książki – bo przecież mogłaby mówić o każdej wiosce, konkretnej albo może o zmyślonej, która nie istnieje w realnym życiu, bardzo przypadł mi do gustu. Każdy czytelnik może w niej odnaleźć coś swojego, coś obcego, może w niej poczuć się jak w domu albo wręcz przeciwnie może zagubić się i próbować za wszelką cenę odnaleźć. Genialnie przedstawiona jest swoistość małej społeczności – gdzie plotki rozchodzą się z prędkością światła, gdzie nie można niczego ukryć za drzwiami swojego domu, bo ściany mają uszy, a na każdym kroku czają się oczy ciekawskich sąsiadów. Wśród mieszkańców miasteczka spotykamy – Nataniela, który często pakuje się w kłopoty, dziedziczki Liliany, która obserwuje zwykłych mieszkańców przez okno swojego eleganckiego pokoju, starego lekarza Miguela, który potrafi wyleczyć każdą chorobę i nie odmówi nikomu w potrzebie, Panią Ross, starszą kobietę, która niejedno widziała i Panią Smith, która się nią opiekuje, bliźniaki, które jak kot chodzą własnymi ścieżkami, farmera, który uważnie pilnował swojego sadu, by Nataniel nie podkradał jabłek. Według mnie największy atut tej książki, to pisanie zmysłowe. Podglądając bohaterów, możemy poczuć zapachy, które ich otaczają, poczuć te emocje, które im towarzyszą, posmakować jabłek z sadu i wręcz poczuć ich słodycz na języku, ogrzać się ciepłem kominka, w którym trzaskają drwa. Biorąc pod uwagę fakt, że autorka jest tak młodą osobą i już tak wybitnie potrafi snuć opowieść, aby czytelnik wręcz namacalnie czuł ją wszystkimi zmysłami – wróżę jej literackie wyżyny. Zwrócę również uwagę na wybitne nazwy poszczególnych rozdziałów, które sprawiły, że z prawdziwą ciekawością, przewracałam kolejne strony książki. Szczególnie: Pod wiatr, a nie z wiatrem czy: Słowa skąpane w ciszy, aż wreszcie Z dnia na dzień i jeszcze wcześniej. Od tych nazw bije uniwersalizm, gdyż można by było nazwać tak każdy rozdział, każdej książki. Jednak czytając poszczególne strony, dojdziemy do wniosku – że dany rozdział nie mógłby się nazywać inaczej, że te wymyślone przez autorkę leżą jak ulał. Nie będę zdradzać fabuły – gdyż uważam, że odebrałoby to Wam – czytelnikom, przyjemność z odkrywania historii miasteczka, które było wszędzie, a zarazem nigdzie. Dlaczego na okładce autorka umieściła huśtawkę? Skąd pojawiła się w wiosce i czego była symbolem? Autorka bardzo zręcznie balansuje pomiędzy teraźniejszością i przeszłością [zaznaczoną w tekście kursywą], jednak jako czytelnik, szczególnie czytając zakończenie, poczułam się trochę zagubiona. Nie mogłam rozszyfrować, o którym bohaterze jest kontynuowana historia. To jedyny mankament tej urokliwej historii, która sprawiła, że wróciłam do swoich nastoletnich marzeń, gdy pisywałam do szuflady jednak nigdy nie miałam odwagi, by wysłać moich zapisków do wydawnictwa. Kto wie, może dzięki Lightmind spełnię swoje zakurzone pajęczyną czasu marzenia. Tymczasem chciałabym, żebyście sięgnęli po tę książkę – gdyż po prostu warto poznać tę historię, tak mądrą, tak życiową, tak dobrze opisaną. To po prostu uczta dla zmysłów, to podróż w nieznane, to dreszczyk emocji, to zgrabnie opowiedziany sekret maleńkiej wioski, która strona po stronie odkrywa przed nami skrawki tajemnic. Czy jesteśmy gotowi na to co wioska ma nam do zaoferowania? I czy będziemy w stanie tę refleksję wykorzystać w naszym własnym życiu? Zapraszam Was do spaceru po wiosce w towarzystwie jej bohaterów, by z jednej strony docenić anonimowość wielkich miast, w których większość z nas żyje, a z drugiej strony pozazdrościć bliskości i relacji, jakie można by mieć z sąsiadami, których my często nie znamy. Za oknem już jesień, wiatr podrywa do tańca czerwone i żółte liście, a Wy zamiast poddać się melancholii wybierzcie się w podróż z Lightmind – Bliżej niż dalej – zaskoczy Was niejednokrotnie!