Celiakia to choroba polegająca na nietolerancji glutenu – białka, które zawarte jest w czterech podstawowych zbożach (pszenica, jęczmień, żyto, owies) i produktach pochodnych. Jedynym sposobem jej leczenia jest dieta bezglutenowa polegająca na eliminacji z posiłków glutenu. Pamiętam smak pierwszego bezglutenowego „chleba”, który upiekłyśmy z mamą. Pamiętam smak pierwszego bezglutenowego chleba ze sklepu – wcale nie był lepszy. Pamiętam pierwsze opłakane Święta. I kolejne też, kiedy czułam zapach ciasta u babci, ale nie mogłam go zjeść, bo całe miesiące wyrzeczeń i regeneracji kosmków w jelitach poszłyby na marne. To było 10 lat temu. Pamiętam też jak trzy lata temu mój mąż pokazał mi pewien blog z ciastami bez glutenu. I moje słowa „nie łudź się, to i tak nie ma smaku”. I upiekłam pierwsze, drugie, trzecie i wiele innych ciast z przepisów stworzonych przez Natchnioną – Weronikę Madejską. Ciasta nie dość, że miały smak, to wyglądały jak glutenowe i nie wymagały wielkich nakładów finansowych jak wypieki z typowych bezglutenowych miksów. Ciasta ciastami, ale trzeba jeszcze jeść śniadania, obiady kolacje i przekąski. Marzeniem moim był przewodnik po tych posiłkach, żeby odrzucić wafle ryżowe. I tak doczekałam się, ja i wielu bezglutenowców z przymusu i wyboru książki kucharskiej „Bez glutenu. Bez wyrzeczeń”.
Książka „Bez glutenu. Bez wyrzeczeń. Natchnione przepisy dla bezglutenowców, wegetarian i całej reszty świata” jest alternatywą dla sklepowych „gotowców”. Po przejrzeniu książki odnoszę wrażenie, że jeśli zaopatrzymy się w kaszę jaglaną, soczewicę, ciecierzycę, ryż i mąkę z niego, mąkę gryczaną i ziemniaczaną, sodę zamiast proszku do pieczenia, cukier, jajka i mleko (dowolne, bo wiem z własnego doświadczenia, że i na krowim i na sojowym wypiek się uda), to jesteśmy w stanie zostać mistrzem we własnej kuchni. Wydatek jednorazowy, a porcje mączne w ciastach Natchnionej (autorka książki) nie są duże, więc zakupione kilogramy starczą na długo.
Książka kucharska „Bez glutenu. Bez wyrzeczeń…” Weroniki Madejskiej to niemal dwieście stron przepisów opatrzonych zdjęciami dowodzącymi, że to jedzenie jest udane i dobre. Osobisty wstęp autorki niesamowicie wzruszył mnie tym, że każdy, każdy przechodzi przez te same etapy pogodzenia się z rezygnacją ze świeżych bułeczek, klusek u babci, tortów na urodzinach kolegów. Tak dalej można wymieniać jedzenie zawierające pszenicę, jęczmień, owies i żyto. Weronika Madejska jest bezglutenowcem i metodą prób i błędów, eksperymentów na sobie i całej rodzinie osiągnęła poziom mistrza w przygotowywaniu dań bez glutenu i zarazem bez wyrzeczeń.
Książka ma określony porządek, zgodny z planem dnia, dzięki czemu możemy spokojnie przejść przez pierwsze tygodnie diety stosując się tylko do tych przepisów, których jest aż 79. W pierwszym rozdziale mamy receptury niezbędne do upieczenia kilku chlebów – piekłam jeden – smakuje lepiej niż glutenowy. Kolejny rozdział to śniadania. Poczynając od koktajli przez pasty docieramy do naleśników, więc znów mamy wybór, którego nam bezglutenowcom tak brakuje. W rozdziale o obiadach bardzo ucieszyły mnie przepisy na zupy – wyraziste w smaku i bazujące na wegetariańskim bulionie, dzięki czemu bez dostępu do wiejskiego, wolno biegającego kurczaka udało mi się zrobić coś pysznego. Jako kolacje autorka proponuje nam między innymi pasztety, kotleciki, lasagne i pizzę. Na blogu Natchnionej królują ciasta. Podobnie w książce. Dla tych, którzy do bloga nie dotrą będą one nowością, temu, kto bloga zna, zaoszczędzą poszukiwań w Internecie. Każdy bezglutenowiec marzy o torcie urodzinowym. Tylko ktoś żyjący bez glutenu rozumie tę potrzebę i pod tym względem ta pozycja wyróżnia się wśród innych książek z przepisami. Mamy obszerną sekcję tortów.
Jest to pierwsza kupiona przeze mnie książka kucharska i oby takich więcej. Rezygnacja z glutenu niesie ze sobą konkretne obciążenia finansowe. Chleb w hurtowniach kosztuje minimum 5zł/300g, przy czym w sklepach w małych miejscowościach narzucana marża sprawia, że jeden chlebek, który syci tak, że starcza na 3 śniadania (w okresie dorastania można go jeść i jeść i nie syci) kosztuje około 10 zł. Pół kilograma mąki – koncentratu, który pozwala na pieczenie o mniejszym ryzyku kosztuje około 8 zł. Kiedy mamy w domu jedno dziecko bezglutenowe, jeszcze da się przeżyć, jednak, kiedy jest ich więcej, pieczenie na produktach z przekreślonym kłosem jest sporym nadszarpnięciem dla budżetu rodzinnego. Dlatego warto sięgać po przepisy wykorzystujące inne zboża takie jak ryż, proso czy gryka.
To pozycja dla tych, którzy przygodę bez glutenu dopiero zaczynają – przewodnik po każdym posiłku, oszczędzi ocierania łez mamom, bo jedzenie jest estetyczne i dzieciakom się podoba. Jest to książka dla tych, którzy z glutenu rezygnują już jakiś czas – mogą poznać nowe smaki. Jest to książka dla wegetarian – autorka też nią jest, więc przepisy automatycznie nie zawierają zwierzęcych składników. Jest to książka dla każdego, kto zwiększa swoją świadomość żywieniową, a takich osób jest na szczęście coraz więcej.
Mam nadzieję, że nie jest to ostatnia książka Weroniki Madejskiej o tym jak jeść bez glutenu i nie być znudzonym. Dotychczas w moje ręce trafiały książki, które wymagały niezwykłych umiejętności, niezwykłych sprzętów bądź niezwykłych produktów. „Bez glutenu. Bez wyrzeczeń…” to propozycja dla bezglutenowców o różnej zawartości portfela. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
Informacje o książce:
Tytuł: Bez glutenu. Bez wyrzeczeń.
Tytuł oryginału: Bez glutenu. Bez wyrzeczeń.
Autor: Weronika Madejska
ISBN: 9788328305168
Wydawca: Helion
Rok: 2015