Mars: czwarta planeta od Słońca, utożsamiana z bogiem wojny, przez swój kolor na nocnym niebie, przywołujący na myśl krew. Każde jego pojawienie się, na tyle by można było go dostrzec gołym okiem, od starożytności uznawane było za zwiastun nadchodzącej śmierci. Pomimo, że to Wenus jest uznawana jako planeta za bliźniaczą siostrę Ziemi (za sprawą błękitnego koloru), to człowiek od zawsze upatrywał możliwości nawiązania bliższej więzi, właśnie z Marsem. W momencie w którym piszę te słowa, cała ludzkość jest bogatsza w informację o istnieniu wody w stanie ciekłym na właśnie na czerwonej planecie. Jest to niewyobrażalnie ważne, dla pisarzy sci-fi, którzy wierzyli i propagowali taką ideę od dziesiątek lat, ale jest też ważne niezmiernie dla książki o której chce napisać coś więcej. „Operacja Fobos” autorstwa Anny Przybylskiej, jako książka, może nie zakładała aż takiej rewolucji, ale pokazała, że jako ludzkość, obraliśmy dobry kierunek kosmicznej eksploracji.
Całość fabuły w książce „Operacja Fobos” opiera się na założeniu, że Słońce osiąga swój egzystencjalny moment krytyczny. W fizyce nazywa się to punktem krytycznym. Gwiazda, która zużyła całe swoje jądrowe „paliwo” zaczyna pęcznieć, pochłaniając wszystko wokół siebie, by potem drastycznie zmniejszyć swoją objętość. W zależności od wspomnianej masy gwiazdy, dalsze jej drogi mogą być drastycznie różne. Książka Pani Przybylskiej skupia się momencie tuż przed rozrostem naszego Słońca. Naukowcy dostrzegają problem, co przypuszczam w realnym świecie byłoby opóźnione o co najmniej rok, ale podejmują odpowiednie kroki. Niemały wpływ na całą sytuację mają bracia bliźniacy – Garon i Nerdi. Po licznych konsultacjach naukowych zapada decyzja o kolonizacji Marsa, w celu uchronienia rasy ludzkiej. Całe przedsięwzięcie zostaje rozpisane na dziesięciolecia, a głównymi architektami całej operacji zostają wspomniani bliźniacy. Słońce nie ma jednak zamiaru odejść w sposób cichy i przyjemny. Swoją rychłą śmierć oznajmia niewyobrażalnymi wybuchami, które nie miały wcześniej precedensu. Oczywiście ma to potężny wpływ na Ziemię, która doświadcza niszczących następstw nadpobudliwości naszej gwiazdy. Ciekawą, jednak nieudolną próbą wprowadzenia wątku ludzkiego jest przedstawienie głównych zainteresowanych, którym mógłbym poświęcić osobną recenzję. W momencie zagrożenia życia na Ziemi i wyginięcia całego życia na niej, ktoś postanawia wysłać na Marsa ludzi najmniej do tego odpowiednich. W pierwszej załodze znajduję się była samobójczyni, były alkoholika i ogólnie rzecz ujmując nieudacznicy życiowi. Żeby było ciekawiej cały program selekcji kandydatów wydaje się oparty na algorytmie, który ma wysyłać właśnie takich ludzi na Marsa. W kwestii personalnego doboru załogi Pani Przybylska znacząco rozbiegła się z realiami, za bardzo.
Żeby zrozumieć o co chodzi z aktywnością Słońca i egzystencją ludzi na Ziemi, wystarczy wspomnieć co taki rozbłysk niesie ze sobą i co to oznacza dla ludzi. Każdorazowy wybuch słoneczny, zwany fachowo protuberancją, wyrzuca w przestrzeń kosmiczną tak wielką ilość energii, że porównywanie z Hiroszimą, było by jak porównywanie masy mrówki i słonia. Wybuch ten wyrzuca w przestrzeń plazmę, która jest śmiertelna dla wszystkiego co żyje. Szczęściem dla ludzi, Ziemia wytwarza własne pole magnetyczne, które jest w stanie zatrzymać, prawie wszystko, co nam szkodzi. Ale satelity jest w stanie zniszczyć natychmiastowo, poprzez usmażenie całej elektroniki. Mars nie posiada własnego pola magnetycznego, przez co całe to śmiercionośne promieniowanie dociera do jego powierzchni. Pani Przybylska wiedziała o tym wszystkim, o czym wspomniałem i dlatego, z punktu widzenia astrofizyki, stworzyła książkę sci-fi, która jest bardzo bliska możliwego, naukowego scenariusza „ucieczki”.
Zagłębiając się w książkę „Operacja Fobos” byłem, z jednej strony zadowolony, a z drugiej zdumiony. Fakty naukowe przeplatają się tam z czystą iluzją, ale chyba stąd się wzięła nazwa sci-fi. Problem zasadniczy pojawia się jednak właśnie w kwestii połączenia sci z fi. Wizje Przybylskiej są porostu niemożliwe w zbyt wielu miejscach. Moim osobistym numerem jeden są rakiety, które mogą dowolnie startować i lądować na Marsie. Pytanie, które mi się nasunęło przy pierwszej stronie z tym przypadkiem to: Czy paliwo jest przydzielone w nieskończony sposób? Przypomniało mi to gry FTS (First Time Shooter) gdzie magazynek nie ma końca. Oczywiście można założyć, że kolonizatorzy mają zupełnie inny rodzaj paliwa, ale i tak ma ono swój limit. W „Operacji Fobos” jakby nie było tego problemu. Numerem dwa, na mojej liście naukowych absurdów, jest zestrzelenie jednego z księżyców Marsa – Fobosa. Pomimo swojej małej masy, uderzenie takiego ciała niebieskiego w planetę, znacząco zmieniło by trajektorię takiej planety, a może nawet byłoby w stanie zmienić jej orbitę. W „Operacji Fobos” tytułowy księżyc spada za to na Marsa jak upuszczony talerz.
W swoim życiu przeczytałem tylko kilka książek sci-fi napisanych przez kobiety. Fundamentem jest oczywiście „Frankenstein” Mary Shelley. Anna Przybylska nie porwała mnie w żadnym stopniu, wręcz skłoniła do poglądu, że płeć piękna nie czuje, nie widzi sci-fi w sposób kompetentny. Brzmi to seksistowsko, ale to jest tylko moja prywatna opinia. Dlatego też zachęcam Was do przeczytania „Operacji Fobos” i skonfrontowania moich przemyśleń z własnymi.
Informacje o książce:
Tytuł: Operacja Fobos
Tytuł oryginału: Operacja Fobos
Autor: Anna Przybylska
ISBN: 9788379427970
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015