Kto z nas nie lubi słodyczy niech szybko podniesie rękę do góry. Nie, jednak się nie fatygujcie, i tak wam nie uwierzę. A już z pewnością nie zrozumiem. Najlepsze cukierki i czekolada kojarzą mi się, a jestem prawdziwemu łasuchem, z Wedlem i, przypominającym ręcznie złożony, podpisem „E. Wedel” na opakowaniu. Carl Wedel przyjechał do Warszawy prawie 170 lat temu prosto z Berlina, dyliżansem, w którym towarzyszyli mu Gustav Gerlach (założyciel fabryki przyrządów pomiarowych) i Fryderyk Puls (producent mydła).
„Jechali do Warszawy, która miała stać się dla nich tym, czym około pięćdziesięciu lat później dla bohaterów powieści Władysława Reymonta stała się Łódź – ziemią obiecaną”.
Nie wiadomo czemu wybrał akurat Warszawę. Może wiązały go z tym miastem jakieś dawne rodzinne koneksje, a może skusiło go „to jedno z niewielu spokojnych wówczas miejsc w centralnej Europie” możliwością swobodnego rozwoju firmy, jaką pielęgnował dotychczas jedynie w marzeniach. Jedno jest pewne. Przyjechał, obejrzał i właśnie z Warszawą postanowił związać los swój i swojej rodziny na dobre i na złe. Jak postanowił, tak zrobił. Od tej pory Wedlowie uważali się za Polaków niemieckiego pochodzenia, patriotów, zdecydowanych wziąć pełny udział w życiu nowej ojczyzny. Autor przytacza wielokrotnie dowody ich przywiązania do kraju, od udzielania się w akcjach charytatywnych, ratowania polskich dzieci z wagonów śmierci jadących do Auschwitz, po stanowczą, mimo namów i represji ze strony Niemców, odmowę podpisania folkslisty.
Ponieważ z prywatnych pamiątek i dokumentów dotyczących pierwszych lat pobytu Wedlów w Polsce nie zachowało się niemal nic, autor raczej przypuszcza niż sprawozdaje, jak wyglądało ich życie. Zabiera nas przy tym w klimatyczną podróż po Warszawie od czasów rozbiorów do lat wczesnopowojennych, niczym magicznym wehikułem czasu. Śledzimy nie tylko początki i kolejne załamania firmy, jej stopniowy, nieprzerwany na dłużej, coraz pewniejszy rozwój i wprowadzanie nowinek technologicznych, ściąganych ze świata, ale też metamorfozę oblicza miasta, burze, jakim musiało stawić odpór, poznajemy ludzi, którzy je kochali i o nie walczyli.
Przy wszystkich tych wydarzeniach obecny był Wedel. Najpierw Carl, później jego syn Emil, od którego imienia wziął się słynny wedlowski podpis, i w końcu syn Emila – Jan. Co ciekawe, Carl, zanim otworzył pierwszą cukiernię w Warszawie, wcześniej na kilka lat zatrudnił się u Grohnerta, gdzie, można rzec, że terminował, by osiągnąć biegłość w zawodzie. I takie właśnie rzetelne podejście cechowało Wedlów przez te wszystkie dziesięciolecia. Bardzo dbali o jakość produktów, sprowadzali receptury z zagranicy, eksperymentowali z nowymi wyrobami, starając się wyprzedzać życzenia klientów. Wyrób cukierniczy był wówczas dziełem sztuki, które równie cieszyło oczy, co podniebienie. Początkowo u Wedla nie produkowano czekolady, było za to w bród „cukrów, konfitur i soków”, a także wszelkich paramedykamentów, jak cukierki i syropy na kaszel, chrypę czy hemoroidy. Na czekoladę przyszedł czas kilka lat później i stała się ona znakiem rozpoznawczym firmy.
Niezwykle interesująco przedstawiono ówczesną reklamę i to, jak zmieniała się przez lata. Z tym że im dawniejsze ogłoszenia reklamowe, tym wydają mi się bardziej urokliwe. Tak więc Wedel przetrzymał wszystkie dziejowe zawirowania, zarówno te wcześniejsze, jak i powstanie styczniowe, po powstańcze represje, później zaś strajki 1905 roku i związki zawodowe, przewrót Piłsudskiego i dwie wojny światowe. W książce firmę Wedel ukazano właśnie na tle tych przełomowych wydarzeń. Wedel przetrwał to wszystko chyba tylko po to, by komuniści w końcu zaanektowali fabrykę i przemianowali ją na Zakłady Przemysłu Cukierniczego imienia 22 Lipca. Choć zabawne jest to, że na rynek zachodni dodawano na etykietach „dawniej E. Wedel”.
Czy wiecie kiedy i w jakich okolicznościach Wedel wymyślił recepturę „mlecznej pianki o smaku waniliowym oblanej czekoladą” czyli ptasiego mleczka? Ja nie wyobrażam sobie życia bez tego pysznego pocieszacza smutków.
Nie ustrzegli się też Wedlowie skandali, z których największy zgotowała im ich młoda krewniaczka, Maria Wisnowska, sypiająca w trumnie femme fatale zamordowana w końcu przez zazdrosnego kochanka.
Śledzimy panoramę Warszawy na przestrzeni dziesiątek lat nie tylko dzięki zajmującym opowieściom, ale też przyglądając się pięknym zdjęciom z epoki. Widać na nich matrony w piętrowych, wymyślnych kapeluszach w towarzystwie nieco sztywnych dżentelmenów ze starannie przystrzyżonym wąsem i poważną, wręcz pomnikową miną. Ale też oblicze dawnej stolicy, ówczesne witryny sklepowe, niespotykane już dzisiaj malownicze, pomysłowe, często wręcz literackie reklamy prasowe i barwne, niekiedy zabawne plakaty. Urok minionych lat w całej okazałości. Wszystko zaś zamknięte w twardych, kolorowych okładkach, do złudzenia przypominających apetyczną bombonierkę. Trzeba więc tylko ją otworzyć i zacząć smakować, strona po stronie „poczynając od likieru z gorzkiej odmiany dzikiej wiśni dalmatyńskiej z dodatkiem płatków róży i kwiatów pomarańczy o smaku migdałów”, mając przed oczami w pełnej krasie Warszawę naszych pradziadków, dziadków i ojców.
Informacje o książce:
Tytuł: Wedlowie. Czekoladowe imperium
Tytuł oryginału: Wedlowie. Czekoladowe imperium
Autor: Łukasz Garbal
ISBN: 9788381913300
Wydawca: Wydawnictwo Czarne
Rok: 2021