„Pokochajcie Afrykę” stało się mottem Krzysztofa Błażycy, autora książki „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy”, zapożyczonym od kardynała Charlesa Lavigerie, założyciela Ojców Białych misjonarzy Afryki. Jednak o wiele łatwiej byłoby nam pokochać Afrykę znaną z folderów biur podróży, egzotyczną, kolorową, słoneczną enklawę dzikiej fauny i flory, tańców przy ognisku i malowniczych zachodów słońca. Obraz wyłaniający się z kart książki jest jednak zgoła odmienny, zatrważający i szokujący. Więc może lepsze byłoby hasło: „Zrozumcie Afrykę”?
Krzysztof Błażyca pisze o Ugandzie, kraju, który od dziesięcioleci nie zaznał pokoju, który przetrwał krwawe rządy Amina – „Rzeźnika z Ugandy” (kto z nas nie pamięta filmu z Forestem Whitakerem: „Ostatni król Szkocji”?), aby zaraz po jego obaleniu wpaść w tryby reżimu Miltona Obote, o którym jeden z rozmówców autora mówi: „Amin likwidował jednostki. Obote całe wioski”. I tak jeden reżim zastępował poprzedni, nowy dyktator pacyfikował zwolenników swojego przeciwnika politycznego, a prawda zawarta w przysłowiu: „Tam gdzie walczą słonie najbardziej cierpi trawa” znajdowała swoje odbicie w rzeczywistości. Całe wioski, zagubione w buszu, nie mogące liczyć na jakąkolwiek pomoc, spływały krwią.
Gdy w 1986 roku władzę objął Museveni, za pomocą rządowych oddziałów wojskowych zaczął rozprawiać się z ludem Aczoli. Aczoli mogli pokładać nadzieję już tylko w mocach nadprzyrodzonych. Wiara w nie wciąż jest w Afryce silna, kultywowane są pierwotne obrzędy, które w specyficzny sposób wchłonęły elementy wiary chrześcijańskiej, tworząc jedyną w swoim rodzaju mieszankę. Tak narodził się ruch rebeliancki Aczoli, na którego czele stanęła początkowo Alice Auma, a później jej kuzyn Joseph Kony. I tego właśnie okresu dotyczy książka Krzysztofa Błażycy. Opowiada o utworzonej przez Kony’ego Armii Bożego Oporu, siejącej popłoch i grozę wśród ludności północnej Ugandy. Bojownicy zasilali swoje szeregi dziećmi porywanymi z wiosek i przymusowo wcielanymi do oddziałów. Porywano chłopców i dziewczynki (najczęściej w wieku 7-12 lat). Chłopcy byli szkoleni do walki, dziewczynki w większości przeznaczano na „żony” dla żołnierzy (podobno sam Kony miał 200 takich żon). Dzieci porywano także masowo ze szkół (np. 150 dziewczynek w Aboke, 80 w Soroti, 55 chłopców w Gulu). Wieczorami dzieci z wiosek masowo migrowały do pobliskich miasteczek, aby tam schronić się przed możliwym nocnym najściem rebeliantów. Stąd nazwa „nocni wędrowcy”, której Wojciech Jagielski użył jako tytułu swojej książki, również dotyczącej tego problemu. Mieszkańców wiosek, którzy stawali w obronie swoich dzieci okrutnie torturowano, wioski grabiono i palono, często dzieci były zmuszane do zabijania własnych rodziców. Rozmówcy Krzysztofa Błażycy przytaczają fakty, w obliczu których cierpnie skóra: „sześćdziesiąt kobiet z roztrzaskanymi głowami. W chustach niemowlęta. Niektóre wciąż ssały”, „ośmiu nauczycieli ugotowali żywcem, a ludziom z wioski kazali zjeść ciała”. Błażyca rozmawia z ludźmi, którzy jako dzieci zostali wcieleni do armii Kony’ego, a później udało im się uciec lub na mocy amnestii mogli wrócić do swoich wiosek. Mówią jednym głosem – musieliśmy zabijać, gdyż inaczej sami zostalibyśmy zabici. Tych, którzy sprzeciwili się w jakikolwiek sposób dowódcom, torturowano rękami ich kolegów, okaleczano i pozbawiano życia. Porywane dzieci, tzw. „duchy-żołnierze” oswajano z okrucieństwem, stosowano przerażające rytuały inicjacyjne, ich mózgi, jak sami mówią, były „nakierowane na zabijanie”. Zdarzało się, że w dniu, kiedy nie mogły nikogo zabić – płakały. Śmierć, okrucieństwo, krew – stały się ich narkotykiem, upajali się nim. „Ta ziemia wiele widziała” słyszymy z ust jednego z rozmówców. Wyrosło kolejne pokolenie, które nie zaznało pokoju, miłości i poczucia bezpieczeństwa. Trzeba też pamiętać, że w obozie Kony’ego na świat przychodziły nowe dzieci, znające już tylko takie życie.
Po ucieczce Oddziałów Kony’ego do Sudanu, a później jeszcze dalej w busz, korzystając z amnestii, część jego bojowników wróciła do Ugandy. Szacuje się, że na ponad 66 tysięcy dzieci do domów wróciło około 20 tysięcy. Ich powrót do społeczeństwa jest trudny, czasami niemożliwy. Stanowią całą generację wykluczonych, nie mogących znaleźć sobie miejsca w społeczeństwie, samotnych, topiących swoje frustracje w alkoholu, popełniających samobójstwa. Różnie próbują sobie poradzić z przeszłością. Jedni ją racjonalizują, mówiąc, że nie mieli wyboru, że ich przywódca był opętany przez złe duchy. Mówią o sobie, że byli „ludźmi diabła”. Inni nie mogą wyrzucić przeszłości z pamięci, jak Richard, który mówi: „czasami te rzeczy… z przeszłości… one karzą mnie poważnie. Ból. Ciężkie życie… Wielki ból w mym umyśle… Tak to jest”.
Wielu Aczoli uważa, że zgodnie z ich kulturą i tradycją, jako ludu pokoju i pojednania, rebelianci powinni doznać przebaczenia i wrócić do swoich społeczności. Bo czyż można dwa razy być ofiarą? Dla Aczoli sprawiedliwość to zatrzymanie zła i odbudowanie dobrych relacji. Mówi się też, że są przeciwni ingerencji Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Afryka sama musi poradzić sobie z tą traumą.
Krzysztof Błażyca w książce oddaje głos swoim rozmówcom. Są wśród nich zarówno rebelianci (nawet jeden z dowódców armii Kony’ego, obecnie kaznodzieja), jak i kobiety porwane do oddziałów jako dziewczynki, w tym jedna z żon Josepha Kony’ego, matka jego pięciorga dzieci. Są też duchowni, przedstawiciele organizacji pomocowych, lekarze. Sam autor nie komentuje wypowiedzi, nie ustosunkowuje się do nich, stara się być obiektywny, słuchać, nie oceniać. Przedstawia jedynie szerszy kontekst polityczno-społeczno-historyczny, bez którego trudno byłoby nam wiele rzeczy zrozumieć. Książka została pięknie wydana, na błyszczącym, kredowym papierze. Zawiera mnóstwo zdjęć zrobionych przez autora. Przybliżają nam one Ugandę oraz rozmówców Krzysztofa Błażycy, anonimowym świadkom historii nadając konkretne oblicza.
Gdy otrząśniemy się po lekturze książki (co nie będzie łatwe), sami wyciągniemy własne wnioski i zrewidujemy obraz Afryki, jaki mieliśmy dotychczas. Ze mną na pewno pozostanie pytanie: czemu tak trudno ten kontynent zrozumieć, czemu narzucamy mu nasz system wartości, nasze rozwiązania polityczne ekonomiczne, prawne, które są obce jego tradycji i kulturze. Dlaczego z jednej strony budujemy infrastrukturę, a z drugiej sprzedajemy broń. No cóż, jestem zwykłym czytelnikiem, a to już wyższa polityka. Tylko ludzi żal.
Informacje o książce:
Tytuł: Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy
Tytuł oryginału: Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy
Autor: Krzysztof Błażyca
ISBN: 9788378239222
Wydawca: Bernardinum
Rok: 2017