Najlepsza biografia Syda Barretta, bo za taką trzeba dziś uznać dzieło Juliana Palaciosa pt. „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat”, nie jest książką tylko o nim samym. To bowiem narkotyczne studium na temat szaleństwa. Na prawie sześciuset stronach autor znany ze swoich fascynacji angielską sceną rocka psychodelicznego naszkicował życiorys w zasadzie dwóch osób, Rogera Barretta i Syda, chciałoby się rzec chińskiego yin i yang, ale ten drugi (Syd) bynajmniej nie stanowił uzupełnienia tego pierwszego (Rogera Barretta) – to w zasadzie jego destrukcyjne alter ego, które doprowadziło do upadku niezwykle utalentowanego artystę i nad wyraz skromnego człowieka. Tak więc oto książka „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” nie jest kolejną nadętą biografią gwiazdy rocka, ani tym bardziej zestawem wspomnień snutych przy kominku przez leciwego poetę, ale twardym starciem z jednym z najbardziej zmarnowanych talentów artystycznych. Na imię było mu Syd, choć gdyby miał dar jasnowidzenia wolałby pewnie pozostać Rogerem.
Bez ogródek muszę przyznać, że kolejne strony tej obszernej książki – wydanej w oryginale w 2010 roku, zaś w Polsce nakładem SQN w 2015 roku – napawały mnie różnorodnymi uczuciami. Śledziłem z uwagą słowo po słowie, w gorączce i w dobrym zdrowiu, czasami igrając z moją własną psychiką. Nie mam dziś wątpliwości, że dzieło „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” posiada wszelkie mroczne możliwości, aby wrażliwych czytelników doprowadzić do stanu dziwnej ekstazy. Julian Palacios w taki sposób opowiedział o Sydzie, jego normalności, nienormalności i wielkim talencie, że uczynił z niego postać oderwaną od rzeczywistości i dalece intrygującą, czyli… taką jaką w istocie był. Sądzę więc, że narracja zastosowana przez autora biografii niesie pewne niebezpieczeństwo skierowane na czytelników o zaistnieniu w katalogu ich potrzeb chęci przekonania się jak to by było stać się na chwilę Sydem. Nie chodzi mi tu bynajmniej o kreatywną stronę jego żywota, choć tego też nie wykluczam, ale o narkotykowe odjazdy, do których Julian Palacios zachęca nawet pomimo wielokrotnego dochodzenia do konstatacji o szkodliwości kwasu i innych używek. To za mało! Każdy kto chce poczuć Syda, musi sięgnąć po LSD, jako wołają najbardziej spektakularne strony książki „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat”. Warto jednak pamiętać, że Syd w tej książce równie spektakularnie odchodzi w odmętach szaleństwa, w niespokojnej starości i w mózgu niepozbawionym pamiątkowych dziur po dawnym życiu.
Ta biograficzna jazda bez trzymanki została podzielona na piętnaście rozdziałów, wstęp i zakończenie przy zachowaniu chronologii wydarzeń w życiu Rogera Barretta – zarówno wtedy, gdy się nim urodził, później, gdy stał się fascynującym Sydem, aż wreszcie, gdy umarł po cichu jako wyniszczony Roger. Trudno więc nie pozbyć się refleksji, że ten diamentowy ex Floyd był naprawdę sobą tylko w krańcowych częściach swojego życia. Wnętrze jego egzystencji wypełniła obecność Syda, będąca zarazem najbardziej ekscytującą i szaloną częścią jego życia. Częścią, która była integralnie związana z londyńskim undergroundem w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tak więc oto w książce „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” otrzymujemy możliwość wnikliwego zapoznania się z narodzinami londyńskiej sceny rocka psychodelicznego, przy czym chodzi nie tylko o jej muzyczny wariant, ale też społeczny i szerzej rozumiany w sensie artystycznym. Psychodelia rozwijała się w oparach kwasu i innych narkotyków, jako kontrkultura naprzeciwko przebrzmiałym dźwiękom starzejącego się rhythym and bluesa, w miejscach dziś uznawanych za kultowe, takich jak położony przy Tottenham Court Road klub UFO. Warto więc sobie uświadomić, idąc za słowami Juliana Palaciosa, znaczenie owego undergroundowego środowiska w kontekście rozwoju Pink Floyd i narodzin Syda. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku to nie była bowiem kapela w randze symbolu, ale integralna część niekomercyjnego świata, w którym jego księciem i zarazem nadwornym poetą był Syd. W momencie, gdy psychodelia wyszła z undergroundu i stała się nieodporna na wpływy komercji, to nie wszyscy jej twórcy chcieli za tym trendem podążać, tak jak główny bohater dzieła „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat”.
W związku z tym owa książka Juliana Palaciosa stanowi mroczną charakterystykę wznoszącego się i upadającego poety, muzyka, artysty i człowieka nieodgadnionego. Syd Barrett jawi się tu jako bohater dramatyczny. Człowiek, który początkowo decydował o filozofii Pink Floyd, był liderem zespołu i całej ówczesnej psychodelicznej sceny rocka, aby w końcu stać się przemęczoną, pokrytą tłuszczem, łysą i zaniedbaną karykaturą samego siebie. Jego porcelanowy charakter poniósł widowiskową klęskę w przypływie nagłej sławy, komercjalizacji środowiska, w którym się poruszał, a nade wszystko w starciu z wszechobecnymi wówczas narkotykami. Syd Barrett był jednym z tych twórców, który nie pasował do swoich czasów. Absolutnym zaprzeczeniem opętańczego dążenia do zrobienia kariery kosztem rezygnacji ze sztuki i zaklętych w niej wartości. Był człowiekiem niezrozumianym, pogrążonym w chorobie psychicznej i zupełnie wypranym z talentu mającego szansę uczynić go ikoną muzycznej galaktyki. To właśnie na podstawie treści zawartych w książce „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” można do takich wniosków stopniowo dochodzić podążając za wciągającą narracją Juliana Palaciosa. Nie ma tu bowiem miejsce na beztroskę, pomijając młodzieńcze lata głównego bohatera dzieła, a nadzieja wydaje się tylko pustym kaprysem na karuzeli życia. Wszystko, co wypełnia życiorys Syda wiąże się z nieograniczonym szaleństwem, twórczością w przypływie narkotycznych inspiracji, zupełną chwiejnością i w konkluzji wyblakłą osobowością, jak z trzydziestego piątego prania. Syd to dziś synonim szaleństwa.
W każdym razie na tych trudnych stronach biografii „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” nie sposób nie zauważyć mnogości szczegółów zebranych przez Juliana Palaciosa. Jego drobiazgowość, zlokalizowana wręcz na poziomie benedyktyńskim, wiedzie poprzez wspomnienia wybrane z barwnego katalogu postaci związanych z londyńską sceną rocka psychodelicznego, a także w jakiś sposób (czasem z pozoru mało istotny) z samym Sydem. To na stronach tej książki w przypływie ogromnej ilości informacji dowiadujemy się m.in. o tym, że Pink Floyd u zarania był grającym do dupy zespołem bluesowym, poznajemy zróżnicowane brytyjskie społeczeństwo w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, czy też przechodzimy pomiędzy różnymi „kulturowymi punktami zwrotnymi” w życiorysie Syda. Całość wciąga, choć też wprowadza do stanów depresyjnych wraz z kolejnymi etapami rozpadającej się osobowości Barretta. Rozkład jego bogatych inspiracji, oryginalnej twórczości i magicznej osobowości, a nade wszystko skomplikowanej psychiki następuje w rytm kolejnych nagrań i sukcesów Pink Floyd. Dramatycznie wykrzyczane przez Syda w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku słowa: „Pierdolony Roger Waters! Zabiję go, kurwa!” stanowią w mojej ocenie ostatni fragment obecności wśród żywych tej niegdysiejszej legendy sceny psychodelicznej. Jednak niewykluczone, że nastąpiło to wtedy, gdy 5 czerwca 1975 roku Syd wszedł do studia, w którym Pink Floyd nagrywali album „Wish You Were Here”. Wszedł, aby pozostać nierozpoznanym, przybyszem z obcej planety, anty-sobą sprzed kilku lat.
Jakkolwiek by degeneracja osobowości Rogera Barretta nie stanowiła najważniejszej części książki „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat”, to nie wolno zapominać o samej muzyce. Julian Palacios drobiazgowo opisał wszelkie nagrania, które zostały zarejestrowane przez Syda. Te opisy nie zostały pozbawione pewnego wyidealizowania, szczególnie jeśli chodzi o jego twórczość solową, ale być może jest to spowodowane zauważalną fascynacją (i nostalgią) autora za czasami tego psychodelicznego i narkotykowego szaleństwa, które odbywało się w UFO w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Co innego, że w książce „Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat” Julian Palacios nie ustrzegł się momentów, w których dokonał nieuprawnionej mitologizacji Syda Barretta, np. dostrzegając w narkotykowych odjazdach coś więcej, niż tylko degenerację. Sądzę, że narkotyki nie powinny być reklamowane jako źródło inspiracji, nawet jeśli powodują powstanie takich unikatowych albumów, jak choćby debiut Pink Floyd o tytule „The Piper at the Gates of Dawn”. Narkotyki zabiły duszę Syda i wszystko, co z nim związane, a to przecież smutna konkluzja dzieła Juliana Palaciosa.
Narracja autora na temat życia Syda (choć w zasadzie już Rogera Barretta, bo Syd przecież symbolicznie umarł) w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku do jego cielesnej śmierci w 2006 roku stanowi w mojej ocenie melancholijną opowieść o powolnym umieraniu przestraszonego człowieka, który mógł być ikoną muzyki. Być może moje pojęcie „ikony” przepełnione jest komercją, której nienawidził Syd, ale jego starość przyszła bez wątpienia o wiele lat za wcześnie. Postarzały go zarówno sukcesy zespołu, którego nazwę przecież wymyślił, ale też problemy stanu wewnętrznego. Załamanie psychiczne sprawiło, że stał się nieszkodliwym wariatem, choć Julian Palacios próbuje dowieść, że wycofanie się Syda ze świata muzyki było pochodną jego introwertycznego charakteru. Nie sądzę! W świetle stroboskopowych występów Pink Floyd Syd oszalał. Był kruchy i nieprzygotowany na sukces rozumiany nie poprzez pryzmat sztuki, ale raczej szkła. Pomimo, że wiele osób próbowało sprowokować tego artystę do reaktywacji twórczości muzycznej, to nigdy nikomu ta sztuka się nie udała. Syd Barrett pozostał na kilku budzących wyobraźnię nagraniach i fotografiach, żyje znowu dzięki takim biografiom jak ta napisana przez Juliana Palaciosa, ale nawet dekadę po śmierci jest tylko tym diamentem, który przestał lśnić. A może jest inaczej? Może jego lśnienie potrzebuje odpowiedniej inspiracji?!
Informacje o książce:
Tytuł: Syd Barrett i Pink Floyd. Mroczny Świat
Tytuł oryginału: Syd Barrett & Pink Floyd. Dark Globe
Autor: Julian Palacios
ISBN: 9788379245000
Wydawca: SQN
Rok: 2015
Kontakt z recenzentem: konrad.morawski@wp.pl