Powieści i opowiadania

Władca much – William Golding

Recenzja książki Władca much

Władca much
William Golding

O książce tej napisano i powiedziano tak wiele, że dzisiaj można jedynie głosem kolejnego pokolenia czołobitnie przyznać, że jest to powieść wciąż aktualna i że zawsze taką będzie. I to właśnie w ponadczasowości tkwi siła literatury określanej mianem prawdziwej, bezpretensjonalnej klasyki,  w tym wypadku nagrodzonej nagrodą Nobla.

Mój egzemplarz został wydany przez Wydawnictwo Literackie w 2012 roku, jako edycja jubileuszowa, która przypadała na rok wcześniej i która z tej okazji została wzbogacona o wstęp autorstwa Stephena Kinga. „Władca much” jest jedną z najczęściej wymienianych przezeń książek ze względu na jego niezwykły sentyment do niej –

„(…) była to pierwsza w moim życiu książka, obdarzona rękami – mocarnym dłońmi, które wyciągnęły się spomiędzy kartek i chwyciły mnie za gardło.”

Podejrzewam, że gdybym przeczytał „Władcę much” będąc tym samym chłopcem, który pierwsze czytelnicze kroki stawiał w świecie Tomka Sawyera, to zapewne byłbym wstrząśnięty wizją Goldinga, który absolutnie nie miał w swoich zamiarach więzić bohaterów w poetyce właściwej dla literatury młodzieżowej. Postanowił on bowiem porzucić ich na niezamieszkałej wyspie i obserwować, co w takiej sytuacji zrobiliby prawdziwi chłopcy, a nie „ci mali święci”, jak to określił ich we wprowadzeniu do audiobookowej wersji powieści. Wrażenie z tej lektury byłoby dla mnie czymś tak zaskakującym,  jakbym wtenczas przeczytał, że armia Tomka Sawyera chciała naprawdę wytłuc w pień przeciwną armię Joego Harpera by na koniec przykładnie go oskalpować – to mogłoby poważnie zachwiać moim dzieciństwem. „Władca much” nie jest kolejną historią o dzielnych chłopcach, którzy wspólnie próbują przechytrzyć niedobrych dorosłych, czy też odpierają ataki rozmaitych potworów. W tym wypadku, to właśnie dorośli będą potrzebni na ratunek. Pytanie, jakie zawisa w powietrzu po przeczytaniu tej książki, to to, kto w tym wypadku uratuje dorosłych?

Przechodząc do samej fabuły wystarczyłoby napisać tylko tyle: siła zaklęta jest w prostocie. Oto obserwujemy Ralfa, który spotyka na swojej drodze innego chłopca, niejakiego Prosiaczka. Wkrótce przekonują się, że nie są jedynymi chłopcami, którzy ocaleli z katastrofy lotniczej (tu także dowiadujemy się o bliżej nieokreślonym konflikcie atomowym na świecie). Na dzikiej wyspie odnajdują się kolejni ocaleni przywołani niosącym się po dżungli dźwiękiem konchy, w którą dmie Ralf.  W końcu rozproszeni po wyspie chłopcy spotykają się w jednym miejscu. Odtąd na skarpie zostają zwoływane zebrania, gdzie rozpoczynają się samorodne próby ustalenia przywództwa, ogólnych zasad współżycia oraz, co najważniejsze, zapada wspólna decyzja by całymi dniami palić ognisko na wypadek, gdyby w pobliżu znajdował się jakiś okręt, którego załoga mogłaby dostrzec unoszący się nad wyspą dym.  Niebawem na wyspie ginie jeden z najmniejszych chłopców, zaś potem roznosi się wieść o tajemniczym i niebezpiecznym zwierzu, który zamieszkuje szczyt góry.  Z pozoru prosty plan stworzenia zgodnej społeczności, której przyświeca cel powrotu do domu zaczyna przeradzać się w coraz większy dramat doprowadzający do ostatecznego rozlewu krwi.

Każdy młody człowiek wstępujący w nastoletni świat powinien przejść mentalną inicjację, którą do niedawna bezwzględnie wyręczało podwórko – podarowanie mu tej książki stanowi dzisiaj syntezę wszystkich lekcji życia, której tak dobitnie nie przedstawi żaden bajkowy moralitet ze stajni Disneya, czy oderwana od rzeczywistości lekcja katechezy. Golding nie bagatelizuje natury młodego człowieka, tylko dlatego, że życie po raz pierwszy zmusza go do myślenia oraz podjęcia ważnych i odpowiedzialnych decyzji. Tutaj, na pozornie rajskiej wyspie, każda decyzja będzie miała swoje realne konsekwencje. Nawet te z pogranicza życia i śmierci.

Powszechne uznanie, jakim cieszy się ten tytuł polega również na tym, że z kolei dorosły czytelnik dostrzeże tutaj istne widowisko interpretacji, nad którymi zresztą niejednokrotnie urządzano akademickie dysputy. Powieść Goldinga mieni się społeczno-kulturową alegorią, mechanizmami władzy, tradycją, obrzędami, czy wreszcie nawiązanymi biblijnymi, co w swoim połączeniu tworzy niesamowitą wręcz uniwersalność przekazu płynącego z tej złudnie prostej historii. Poza tym jest to na poły idealna antyteza dla wydanego zaledwie kilka lat wcześniej „Buszującego w zbożu” Salingera, który również podejmuje temat dzieciństwa, ale u niego świat dorosłych przedstawiany jest jako ten, który bierze w klincz buntujące się jednostki, nad którymi czuwają metaforyczni strażnicy w zbożu. „Władca much” to pójście o krok dalej i pokazanie, że ta dotychczas literacka apoteoza dzieciństwa była i jest ściśle uzależniona od obecnej figury rodzica, czy też nauczyciela, którzy tworzą świat zależny, oparty na zasadach relatywnie mądrzejszych. W tym właśnie kontekście dzieciństwo pozostawione samopas na dzikiej wyspie przeistacza się w buntowniczą, wewnętrznie napędzającą się siłę, która ochoczo chce kontemplować młodość i beztroskę, zaś każda próba szukania dlań racjonalnego porządku jeszcze bardziej wznieca ogień buntu i doprowadza do moralnej dekonstrukcji grupy. Toteż potrzeba czci i wiary, którą uosabia ucięty łeb świni wetknięty na kij tym bardziej wzbudza trwogę przed uśpionym w każdym człowieku atawizmem. Jedni giną w imię wzniosłych nienadanych im celów, by drudzy mogli zabijać w imię władzy, którą sami sobie nadali.

Określenie „cywilizacja” pozostanie zawsze pobożnym życzeniem, bo na ratunek dorosłym nikt nigdy nie przybędzie. Z pozdrowieniami dla prezydenta Putina.

Informacje o książce:
Tytuł: Władca much
Tytuł oryginału: Lord of the flies
Autor: William Golding
ISBN: 9788308049181
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Rok: 2012

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać