Anty-recenzja

Sukkub. Wydanie kolekcjonerskie – Edward Lee

Sukkub. Wydanie kolekcjonerskie. Edward Lee

Sukkub. Wydanie kolekcjonerskie.
Edward Lee

„Nie jestem z tej szkoły pisarskiej, która wyznaje zasadę, że obrzydliwość najlepiej zostawić czytelniczej wyobraźni. Dla mnie to zwykła wymówka i oszustwo. Czytelnik płaci za wyobraźnię autora. Wiec dostarczam ją najlepiej jak potrafię.”
E. Lee

Edward Lee to autor wciąż mało znany w Polsce, o czym najlepiej świadczy to, że niedawno stałem się posiadaczem, wydanej blisko trzy lata temu, limitowanej edycji kolekcjonerskiej powieści „Sukkub” przygotowanej z myślą o pierwszym przyjeździe autora do Polski (Polcon 2012). Podejrzewam, że w przypadku innego autora powieści gatunkowej, który w Polsce cieszy się dużym zainteresowaniem, numerowany nakład w ilości zaledwie stu egzemplarzy sprzedałby się na pniu. Tymczasem wciąż można z powodzeniem nabyć tego białego kruka, jak nazywa go w przedmowie Robert Cichowlas – autor opowiadań i powieści grozy oraz współautor wyczerpującej analizy dorobku i warsztatu pisarskiego Grahama Mastertona. W edycji kolekcjonerskiej prócz samej powieści znajdziemy osobne opowiadanie oraz wywiad z twórcą przeprowadzony przez Mariusza Juszczyka. Całość zamknięto w przeprojektowanej okładce, która w odróżnieniu od pierwowzoru wpisuje się w minimalistyczny trend (w tej roli niedościgniony jak dotąd „On wrócił” Timura Vermesa).

Polska musiała czekać blisko dwadzieścia lat by móc zetknąć się z twórczością Edwarda Lee i w tym wypadku powieść „Sukkub”, która ukazała się w 1992 roku w Stanach Zjednoczonych jest tak naprawdę powrotem do przeszłości, z punktu widzenia której powinno się tę książkę odbierać. Być może wówczas pozycja ta wraz z jej zdeklarowanym stylem hardcore horror byłaby w kraju nad Wisłą nie lada gratką dla wszystkich spragnionych przekraczania granic tabu. Obecnie mamy schyłek roku 2014 i chyba zdążyliśmy urządzić dyskusje na niemal każdy zakaz kulturowy czy świętości w tym kraju. Odkrywanie na nowo człowieka, który musi stanąć w konkury z dostępnym dzisiaj hardcorem we wszystkich możliwych wymiarach, jakie oferuje internet i rzeczywistość, przypomina raczej odpalanie bomby z opóźnionym zapłonem, w której czas zdążył nadwątlić siłę jej rażenia. Z drugiej strony trudno byłoby nam podążać współcześnie za autorem nie znając jego twórczych korzeni, więc wydawnictwo Replika postanowiło wziąć na siebie ten trud by odtworzyć to, co przez te wszystkie lata fani mocnych wrażeń w Polsce stracili. Wniosek w przypadku tego tytułu jest bardzo prosty. Pociąg o nazwie Edward Lee odjechał z przystanku „Sukkub” już dawno temu i jest dzisiaj zupełnie gdzie indziej.

Na odwrocie książki czytamy rekomendację m.in. Jacka Ketchuma, który zapewnia, że pisarstwo Edwarda Lee jest jak piła mechaniczna na pełnych obrotach. Jeśli podejdziesz zbyt blisko, urżnie ci nogi. We wstępie Roberta Cichowlasa czytamy zaś, że redaktorka została solidnie zmiażdżona treścią, osoby odpowiedzialne za korektę nie chciały się pod tekstem podpisać, składacz nie dość, że się nie podpisał, to jeszcze odmówił składania kolejnych książek Edwarda Lee, a dotychczasowi czytelnicy po lekturze tej książki miewali koszmary. To i wiele innych informacji dookoła sprawia, że „Sukkub” jawi się jako rzecz przez którą obowiązkowo należy przejść, aby móc potem z pozycji znawcy rozprawiać o tym, co potrafi wyczyniać żołądek zdjętego prawdziwą grozą czytelnika.

Zapoznanie się z prologiem szybko przypomni niektórym, że ich zepsucie i niewzruszenie dokonywało się latami przez medialną osmozę, w której rzeczywistość minęła już ostatni zakręt i zbliża nas obecnie do spełnienia się alegorycznej wizji Stephena Kinga o dorocznym organizowaniu wielkiego marszu, gdzie na oczach kibiców naprawdę będą ginąć ludzie. Mijanie opisów kulinarnych zapędów matriarchalnego ludu (niejakich Ur-loków) wywołuje raczej uśmiech pod nosem i politowanie, a niżeli obrzydzenie, czy zgrozę (a w końcu mowa tu o kanibalizmie!), ale mimo wszystko ma się nadzieję na to, że archeologiczne znalezisko i towarzyszące mu opowieści będą zaledwie początkiem ciekawej, choć ponurej historii wyznawców żądnego krwi bóstwa z czasów rzymskiej okupacji. Niestety, prolog stanowi tu jedynie skrzętnie wymyślony pretekst by przez niemal trzysta następnych stron autor mógł dowolnie epatować odmienianą przez wszystkie przypadki wulgarnością, obscenicznym seksem i przemocą godną filmowych horrorów z podgatunku slasher czy gore. Wyjątek stanowi późniejsze spotkanie doktora Harolda z profesorem Fredrickiem, gdzie książka na moment powraca na tory normalności. To co mogło być zaczynem dla intrygującego wyjaśnienia okultystycznych rytuałów dzikiego ludu zostało bezlitośnie zamknięte w kilku prostych kliszach – ofiara, ołtarz, sługa, krew itd.
Byłoby to zapewne zbyt duże uproszczenie i nadużycie, zwłaszcza, że Edward Lee ma już w swoim dorobku około czterdziestu wydanych powieści, ale oceniając go na podstawie książki, którą po latach debiutuje on w Polsce, można poczuć ukłucie rozczarowania. Propozycja pod nazwą „Sukkub” to nic innego, jak popisowy utwór death metalowej kapeli, która na oczach publiczności drze biblię i przy pomocy własnych zębów dekapituje schwytane w klatkę nietoperze – znajdziesz tu wszystko, byle z dala od muzyki. Innymi słowy, gdyby zedrzeć z tej książki całą jej otoczkę i sceny wykorzystujące brutalność, to zobaczylibyśmy jedynie przeciętnej jakości opowiastkę o pewnej nieangażującej czytelnika rodzinie nękanej koszmarami oraz dwóch zbiegach ze szpitala psychiatrycznego. A wszyscy wymienieni (i nie tylko) zmierzają do skąpanego w różowej poświacie księżyca miasteczka Lockwood będącego pod władzą kobiet … (sukkuby – demony przybierające postać nieziemsko pięknych kobiet). Oczywiście oba wątki będą się coraz bardziej zawiązywać by całość tej przewidywalnej fabuły doprowadzić wreszcie do finału.

Być może obecnie talent Edwarda Lee zwanego także „królem obrzydliwości” sięgnął obecnie geniuszu i pisze on powieści właściwie dla mistrza, jak zwykli mówić o nim różni anonserzy, natomiast na etapie „Sukkuba” w polskim przekładzie wyłania się pisarz, który lubi w dosadny sposób przedstawić np. scenę gwałtu, ale poza tą skłonnością do bezpośrednich opisów, można odnieść wrażenie, że jego warsztat, przynajmniej na tamte czasy był ubogi, a w swej ubogości siermiężny (okazjonalnie odbiega on od przeciętności, gdy posiłkuje się językiem lekarzy, prawników, czy badaczy mitologii, bądź gdy wymyśla obrzędowe inkantacje). Powieść napisana w stylu ekstremalnego horroru jest z całą pewnością propozycją bardzo zdeklarowaną i co za tym idzie niskonakładową, bowiem jest ona zaadresowana do wąskiej grupy odbiorców, co w przypadku dalszego unikania tytułów Edwarda Lee przeznaczonych na rynek masowy, bezpowrotnie skaże go na niszową popularność w Polsce.

Zapewne ci, którzy płoną w zachwytach nad transgresyjnymi filmami typu „Frontieres”, czy „Hostel” poczują się tu jak w domu, w którym unosi się zapach ich ulubionej zupy. „Sukkub” to przede wszystkim próba odpowiedzenia sobie na pytanie, gdzie kończy się ekstremum w literaturze i czy w ogóle istnieje sposób by móc to sprawdzić – Jack Ketchum, czy choćby Richard Laymon również nie ustają w tych próbach. Poza tym omawiane dzieło to wyraz podziwu dla przemocy w jej czystej postaci, która tak w książce, jak i w życiu, nie zawsze potrzebuje sensownego uzasadnienia. Wychodząc naprzeciw zacytowanym słowom autora wypada na koniec zauważyć, że istotnie jest to książka wyłącznie dla ludzi bez wyobraźni.

Informacje o książce:
Tytuł: Sukkub
Tytuł oryginału: Succubi
Autor: Edward Lee
ISBN: 9788376742021
Wydawca: Replika
Rok: 2011

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać