Jacek Łukawski dla serwisu MoznaPrzeczytac.pl: „Każdy miecz ma dwa ostrza”
(rozmawia Konrad Morawski)
Jacek Łukawski to autor jednego z najlepszych tegorocznych debiutów literackich, osadzonej w klimacie fantasy książce pt. „Krew i stal”, która stanowi pierwszy tom zapowiadanej trylogii „Kraina Martwej Ziemi”. Pisarz urodzony w Kielcach to zarazem człowiek wielu talentów, autor skromny i pozytywnie nastawiony do świata, dawniej podróżnik i eksplorator darów Polskiej krainy, a dziś natchniony przez tajemnice chęcińskiego zamku poszukiwacz inspiracji i poskramiacz swojej własnej wyobraźni. Ten sam Jacek Łukawski zechciał opowiedzieć co nieco na temat swojej debiutanckiej powieści, emocjach z nią związanych, a także planach kontynuacji dzieła i innych kwestiach unoszących się niczym mgła o niepewnym poranku nad Krainą Martwej Ziemi. Tak więc oto w pierwszym wywiadzie dla serwisu MoznaPrzeczytac.pl, Jacek Łukawski odpowiada na pytania Konrada Morawskiego.
Konrad Morawski: Dzień dobry! Honory wpierw muszę Panu uczynić, ponieważ pierwszy tom Krainy Martwej Ziemi pt. „Krew i stal” zwalił mnie z nóg, niczym trucizna hardego Marcasa… oczywiście kuracji, którą ów żołnierz zażył sobie odpuszczę, choć czarownicę łatwo dziś na polskich drogach znaleźć… w czterech słowach i wykrzyknieniu: wspaniały debiut, mości pisarzu!
Jacek Łukawski: Na początek odejdźmy od „panowania” (śmiech). Z tym zwalaniem proszę, nie przesadzaj, bo wprawiasz mnie w zakłopotanie. Dopiero rozpoczynam swoją autorską przygodę i mimo starań, nie uniknąłem pewnych błędów, ale dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że nie uważasz czasu spędzonego z książką za stracony.
Konrad Morawski: Ileż to zatem czasu trzeba było oddać natchnieniom i pisarstwu, aby ukończyć „Krew i stal”?
Jacek Łukawski: Szczęśliwy byłbym, gdyby to natchnienie towarzyszyło mi podczas pisania, lecz częściej były to trud i znój. Choć pomysłów mi nie brak, to każde słowo wyciosać musiałem z krnąbrnej i nie do końca zrozumiałej dla mnie materii rzemiosła. Sam pomysł dojrzewał od wielu lat, co początkowo pozwoliło mi wierzyć w możliwość szybkiego i sprawnego przelania go na papier, lecz gdy wreszcie zdecydowałem się na ten krok, okazało się to bardzo trudne. Trudne oczywiście dla mnie, bo wprawiony autor napisałby to samo szybciej i lepiej. Jako debiutant bez warsztatu miałem z tym duży problem i szło mi dość opornie. „Krew i stal” powstawała około dziewięć miesięcy.
Konrad Morawski: A czy jakichś wątpliwości, w trakcie sklejania kolejnych wierszy, dostarczyła Ci ta relacja z Krainy Martwej Ziemi? Że nie warto, bo i tak w Polsce ulubionym drukiem są bilety z wizerunkami królików…
Jacek Łukawski: Wątpliwości miałem, lecz czym innym podyktowane. Owszem, może i część naszych rodaków stroni od książek, lecz dość liczna jest również grupa tych, którzy po nie sięgają. Ot przewrotna natura wszechświata, która dąży do utrzymania równowagi pomiędzy ilością a jakością. W tę równowagę wierzę i za nią na stos jestem iść gotów. Moje wątpliwości były związane bardziej z tym, czy próba napisania i wydania powieści ma w ogóle jakiś sens. Obawiałem się o to, czy mój styl (a raczej jego zalążek) oraz sama historia okażą się dla kogokolwiek interesujące. Wątpiłem też, czy uda mi się znaleźć wydawnictwo, które zaryzykuje wypuszczenie na rynek książki nikomu nieznanego debiutanta. A gdy jeszcze w wielu miejscach w Internecie wyczytałem, że taka osoba jak ja nie ma szans na to, by zaistnieć na rynku, byłem bliski rezygnacji. Ostatecznie jednak uznałem, że skoro przez kilkanaście lat pomysł na książkę nie dawał mi spokoju, to muszę ją napisać, choćby dla samego siebie. Napisać najlepiej jak potrafię, rozesłać do kilku wydawnictw i niech będzie, co ma być. Jeśli nikt nie zechce jej wydać, to trudno, ale przynajmniej nie będę miał sobie za złe, że nie spróbowałem. Jakoś się udało i paradoksalnie wtedy dopiero zrozumiałem, co to prawdziwa niepewność (śmiech). Na początku martwiłem się o to, czy „Krew i stal” spodoba się czytelnikom. Teraz pełen jestem obaw o to, czy uda mi się poprawić warsztat, zapanować nad fabułą i sprostać rosnącym oczekiwaniom.
Konrad Morawski: Ja sam siedzę teraz za biurkiem, skuty w urzędnicze kajdany, i patrzę na pochmurne niebo. Dostrzegam tam jakieś szaroczarne ptaszyska, ale co widzę? Narkotycznego Fardora. Co z nim? Z honorami, czy z przestrachem przyjęto go w Nife?
Jacek Łukawski: Fardor poszedł pokłonić się przed siłą, której niegdyś uległ, bo dobrze rozumie istotę wojny i zmian, jakie niesie czas. Ci, którzy w nocy są wrogami, za dnia mogą zawrzeć przymierze. Szczególnie gdy obie strony uległy przemianie, a ich cele mogą się wzajemnie uzupełniać. Fardora przyjęto jako nieoczekiwanego sprzymierzeńca i… więcej nie zdradzę (śmiech).
Konrad Morawski: Tylko Fardor w Twej debiutanckiej powieści, mości pisarzu, wypowiada słowo, które może być kluczem do rozwiązania jej tajemnic. Orhekryst. Dziś włada nim Arthorn, a może już Mathonwa. Duża moc tkwi w tym mieczu na czarciej krwi stworzonym?
Jacek Łukawski: Z pewnością nie tak wielka, jak by chciała część bohaterów, ale wystarczająca, by w odpowiednich rękach i z łaską bogów popsuć nieco szyki tym i owym. Nie myśl jednak, że to kwestia wspaniałego artefaktu, który pozwala dobrym zwyciężać złych. Orhekryst powstał na długo zanim urodzili się ci, którzy po niego sięgają i nie ma żadnego znaczenia, wobec kogo zostanie użyta jego moc lub na kogo ściągnie kłopoty. Każdy miecz ma dwa ostrza.
Konrad Morawski: A jakieś szanse czają się w Twej głowie pisarzu, że ten druh niestrudzony, Dartor, którego nie sposób sympatią nie obdarzyć, jeszcze powróci do Krainy Martwej Ziemi?
Jacek Łukawski: Dartor niestety poległ i jedynie w snach lub wspomnieniach może się pojawić. Fakt, że Fardor mógłby sprawić, by się to zmieniło, ale tego i sobie i czytelnikom raczej oszczędzę (śmiech).
Konrad Morawski: Zło i dobro w filozofię fantasy od zarania jest wpisane. I zmiany. Na stronach krwi i stali przemieniają się bohaterowie, trucizną i doświadczeniem w bojach traktowani, stają się bardziej hardzi, ale prawdziwego zła jeszcze nie zobaczyliśmy w całej swej postaci?
Jacek Łukawski: To zależy, co uznamy za zło i jak byśmy je chcieli wartościować. Czy ma ono jakąś postać? Czy można je wskazać nieomylnie i ostatecznie? Jak widzą je bohaterowie, a jak czytelnicy? Pozostawię te pytania bez odpowiedzi. Historia się toczy i czas pokaże, co wraz ze sobą przyniesie.
Konrad Morawski: Do przemian wracając, czy Arthorn wkrótce opowie więcej o swojej przeszłości, a jego przyszłość w koronie się odbijać zacznie?
Jacek Łukawski: Arthorn starał się zawsze, by demony przeszłości nie przeszkadzały mu w działaniu, lecz podróż przez Martwą Ziemię odcisnęła na nim swe piętno. Czeka go walka o to, by zrozumieć zachodzące wkoło zmiany i przede wszystkim znaleźć w nich swoje miejsce. Sądzę, że przy tej okazji poznamy go trochę lepiej, choć nie wiem, czy on sam będzie tym faktem zachwycony.
Konrad Morawski: O losy krwią i stalą opisane więcej nie pytam, aby eksploracji nie ułatwiać innym, ale o twoje inspiracje do stworzenia tego dzieła chciałbym spytać… jacyś mistrzowie, czy talent samorodny z mlekiem matki wyssany?
Jacek Łukawski: Sądzę, że każda twórczość ma swoje korzenie. Jakiś kamień węgielny, na którym potem budujemy własną konstrukcję. Choćbyśmy mieli o nim zapomnieć, a budowlą sięgnąć nieba, to na zawsze tam pozostanie jako milczące świadectwo inspiracji. Oczywiście nawet najlepsza podstawa nie musi być wcale wyznacznikiem jakości, bo zawsze możemy spartolić budowlę, którą na niej stawiamy (śmiech). Na kamieniu węgielnym „Krwi i stali” są wyryte trzy nazwiska: Donaldson, Tolkien i Sapkowski. Teraz to, czy okazałem się murarzem, czy bumelantem każdy musi ocenić sam (śmiech).
Konrad Morawski: A jakieś miłe słówko o Sine Qua Non szepniecie?
Jacek Łukawski: To stuprocentowi profesjonaliści, a do tego szalenie życzliwi ludzie, którzy wspierają mnie na każdym kroku. Nie myślałem, że to możliwe, by współpraca z wydawnictwem mogła przebiegać w tak miłej i przyjacielskiej atmosferze, ale Sine Qua Non udowodniło, że tak.
Konrad Morawski: Kiedy to więc możemy spodziewać się kolejnej relacji z Krainy Martwej Ziemi?
Jacek Łukawski: Bardzo chciałbym, aby drugi tom pojawił się na początku przyszłego roku. Dziś jednak jest jeszcze zbyt wcześnie, by oceniać, czy uda się zrealizować ten plan.
Konrad Morawski: To i przy końcu rzec muszę, że dzięki Twej twórczości, mości pisarzu, gród kielecki ma szansę kojarzyć się z toporami i mieczami. To w pewnym sensie post-skojarzeniowy awans, nieprawdaż?
Jacek Łukawski: Sądzę, że o wiele większy wkład w budowanie takich skojarzeń mają działania naszych grup rekonstrukcyjnych. To ich miecze i topory sławią należycie świętokrzyską ziemię, szczególnie gdy dźwięczą wśród zabytkowych murów, jakich mamy tu pod dostatkiem. Ale jeśli po przeczytaniu „Krwi i stali”, ktoś postanowi przekonać się osobiście, jak wygląda zamek, u podnóża którego książka powstawała, będę zaszczycony i zachęcam do tego całym sercem!
Konrad Morawski: Dziękuję za chwile, które poświęciłeś temu wywiadowi Jacku!
Jacek Łukawski: Dziękuję za rozmowę.
Informacje o Jacku Łukawskim możecie śledzić na jego oficjalnej stronie internetowej: www.jacek-lukawski.pl. Zachęcam też do odwiedzin strony internetowej wydawnictwa SQN: www.wsqn.pl.
Kontakt z autorem wywiadu: konrad.morawski@wp.pl