Jazda konna to pasja mojego dzieciństwa. Niemożliwym byłoby zliczyć czas, który spędziłam w siodle czy stajniach pomiędzy końmi. Od wczesnego dzieciństwa uwielbiam także książki ukazujące świat koni – zarówno te, z których mogłam się nauczyć technik jazdy czy obcowania z tymi wspaniałymi zwierzętami, jak też wszelakie powieści, które przenosiły mnie w ich świat, gdy nie mogłam z jakiegoś bardziej lub mniej racjonalnego powodu sama znaleźć się na grzbiecie jakiegoś wierzchowca. Z uporem maniaka czytam wszystkie części poruszającego Heartland, legendarnego Zaklinacza koni znam niemalże na pamięć, Niosąca radość zmienia moje życie już po kilkunastu stronach spędzonych nad jej lekturą. Mój Kary, Broszka, Nieujarzmiona, Klub siodła, Black Beauty to tylko kilka spośród tytułów, które przychodzą mi na myśl, kiedy wracam pamięcią do chwil spędzonych w świecie koni. Mając okazję przeczytać Zaginiony świat koni Tomasza Jarosza myślę: idealnie komponuje się z całym wachlarzem końskich przeczytanych lektur, biorę. Nie mogę doczekać się, by dostać książkę w ręce i zatracić się w niej. Kiedy już ją dostaję czytam kilka stron i odkładam na półkę, w kolejnym podejściu udaje mi się przeczytać niewiele więcej a doczytanie powieści do końca staje się nie lada wyzwaniem.
Tomasz Jarosz tworzy powieść w gatunku fantasy, wpisującą się w kanon literatury dla dzieci i młodzieży. Zaginiony świat koni jest opowieścią wielowymiarową. To historia kilkunastoletniej dziewczyny – Mileny, która całym sercem oddaje się swojej pasji – jeździectwie i obcowaniu z końmi. Ukazuje ona wzór niewinnej, wartościowej nastolatki, która traktuje życie jako misję do spełnienia. Milena z utęsknieniem wyczekuje wakacji, kiedy to rok w rok wyjeżdża na wieś, gdzie każdą chwilę może spędzać wśród ukochanych wierzchowców. Ten rok okazuje się być jednak zupełnie innym niż poprzednie. Krótki spacer z psem, znaleziony bacik, słyszane w głowie myśli rodzą w sercu bohaterki niepokój, że wydarzy się coś ważnego. Nie myli się – niedługo potem za sprawą Karo – ulubionego konia, znajduje się w zupełnie innej rzeczywistości.
Emirowie, mieszkańcy Zaginionego Królestwa Koni, to istoty, które nigdy nie poznały zła. Żyją w niezburzonej niczym idylli na swojej planecie, w świecie dobra, miłości i przyjaźni. Dysponują ogromną siłą, jakiej nie ma nikt inny na świecie. Porozumiewają się za pomocą umysłów, dzielą własną siłą i miłością. Niestety, do czasu. Do czasu, kiedy przez lud Kratów – szerzące się zło – są zmuszeni uciekać ze swojej planety i skryć się na Ziemi pod postacią koni. Ukrywają się wśród ludzi i czekają na cud, który ich uratuje. Kratowie są stworzeniami przesiąkniętymi złem do szpiku kości. Walkę i żądzę władzy mają wyssaną z mlekiem matki. Do szczęścia brakuje im jeszcze by stać się niezniszczalnymi i podporządkować sobie świat. Dać im to może jedynie siła Emirów. Chcą na ich planecie stworzyć piekło, pełne bólu, cierpienia i podłości. Nadchodzi czas walki, w którym główną rolę odegra Milena – człowiek, mający w sobie pierwiastek zarówno Emira jak i Krata. Reprezentantka gatunku ludzkiego – istot, które potrafią walczyć, ale nie wytępiają swojego gatunku. Reprezentantka niewinna i czysta. Konie wybierają ją na swoją wybawicielkę, przekazują jej całą swoją siłę i moc, uczą niezwykłych możliwości działania i podróżowania, wierząc, że uratuje ich od zagłady.
Zaginiony świat koni jest historią czarno-białą. Ukazuje schematyczny świat dobra i zła. W powieści nie ma miejsca na szarości, półśrodki czy bycie pomiędzy. Planety są czarno-białe, bohaterowie również. Nawet przemiany Kratów w Emirów czy Emirów w Kratów wydają się być sztuczne, jakby „na siłę”. Istnieje dobro i zło, nic pomiędzy nimi. Wymagający czytelnik ma prawo do odczuwania jakiegoś niedosytu w tym wszystkim. Przynajmniej ja odczuwam. Zastanawiam się również jak określić stylistykę książki. Czyta mi się ją dosyć ciężko. Warstwa literacka powieści jest prosta, chwilami wręcz banalna – przypomina mi potoczne rozmowy szkolnokorytarzowe amerykańskich nastolatków. I tu rodzi się we mnie wątpliwość. Z jednej strony język wydaje się być dostosowany do czytelnika – dziecka bądź nastolatka, z drugiej – czytając wiele innych książek dla młodzieży stylistyka mi nie przeszkadzała. W tym przypadku jest inaczej. Warstwa językowa mnie drażni i utrudnia mi podążanie za akcją.
Wydaje mi się, iż najlepszym recenzentem tej publikacji byłoby dziecko, gdyż dysponuje ono zupełnie innymi zasobami oceny. Nie sztuką jest operowanie fikcją, sztuką jest zrobić to tak, by wszystkie elementy tworzyły dla czytelnika spójną całość. Mój umysł jest w stanie przyjąć mówiące konie, obce planety, walkę dobra ze złem czy inne elementy wskazujące na świat nadprzyrodzony. Mieszanie fantastyki z twardą realnością w tym przypadku jednak mi nie współbrzmi. Wizja konia wsiadającego do samolotu i lecącego do Irlandii rodzi we mnie pewien dysonans i zaczyna bawić, zamiast pociągać za fabułą.
Nie jest to książka bezwartościowa. Kilkanaście lat temu zafascynowałaby mnie pewnie jej tematyka a warstwa stylistyczna nie zwróciłaby mojej większej uwagi. Młodszy czytelnik może spojrzeć na tą książkę bardzo przychylnym okiem. Zaginiony świat koni niesie za sobą wartości i pasję, które w świecie komputerów znaleźć coraz trudniej, pokazuje sens walki i starań o dobro, daje nadzieję. Trudno mi jednak znaleźć tej powieści walory, które ujęłyby mnie w dniu dzisiejszym. Przeczytałam, wyzwanie osiągnięte. Nic ponad to.
Informacje o książce:
Tytuł: Zaginiony świat koni
Tytuł oryginału: Zaginiony świat koni
Autor: Tomasz Jarosz
ISBN: 9788379421114
Wydawca: Novae Res
Rok: 2014