Rzadko zdarza mi się sięgać po thrillery. W świecie zalewanym informacjami o tragediach – zabójstwach, samobójstwach, wojnach – wolę zwykle znaleźć ukojenie w literaturze. Jednak czasami, podobnie jak ochota na sushi, nachodzi mnie potrzeba zanurzenia się w mroczniejszej historii. Ostatnio postanowiłam sięgnąć po thriller Terri Parlato „Wszystkie mroczne miejsca„. Akcja rozpoczyna się z impetem: w styczniowy wieczór grupa przyjaciół gromadzi się w domu Molly, aby uczcić czterdzieste urodziny jej męża, Jaya. Na pozór nic szczególnego. Następnego ranka Molly odkrywa ciało męża w gabinecie z poderżniętym gardłem. Boston Police Department rozpoczyna dochodzenie, podejrzewając kogoś z grona znajomych. Sposób, w jaki fabuła prowadzona jest w tej książce, mnie zauroczył. Wpleciona wątki teraźniejszości i przeszłości, losy Molly i Jaya splecione z historiami detektywów z Bostonu, tworzą pełny obraz. Z każdą kolejną stroną więcej kawałków układanki wpada na swoje miejsce. W miarę jak poznajemy uczestników przyjęcia, więcej tajemnic wychodzi na jaw. Okazuje się, że nie wszyscy są szczęśliwi – niektórzy uciekają w romanse, próbując naprawić swoje małżeństwa. Inni skrywają sekrety, których nikt z przyjaciół nie podejrzewał. Pozornie znają się, ale tylko to, co oni chcieliby, aby wiedzieć o sobie nawzajem. Nie wiadomo nawet, czy faktycznie można ich nazwać przyjaciółmi, ponieważ prawda o sobie nawzajem jest skrywana. Każdy starannie ukrywa niekorzystne fakty ze swojej przeszłości, prezentując światu wyidealizowaną wersję siebie, która mogłaby być zaakceptowana przez innych.
Śledztwo nie rozwija się szybko, a dla Molly zaczynają się nawracać demony przeszłości, które dotąd trzymała w ukryciu. Wreszcie, gdy Jay zniknął, demony powróciły z podwojoną siłą. Niewyjaśnione urazy z przeszłości mogą skutecznie zniszczyć życie. Molly unikała ich, brakowało jej siły, by się z nimi zmierzyć. Teraz, pozostawiona sama sobie, nie będzie miała wyboru – nikt nie stanie w jej obronie. Zachwyciło mnie, jak złożone są postacie w tej książce, począwszy od głównej bohaterki po sprawcę. Zabójca to postać dwuznaczna – ukazuje bliskość, ale kryje obsesję wynikającą z własnych kompleksów. Nawet czytając, nie potrafiłabym odgadnąć tożsamości zabójcy. Wątki poboczne przeplatające się z głównym są z równym starannością uknute. Odnajdziemy tu wszystkie współczesne wyzwania – od radzenia sobie z przeszłością po nieszczęśliwe małżeństwa, romans bez przyszłości, stratę bliskich, niezrozumienie rodziców, brak wsparcia rodzin. Książka nie nudziła ani przez chwilę; wręcz przeciwnie, próbowałam przewidzieć rozwój historii, choć byłam daleka od intencji autorki. W niektórych momentach czułam dreszcz emocji, zwłaszcza w sytuacjach, w których Molly musiała zmierzyć się z oprawcą oraz gdy zdała sobie sprawę z tego, kim tak naprawdę jest i co skłoniło go do zbrodni. Balansowanie na granicy gniewu, nienawiści i zrozumienia oraz współczucia pozwoliło mi poczuć całą paletę emocji.
Na pozór nieistotne wydarzenia okazują się kluczowe w finałowej rozgrywce. Autorka trzyma czytelnika w napięciu aż do ostatnich stron, nie pozwalając domyślić się, czy historia mimo tragicznego początku zakończy się happy endem. Ta książka ukazała mi również, jak dzieciństwo i różne traumy mogą nadal determinować nasze życie. Czasem największym wyzwaniem jest uwolnienie się od przeszłości. Nawet tysiące godzin terapii nie zawsze są w stanie pomóc w pogodzeniu się ze złem, które spotkało nas w dzieciństwie. Czasami brakuje całego życia, by móc z tym zmierzyć się.
Bardzo cieszę się, że zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę mimo przeciwstawnych opinii. Zawsze mówię, że książki są jak potrawy – nie każdemu smakuje sushi, nie każdy lubi zupę pomidorową. To, co odpowiada jednej osobie, może kompletnie nie trafić w gusta innej. To piękne, że każdy z nas może znaleźć coś dla siebie – a jak wiadomo, nie można wiedzieć, dopóki nie spróbuje się. Serdecznie polecam tę książkę na długie wieczory, gdy szuka się emocji i dreszczyku.