Czy wiecie, że wśród dziesięciu najbardziej stresujących sytuacji w życiu człowieka, rozwód plasuje się na wysokim, drugim miejscu, zaraz po śmierci współmałżonka? Oczywiście dla niektórych, rozwód może być swego rodzaju ulgą i szansą na ułożenie sobie życia na nowo. Tak właśnie było w przypadku Alicji – głównej bohaterki powieści „Szyfr magii” autorstwa Izabeli Piorun.
Muszę tu wspomnieć, że ta książka to literacki debiut autorki o ogniście rudych włosach przyozdobionych wiankiem z lawendy, która uśmiecha się do nas radośnie ze skrzydełek okładki. Lubię czytać debiutanckie powieści, to trochę tak jakby pójść do ulubionej lodziarni i poprosić o gałkę lodów, których do tej pory się nie próbowało. I z tymi lodami może być różnie. Ryzyko jest takie, że mogą nam po prostu nie zasmakować. Muszę Was jednak uspokoić, ta powieść jest tak dobra, jak moje ulubione lody lawendowe! Jeśli będziecie w tym roku nad polskim morzem, to koniecznie spróbujcie – niebo w gębie. Wracając do książki, historia zaczyna się jak wiele innych historii: rozwód, powrót do rodzinnego miasteczka, spotkanie mężczyzny, który sprawia, że serce zaczyna szybciej bić, przeszukiwanie strychu w poszukiwaniu rodzinnych tajemnic… Idealna opowieść na wiosenne wieczory.
Jednak „Szyfr magii” to coś więcej niż zwykła powieść obyczajowa, na którą początkowo wygląda. To magia zaklęta na stronicach powieści, w którą zanurzasz się powoli, która otula Cię niczym kaszmirowy szal. Pochłonęła mnie na tyle, że gdy przeczytałam ostatnie zdanie i zamknęłam książkę powiedziałam głośne: Wow, chcę więcej! Tym okrzykiem zbudziłam moich kudłatych towarzyszy, herbata w filiżance dawno już wystygła, a ja siedziałam z wypiekami na policzkach i gorączkowo myślałam – kiedy następny tom? Zawsze tak mam gdy jakaś historia mnie zauroczy. A muszę przyznać, że ta książka ma wszystko, co czyni z niej potencjalny bestseller – tajemnica, magia, miłość – ta romantyczna [delikatne muśnięcie dłoni, głębokie spojrzenia w oczy] i ta sensualna – akt namiętności, pokazany tak subtelnie, a zarazem tak plastycznie, że zachwyci nawet najbardziej wybrednych czytelników. Nie wiem kiedy ostatni raz, na moim karku pojawiła się gęsia skórka – a podczas lektury tej książki, pojawiła się kilkukrotnie. I wydawałoby się, że bez problemu odgadnę kto będzie złym charakterem, kto sprawi głównej bohaterce najwięcej kłopotów, a jednak gdy już byłam bliska rozwiązania zagadki, ta wymykała mi się… Ilość zręcznych zwrotów akcji – powala. Ani przez chwilę czytelnik się nie nudzi, z coraz większą ciekawością przewraca strony i z rozszerzonymi źrenicami czeka na rozwój sytuacji. Myślę, że Sam mógłby z powodzeniem zawrócić w głowie niejednej czytelniczce. Uroczy, szarmancki, dowcipny do tego przystojny. Mężczyzna ideał – w sam raz dla świeżej rozwódki. Czy jednak Alicja nie za mocno puściła wodze wyobraźni? Być może Sam jest dla niej miły, bo mieszkał i opiekował się domem po jej zmarłej babci… Gdybym miała wymienić pięć największych zalet tej książki, to zaczęłabym oczywiście od magii! Jako wierna fanka książek fantasy, nie mogłabym wymienić niczego innego na pierwszym miejscu. Tajemnice z dzieciństwa, zaczarowany las, utracona pamięć, flashbacki, pudełko ze zdjęciami schowane na strychu – cała aura towarzysząca domowi babci Alicji sprawia, że wręcz pożeramy tę historię, nie wiemy co nas czeka na kolejnej stronie i to sprawia, że podczas całej lektury czujemy nieustanną ekscytację. Jako niepoprawna romantyczka – na drugim miejscu muszę wspomnieć o wątku miłosnym – szczególnie o scenach zbliżeń, są prawdziwym majstersztykiem. Autorka bez zadęcia i bez zbytniej egzaltacji przedstawia seks w jego najlepszej formie. Te sceny są niczym ostra papryczka w chilli con carne – dodają pikanterii i są idealnie wkomponowane w powieść. Na trzecim miejscu pojawi się autentyczność bohaterów – coś, co nie zawsze udaje się początkującym pisarzom. Jednak tu, bohaterowie są na wskroś autentyczni – mają swoje wady i zalety, swoje zmartwienia i radości, porażki i sukcesy. Moją ulubioną postacią jest Pani Gruszkowa – samotna staruszka, która mieszka w Starych Łąkach i którą większość mieszkańców ma za obłąkaną. Czwarte miejsce zajmuje sceneria – właśnie wieś Stare Łąki – kraina dzieciństwa, dom babci, strych ze szpargałami. Pewnie dlatego, że sama jako kilkuletnia dziewczynka jeździłam do babci na wieś i mogłam się bez problemu zidentyfikować z tamtym miejscem, które w mojej głowie po prostu jest domem mojej babci, tak bliskim i tak ukochanym. No i w końcu na miejscu piątym – język, którym posługuje się autorka. Pewnie zastanawiacie się czym się różni język Izabeli Piorun od innych autorek? A różni się i to bardzo. Niestety niektóre poczytne pisarki piszą koszmarnym językiem. Pełnym powtórek, oklepanych frazesów, z dialogami – które moja trenerka pisania nazywa wymianą gadających głów. A w tej książce, nie ma zgrzytów, czyta się przyjemnie, płynnie. Jest to bardzo, bardzo, bardzo udany debiut – życzę sobie i Wam, jak najwięcej takich debiutów. Autorce kłaniam się nisko i uśmiecham z nadzieją, że drugi tom już się pisze i niedługo trafi do moich stęsknionych dłoni. Polecam bardzo! Jakby powiedział mój dziadek – ta książka jest pieruńsko dobra!