Jeśli zdarza się Wam – drodzy czytelnicy, że macie już dość książek, w których od pierwszych stron wyrabiacie sobie opinię o bohaterach, dopasowujecie im odpowiednie garniturki i buciki a oni potem przez kilkaset stron grają dokładnie tak, jak im zagracie – mam dla Was coś idealnego. Moje ostatnie spotkanie z literaturą, z książką Elizabeth Haran „Szept wiatru” sprawiło (wreszcie!), że spotkałam bohaterów, którzy rozwijają się wraz z akcją. Nie są martwi, nie są marionetkami w rękach czytelnika, po prostu żyją swoim życiem. Tak samo mogłabym określić książkę – jest jeden szept, a potem wiatr roznosi w przestrzeń niezliczone jej echo…
Główna oś powieści toczy się w gorącej Australii, zakreślając kręgi (i to dosłownie) wokół losów dwóch młodych dziewcząt – Amelii Divine i Sary Jones. Pochodzą one z dwóch całkowicie obcych sobie światów, a jednak ich ścieżki przecinają się i splatają ze sobą tak mocno, by już nigdy nie mogły przerwać się do końca. Amelia to rozpuszczona – jak się zwykło mawiać – jak dziadowski bicz – dziedziczka wielkiego majątku, dziewczyna z bogatego domu, przyzwyczajona do służby, klejnotów i spełnionych zachcianek. Ma wszystko, czego tylko zapragnie, nim zdąży jeszcze o tym pomyśleć. Ba! Ma nawet to, czego jeszcze nie zdążyła sobie wyobrazić. Zamknięta pod kloszem bezpieczeństwa, stworzonym przez nadopiekuńczych rodziców nie zna bólu, cierpienia, tęsknoty czy poczucia braku. Przewrotny los sprawia, iż Ci, którzy kochali (sic! Rozpieszczali brzmi zdecydowanie lepiej) ją najmocniej, giną w tragicznym wypadku, padając ofiarą ogromnemu eukaliptusowi spadającego całą swoją ogromnością wprost na ich wóz, a mała „księżniczka”, wraz ze swoją służącą – Lucy, udaje się w podróż statkiem, na wyspę Kingscote, do swoich krewnych. Właśnie tu, na pokładzie na swojej drodze spotyka Sarę – więźniarkę, która jako młoda dziewczyna popełnia kilka wykroczeń i zostaje osadzona w więzieniu. Z racji dobrego sprawowania, na ostatnie dwa lata odbywania kary zesłana zostaje na australijską farmę, do pomocy owdowiałemu gospodarzowi. Nim jednak ich znajomość ma szansę się rozwinąć dochodzi do kolejnej tragedii w życiu Amelii – statek, którym płynie nagle zbacza z kursu, zahacza o skały, nabiera wody i idzie na dno. Jak można przewidzieć – oraz jak podaje okładka książki – jedynymi osobami, które przeżyją katastrofę są właśnie Sara i Amelia. Limit nieszczęść „księżniczki” jednak nie zostaje jeszcze wyczerpany. W wyniku uderzenia głową o skałę, dziewczyna traci pamięć. Sara – niewiele myśląc wykorzystuje sytuację i podszywa się pod Amelię. Obie docierają do celów swych podróży, jednakże już nie w swoich rolach. Więźniarka rozpoczyna życie w luksusie, bogaczka – jako służąca na farmie. I choć nie ma świadków na dokonane oszustwo, mijające tygodnie i rodzące się uczucia pokażą, że ktoś, gdzieś popełnił błąd…
Fabuła powieści od samego początku wydaje mi się być mocno powielanym schematem, utartym, znanym i łatwo przewidywalnym. Już sam motyw katastrofy statku, żywcem wyjęty z Titanica, dwie ocalałe dusze – dość patetycznie wprowadzają czytelnika w klimat i zachęcają do poznania bohaterek. Krok dalej – zamiana ról bohaterek, przy nieświadomości jednej z nich, że została wyprowadzona w pole, amnezja po uderzeniu w głowę – to kolejne wielokrotnie wykorzystywane już sposoby na wprowadzenie odrobiny tragizmu i zamieszania w losy bohaterów. Przyglądając się zmaganiom dziewcząt w radzeniu sobie ze światami do których trafiły, zdecydowanie innymi niż te, które znały przed oczami staje mi nic innego jak Książe i żebrak Marka Twaina. Przez cały czas mam nieodparte wrażenie powielania, powielania… Brak mi świeżego oddechu, jakiejś nowej jakości. Jednakże – jest to jedyny element, który w mojej opinii uchybia tej powieści. Odcinając sam scenariusz fabuły – rozpływam się w zachwycie.
Piórem i sposobem pisania Elizabeth Haran zachwycałam się już przy okazji poprzedniej recenzji, „Pod płonącym niebem”. Forma, w jaką autorka ubiera tekst odpowiada mi w stu procentach, pobudza wyobraźnię, dotyka gdzieś bardzo głęboko i wywołuje bardzo silne emocje. Rodzące się między bohaterami (Którymi? Książka odpowie!) uczucie bazuje na powoli budowanych emocjach, na sinusoidzie zbliżeń i oddaleń, na wzmacnianiu i osłabianiu tak, by w pewnym momencie napięcie było wyczuwalne w powietrzu, a atmosfera coraz bardziej się zagęszczała. Autorka pisze lekko, zwiewnie, subtelnie i tak bardzo przyjaźnie, iż kompletnie obce jest mi uczucie zmęczenia. Mam wrażenie, że zostaję wrzucona w wir emocji, wzruszeń i uniesień, z których wcale nie chcę rezygnować. Kolejnym ogromnym plusem książki jest jej osadzenie czasoprzestrzenne. Haran umieszcza fabułę w dziewiętnastowiecznej Australii, na terenach odludnych, pełnych dzikiej, nieokiełznanej przyrody. Wiele miejsca w książce poświęca pełnym czaru opisom krajobrazów, sile i dzikości natury, co idealnie wkomponowuje się w wydarzenia. Pozwala zbliżyć się do ukazywanej rzeczywistości i poczuć ją zarówno na czubkach własnych palców jak też głęboko w sercu.
„Szept wiatru” pozostawia we mnie coś niespotykanego. Akcja dobiega końca, epilog pięknie domyka fabułę, lecz moje serce pozostaje otwarte, pełne ciepła i emocji zadanych mi przez autorkę. Pełne niezgody na kłamstwo i wiary – takiej banalnej, że prawda wygrywa, mimo wszystko.
Informacje o książce:
Tytuł: Szept wiatru
Tytuł oryginału: Die Insel der Roten Erde
Autor: Elizabeth Haran
ISBN: 9788377583890
Wydawca: Akurat
Rok: 2014