Czy na 83 stronach można zmieścić najważniejsze wspomnienia, które ukształtowały nas jako człowieka? Wisława Szymborska nakreśliła kiedyś kilka rad, dla początkujących poetów / pisarzy – pierwsza dotyczyła nadmiaru słów. Chodziło o to, że jeśli jakąś myśl, możemy napisać w sposób bardziej zwięzły powinniśmy to zrobić – unikać zbytnio zawoalowanych ozdobników i metafor. Zofia Dopke w swojej książce „Pamięć Zofii” właśnie na 83 stronach opisała najważniejsze momenty ze swojego życia, które sprawiły, że jest Zofią, właśnie taką, a nie inną.
Książka jest napisana w rytmie – gdzie teraźniejszość i przeszłość przeplatają się w następujących po sobie rozdziałach. Poznajemy Zofię, która patrzy na swoje życie jako staruszka i mierzy się z przeszłością, i widzimy małą Zosię, która miała w sobie radość i ciekawość życia i krnąbrność, której nie pochwalali dorośli. Zofia często wysłuchuje spowiedzi trzeźwych alkoholików, sama bowiem jest DDA [dorosłe dziecko alkoholika] i ten syndrom sprawia, że ma ukrytych w sobie wiele lęków. Zofia pożegnała wielu bliskich – Konrada, swoje dzieci, mamę, babcię… Nigdy nie pozwalała sobie na smutek i łzy, nie okazywała emocji – była martwa za życia. Pewnego dnia, po lekturze Szekspira poszła do kościoła św. Jerzego, trafiła w sam środek ceremonii pogrzebowej osiemnastolatka, który zginął tragicznie. Jakaś niewidzialna siła zaprowadziła ją w to miejsce. Zrozumiała, że śmierć, to nieodzowna część życia, a nasza ziemska wędrówka, to tak naprawdę samotna podróż – są ludzie, którzy towarzyszą nam przez długi czas, ale nie ma nikogo, kto byłby z nami zawsze – oprócz nas samych. Zofia wraca pamięcią do czasu, gdy poszła z mamą do pasmanterii kupić czarne skarpetki. Była zła na mamę, że w tak pięknym sklepie nie kupi czegoś dla niej, dla Zosi. Nie rozumiała, dlaczego sprzedawczyni mówi do mamy, że jej przykro, a mama ukradkiem wyciera łzy. Zosia czuła, że dorośli nie mówią jej prawdy. A przecież, ona, mimo że była dzieckiem to przecież tak samo, jak dorośli miała uczucia i z całych sił pragnęła, żeby dorośli ją szanowali. To przedziwne, że dzieci mają taką dobrą pamięć i zapamiętują sytuacje, w których ktoś potraktował je źle, co spowodowało ich smutek, żal albo sprzeciw. W ten oto sposób, symboliczne czarne skarpetki sprawiły, że dorosła Zofia panicznie bała się pożegnań. Mała Zosia była dzieckiem głęboko przeżywającym każdą emocję, szczególnie złość. Gdy Jacek – kolega z podwórka, nie pozwolił jej robić babek z piasku, wdała się w nim w awanturę i przyłożyła łopatką. Po czym postanowiła iść poszukać mamy, która poszła do babci. Zosia zastanawiała się, dlaczego mama poszła do babci bez niej i jej siostry Weronki. Bez zastanowienia ruszyła w drogę przez ciemny las brzozowy. Zosia bała się, jednak mimo wszystko, złość była silniejsza. Gdy Zosia doszła do babci, a mama zobaczyła, że przyszła zupełnie sama, chciała na nią nakrzyczeć. Jednak babcia pochwaliła odwagę małej Zosi. W ten sposób dziewczynka nauczyła się nie okazywać lęku, mimo, że w życiu często towarzyszył jej strach, to umiała go opanować. Dorosła Zofia była wdzięczna babci za to, że tak mądrze wybrnęła z tej sytuacji. Wiosną 1945 roku, babcia Zosi Agnieszka ukrywała na strychu swoją rodzinę z Kazimierza, gdy do domu wpadli żołnierze, dopytując o młode kobiety, ze stoickim spokojem ich okłamała, padły strzały, jednak babcia ani przez moment nie straciła pewności siebie na twarzy, mimo że w środku szalała z rozpaczy – nie wiedziała, czy jej rodzina przeżyła ten ostrzał. Wszyscy zdołali przeżyć, ale ich dusze i serca zostały okaleczone na zawsze. Zosia urodziła się latem sześciesiątego czwartego roku w Gdańsku, jej ojciec Konrad jak zwykle oddawał się hazardowi w barze, suto zakrapianej rozgrywce. Nad ranem, wstawiony, kupił goździki i pojechał do swojej Maryni do szpitala. Oczywiście salowa go nie wpuściła, gdy wyczuła woń alkoholu, Konrad zobaczył Zofię przez okno. To była jego kolejna córka, jakoś opuściło go wszechogarniające poczucie radości – być może przez wypity alkohol albo przez szarość życia, która skutecznie zagłuszyła szczęście. W 1949 roku, zanim Konrad spotkał Marynię, szaleńczo się zakochał w dojrzałej sąsiadce Jadwidze. Konrad chciał się żenić, jednak Jadwiga miała już męża, który już piąty rok nie wracał z wojny. Ksiądz był nieprzejednany, sześć lat musiało minąć, aby uznać męża Jadwigi za zmarłego. Lecz miłość jak to miłość, rządzi się swoimi prawami. Z daleka od wścibskich oczu mieszkańców wioski, Konrad spotykał się z Jadwigą. Jednak gdy brzuch Jadwigi zaczął być widoczny, babcia Agnieszka wzięła sprawy w swoje ręce – podzieliła dom na pół, postawiła płot i przestała się do Jadwigi odzywać, a Konrada wysłała do miasta. Świat jest mały, a prędzej czy później, jeśli ktoś ma się spotkać, to się spotka – przekonały się o tym siostry – Wanda i Mirka, obie córki Konrada, które poznały się dopiero jako staruszki. Jak może poradzić sobie mężczyzna, któremu odebrano pierwsze dziecko ? Każdy pewnie na swój sposób, Konrad zaczął pić. Patrzył na swoją pierwszą córkę przez płot i smutki topił w alkoholu. Zosia miała dokładnie 9 lat, gdy zmarł jej ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miała, bo zawsze dla niego ważniejszy był alkohol. Kilka razy trafiał na odwyk, gdzie po serii przypinania pasami i urojeń, że zjadają go szczury i robaki, uciekał i wpadał w kolejny cug. Najtrudniejsze dla dziecka alkoholika, jest pogodzenie się z tym, że nie miało się ojca, bo przez większość czasu był pogrążony w ciemności i szponach nałogu. Trzeba mu wybaczyć i iść dalej z podniesioną głową i skupić się na tu i teraz. Zofia zrozumiała, że tylko w ten sposób może się uwolnić od ran przeszłości i odnaleźć szczęście.
„Pamięć Zofii” to książka, która poruszyła mnie do głębi, być może dlatego, że jak główna bohaterka – też jestem dorosłym dzieckiem alkoholika. Nie wstydzę się o tym mówić, alkoholizm to choroba. Wstydliwa zarówno dla chorego, jak i jego rodziny. To bardzo wartościowa pozycja, która pozwala zobaczyć, jak zmierzyć się z przeszłością, jak zaakceptować fakt, że nie możemy tego zmienić, ani kontrolować czy wreszcie jak pogodzić się z tym, że nie możemy rodzica alkoholika uratować, bo jeśli ktoś sam nie zadecyduje, że chce wyzdrowieć, to żadna miłość go nie uleczy. I choćbyśmy starali się przenosić góry, to nie pomożemy wygrać z alkoholizmem i to jest najtrudniejsze do zaakceptowania. Przygotujcie sobie paczkę chusteczek i ruszajcie z Zofią do przedwojennego Gdańska na spotkanie z jej demonami.