Powiem szczerze, że czekałem na tę książkę. Wyobrażałem sobie, że trafi do moich rąk nieco satyryczny opis polskiej rzeczywistości, który wywoła na mojej twarzy dużo uśmiechu. Dlatego też, gdy przesyłka pocztowa w końcu do mnie dotarła, czym prędzej zabrałem się za lekturę. Zaraz zaraz, powiecie. Cóż to za dzieło, po którym recenzent spodziewał się tak wiele? Polska rzeczywistość, humor, wszystko to razem brzmi zachęcająco. Spieszę zatem wyjaśnić, że tą lekturą jest „Mit primum non nocere”. Każdy z nas, nawet ten, komu łacina jest zupełnie obca, doskonale zna ten zwrot: „primum non nocere”. „Po pierwsze nie szkodzić”. Jest to naczelna zasada w medycynie, sformułowana przez starożytnego lekarza Hipokratesa. Jej wydźwięk – jak doskonale wiemy – jest taki, że lekarz swoimi działaniami nie może zaszkodzić choremu, nie może więc przyczynić się do pogorszenia jego stanu zdrowia.
Myślę, że każdy z nas – niezależnie od wieku – miał już styczność z polską publiczną służbą zdrowia. Oczywiście w Polsce istnieje również rynek medycyny prywatnej. Wiemy, że standard obsługi pacjenta w placówkach prywatnych jest nieco inny. Miłe, uśmiechnięte recepcjonistki, są bardzo pomocne i uprzejmie odpowiadają na każde nasze pytanie. O umówionej wizycie przypomina nam dzień wcześniej telefon z placówki medycznej, bądź wiadomość SMS. Gabinety, czyste i pachnące świeżością, sprawiają bardzo przyjemne wrażenie.
Sprawa nieco inaczej przedstawia się w placówkach państwowych. Do legendy przechodzą już bardzo odległe terminy wizyty u specjalisty. Bardzo często pacjent traktowany jest jako „dopust Boży”, nie zaś jako człowiek potrzebujący pomocy. Wszyscy jednak odprowadzamy składki na Narodowy Fundusz Zdrowia, dlatego też chcemy korzystać z naszego prawa do leczenia.
Właśnie do wizyty u lekarza zmuszony został autor książki, Radosław Rutkowski. Otóż pewnego dnia poczuł po prostu ból. Na początku – jak większość z nas – starał się po prostu zbagatelizować sprawę. Kiedy jednak nie pomogło tak zwane „rozchodzenie”, ani środki przeciwbólowe dostępne bez recepty, postanowił umówić się na wizytę do lekarza. Już podczas planowania terminu wizyty, natknął się na poważne trudności. „Pani w słuchawce” zaproponowała mu bowiem termin, „w którym według moich wyliczeń powinienem sobie umawiać wizytę u geriatry” – jak błyskotliwie skomentował. Odrobina gry aktorskiej na szczęście pomogła, został więc zapisany w nieodległej przyszłości. W końcu udaje się do przychodni. Już na wstępie jest bardzo zdumiony.
„Gdy przestąpiłem próg przychodni, odniosłem wrażenie, że wkroczyłem do innego świata. Harmider, wszędzie wokół pełno ludzi, patrzą na siebie spode łba, szepczą coś pod nosem, raz po raz ktoś rzuca jakąś uwagę ponad głowami innych, udręczona pracownica przebiega między nimi z papierami w dłoni. Wystarczyłoby rzucić ze dwa ekrany na ścianę, a na nich kurs walut, to mielibyśmy giełdę. Temperament może nie ten, ale emocje i nerwy nawet większe”.
Zanim się obejrzał, Radosław Rutkowski wkroczył w zupełnie nowy świat. Rzeczywistość, której nie rozumiał, a co gorsza, nie znał reguł, wedle których przyszło mu się w niej odnaleźć. Po kilku perypetiach otrzymał wreszcie informację, w którym gabinecie przyjmie go lekarz. Udaje się więc pod drzwi gabinetu dwieście sześć, aby czekać na swoją kolej. Właśnie pod drzwiami tego lekarskiego gabinetu, rozwija się cała akcja tej niewielkiej powieści. Oczywiście autor nie jest jedynym, który oczekuje na wizytę. Spotyka w przychodni całą plejadę ludzi, którym – po krótkiej obserwacji – nadaje osobliwe pseudonimy. Tak więc w książce pojawiają się tacy bohaterowie jak: Cebula, CIA, Pan Kleks, Grażyna, Koko Szanel, czy Big Mac. Do lekarza przyszły również Papużki, których twarze były pokryte – według autora – „związkami niesklasyfikowanymi jeszcze na tablicy Mendelejewa”. Wszyscy ci ludzie stanowią niejako wypadkową naszego społeczeństwa. Liberałowie i konserwatyści, wierzący i ateiści, tropiciele teorii spiskowych. Wszyscy oni spotykają się w jednym miejscu – w kolejce do lekarza. Bohaterowie powieści zmieniają się niczym osoby w dramacie. Jedni ludzie – już po wizycie – wychodzą, na ich miejsce pojawiają się niemal od razu nowi pacjenci. Wszyscy oni prowadzą bardziej lub mniej żywiołowe rozmowy na niemal wszystkie tematy. Polityka, religia, styl życia, najskuteczniejsze metody leczenia. Podczas dyskusji dochodzi do kłótni i ostrej wymiany zdań, każdy jest bowiem przekonany, że to on ma rację. Oczywiście nadrzędną sprawą pozostaje pilnowanie właściwego porządku kolejki- okazuje się to zadaniem wcale niełatwym. Nasz autor wizytę u lekarza „przetrwał”, jego dolegliwość okazała się niezbyt groźna. Prawdziwą jednak „szkołę życia” odebrał w kolejce. Dlatego też stwierdza na koniec:
„dotychczas byłem przekonany, że życie toczy się w pracy, w szkole, w domu, ale teraz wiem, że prawdziwa codzienna walka rozgrywa się w kolejkach”.
„Mit primum non nocere” to niewielka, raptem stukartkowa powieść obyczajowa. Jeżeli szukamy chwili relaksu, a przy tym chcemy zobaczyć, jak wygląda „polskie piekiełko w poczekalni u lekarza”, sięgnijmy po książkę Radosława Rutkowskiego.
Chociaż – tak sobie myślę – może autor powinien określić ją jako poradnik? Oceńcie sami.
Informacje o książce:
Tytuł: Mit primum non nocere
Tytuł oryginału: Mit primum non nocere
Autor: Radosław Rutkowski
ISBN: 9788380835801
Wydawca: Novae Res
Rok: 2017