„Małe historie rodzinne” nie są wcale takie małe. Nie tylko ze względu na fizyczne rozmiary, bo książka, w skład której wchodzą aż trzy opowiadania, liczy ponad 500 stron, ale również ze względu na treść – jeśli przymiotnik „mały” możemy utożsamiać z takimi określeniami, jak „wąski” czy „ograniczony”, to należy podkreślić, że recenzowana pozycja bynajmniej taka nie jest. Wręcz przeciwnie. Te trzy historie, zrealizowane naprawdę oryginalnie, z pomysłem, zapadają głęboko w pamięć.
Świat Białkowskiego to rzeczywistość mroczna, dosadnie przedstawiona. Autor prezentuje czytelnikowi trzy różne opowieści, zespolone tematem – rodziną. Opowiada o trudnych i skomplikowanych relacjach, w tym o bohaterze, który – zupełnie świadomie – zostawia w bardzo mroźny dzień starą matkę na wózku inwalidzkim na dworcu, oczywiście nieprzygotowaną i nieodpowiednio ubraną. Białkowski kreśli portrety postaci, tak jak w „Pogrzebach”, walczących z pewnymi mitami czy legendami na temat zarówno swoich przodków, jak i wielkich wartości, oraz portretuje relacje międzyludzkie, na przykład w „Teorii ruchów Vorbla”, z dużym naciskiem na wyobrażenia i rozczarowania, które mają miejsce w rodzinie.
Tomasz Białkowski pisze w sposób interesujący. Nie tylko ze względu na to, co opisuje, jakie wydarzenia zawiera w literackiej rzeczywistości, ale również za sprawą samego języka – w jego wypadku niezwykle żywego, plastycznego i przemyślanego. Trzy opowieści, które wchodzą w skład tej książki, to trzy różne, choć na wielu polach korespondujące ze sobą, historie, połączone tematem, punktem wyjścia – rodziną. Autor przedstawia raczej mało familijne, ciepłe i pełne uczuć zdarzenia. Podąża bowiem w stronę rodzin, jeśli nie tyle destrukcyjnych czy patologicznych, to z pewnością naznaczonych pęknięciem. Rozmaitym. Jego bohaterowie to postaci wyraźne, jednak w dużym stopniu negatywne, ujemne, prezentujące osobliwe, choć znane, podejście do innych i otaczającego świata, wpisujące się w rejestr bliski dekadentyzmowi – pełne rozżalenia, znudzenia czy rozczarowania. Dużo w tych opowieściach smutku, może nie wypowiedzianego wprost, bezpośrednio, ale dziejącego się pomiędzy bohaterami i zdarzeniami. Cała ta gorzkość opisanych relacji i sytuacji zdaje się rozsadzać nie tylko związki między postaciami, zarówno te bliskie, wynikające z pokrewieństwa, jak i nieco luźniejsze, ale także obraz wykreowanego świata – to, co ma miejsce, choć jako tako się jeszcze trzyma, dąży do upadku, końca. I z taką myślą zostaje czytelnik, obserwujący bohaterów „Małych historii rodzinnych”: nie zawsze rodzina, w tym węższym, intymnym, znaczeniu, jest spełniona, kompletna, szczęśliwa. Często nie funkcjonuje w sposób pożądany, obarczona jest przecież wyzwaniami czy problemami, którym nie sposób sprostać. I tutaj, podczas lektury, rodzą się pytania odnośnie ukazanych wydarzeń: czy to patologia? odstępstwo od normy? Nie wiem. Bohaterowie Białkowskiego, choć niekiedy przesadzeni, nierealni, to wciąż boleśnie zwykli ludzie, znajdujący się w sytuacjach mniej lub bardziej komfortowych. Często to, co robią, choć przeraża i czasem jednoznacznie wpisuje się w naszych oczach w społeczne skrzywienie, zdaje się mieć usprawiedliwienie w tym, że są właśnie ludzcy – prawdziwi, nieidealni, z pęknięciem. Właśnie owe pęknięcie wydaje mi się w tym wypadku kluczowe i to w nim dostrzegam siłę tych opowieści. Bo świat, który autor przedstawia, jest właśnie pęknięty – raz naturalnie, zrozumiale, innym razem sztucznie, jednak wciąż dobitnie i wymownie.
To, na co zwróciłem uwagę wcześniej, czyli język, jest w „Małych historiach rodzinnych” kluczowy. Tomasz Białkowski ma ewidentną świadomość językową, objawiającą się nie tylko lekkością i płynnością tekstu, ale również zabawą, choćby konwencjami, dzięki której możliwe jest nadbudowywanie znaczeń. Na uwagę zasługuje na przykład „Zmarzlina”, pierwszy utwór w recenzowanym zbiorze, w którym autor wykorzystuje potencjał i możliwość międzyrozdziałowej przerzutni, konstruującej w tym wypadku nie tylko formę, ale i w dużej mierze znaczenie. „Przechodzenie” jednego rozdziału w drugi, osiągnięte „przerzucaniem” ostatniego wyrazu ostatniego zdania w danym rozdziale do kolejnego, połączone z budowaniem wielowarstwowych sensów semantycznych czy gramatycznych, daje niemały efekt – po pierwsze, poczucia kunsztowności tego tekstu, a po drugie, swoistej płynności opowieści. Co ważne, język oraz forma istotne są w każdej z trzech historii. Autor bawi się konwencjami, na przykład nakładając na siebie rzeczywistości (nieprawdziwe, senne, i prawdziwe, realne) czy posługując się komizmem oraz ironią, niekiedy idąc w ten sposób w stronę groteski. Jednak, mam wrażenie, „Małe historie rodzinne” to książka dla wszystkich, a zabiegi oraz zabawy sposobami konstruowania opowieści, jakże ważne w tym wypadku, bynajmniej nie męczą – nawet mniej wyrobionego czy świadomego czytelnika. To wydawnictwo, które zdecydowanie zajmuje i robi wrażenie, a przy tym demaskuje pewne ludzkie postawy oraz zachowania – głównie w kontekście rodziny.
Informacje o książce:
Tytuł: Małe historie rodzinne
Tytuł oryginału: Małe historie rodzinne
Autor: Tomasz Białkowski
ISBN: 9788328706019
Wydawca: Muza
Rok: 2017