Wspaniała podróż do Afryki, o której wspominałem kilka dni temu (książka Pawła Kardasza) roznieciła w mojej duszy – przygasły ostatnio – płomień fascynacji literaturą podróżniczą. Ponieważ jednak już Einstein mówił, że „szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”, nadszedł czas na zmianę kontynentu, na który zamierzyłem sobie literacko ruszyć.
Tym razem wybór padł na książkę „Indie. Podróże egzotyczne dla kobiet (i mężczyzn)” Pawła Skiby. O autorze dotąd nie słyszałem, ale w sukurs przyszła mi biograficzna notka – przedsiębiorca, hodowca egzotycznych zwierząt i entuzjasta sztuk walki. Uznałem więc pana Pawła za człowieka z pasją. A to na początek naszej literackiej znajomości już dużo. Tym bardziej, że na koncie miał już i podróże i książki. Napomknę jeszcze, że i ta pozycja wydana została w ramach chwalonej przeze mnie serii Poznaj Świat.
Indie to kraj, który fascynuje mnie od dawna. Czytałem wiele pozycji traktujących o tej destynacji – zarówno literaturę faktu jak i powieści. To dla twórców kolejnych tego typu książek ułatwienie (można mnie bez większego trudu zwabić i zachęcić do sięgnięcia po taki tytuł), ale i wyzwanie – bo poprzeczkę – z każdą kolejną spełniającą oczekiwania książka – zawieszam wyżej i wyżej. Czy Paweł Skiba okaże się Armandem Duplantisem literatury? Sprawdźmy.
Dołączyłem do autora, jego narzeczonej i koleżanki tejże narzeczonej. Wspólnie ruszyliśmy na koniec świata, z zamiarem spędzenia tam prawie miesiąca. Szmat czasu, powie ktoś łapiąc się za głowę. Nie do końca, odpowiem ja – a dam sobie rękę uciąć że poprze mnie sam Paweł Skiba. Indie to kraj tak ogromny, tak zróżnicowany i bogaty w kontrasty i doznania, z takimi odległościami pomiędzy kolejnymi atrakcjami, że miesiąc można byłoby spędzić w jednym tylko regionie, a i tak dałoby się odczuć niedosyt. Dość powiedzieć, że nasi bohaterowie chcąc dostać się z New Delhi do Hajdarabadu wybrali samolot, a lot trwał dwie godziny. To tyle co lot z Polski do Grecji.
Zaczęło się nie najgorzej, nudnawy lekko sztampowy wstęp nie był nadmiernie obszerny. Pojawiło się kilka barwnych pejzaży, jakaś anegdotka, a ja spragniony moich ukochanych Indii, dodatkowo zatrudniłem swoją wyobraźnię w poszukiwaniu charakterystycznych barw i zapachów. Zgiełk targowisk, napastliwość żebraków i naciągaczy, jazgot riksz i smród krowich placków. Wszystko to spłynęło na mnie dość prędko, poczułem się usatysfakcjonowany… Ale entuzjazm powodowany długą rozłąką zaczął w pewnym momencie gasnąć.
Niezwykle irytowało mnie, gdy autor co pewien czas uznawał, że jego Czytelnik potrzebuje akurat przeczytać dziennik lub przewodnik. Usztywniał się wtedy jak nie przymierzając „plandeka na Żuku” (boska Kalliope wybacz mi, że zaśmiecam tekst kolokwializmami) i zaczynał pisać coś na kształt szkolnego planu wydarzeń. Sprawiał wówczas wrażenie mistrza „kopiuj – wklej”. Zmieniały się nazwy miejscowości, nazwy świątyń i ich specyfikacja. Przyjechaliśmy tu, zobaczyliśmy to i pojechaliśmy tam. Zobaczone, odhaczone, lista obowiązkowa skróciła się o kolejny turystyczny obiekt. Właśnie, turystyczny.
Bo to kolejny zarzut, zwłaszcza w kontekście literatury określanej mianem podróżniczej. Paweł Skiba notorycznie ma pretensje – słuszne zresztą – o to jak traktowany jest przez Hindusów. W skrócie: jak bankomat. Naiwniak, którego można oszukać, naciągnąć, a on jeszcze się uśmiechnie i pójdzie dalej. Tymczasem sam co jakiś czas się o to prosi, wynajmując kolejnych przewodników i miast eksplorować ten jakże barwny i odmienny od naszego świat, biorąc udział w zorganizowanych wycieczkach. A to do dżungli, a to do… No właśnie, przykład uderzający.
Fragment o „backwaters”, czyli pół rozlewiskach: jeziorach połączonych kanałami. Autor roztacza przed nami sielską atmosferę życia na wodzie, ludzi mieszkających z dala od cywilizacji. Beztrosko, idyllicznie. Ale poświęca temu zaledwie fragment. Sam przyznaje z żalem, że spędza tam zbyt mało czasu, że to zbyt krótko by poznać prawdziwe życie tych fascynujących społeczności. Że pośpiech, że gonitwa. Nie powoduje to w nim jednak refleksji. Zaliczone, odhaczone, ruszamy dalej.
Takich przypadków była cała masa. Nie zamierzam wymieniać w tym miejscu wszystkich. Ogólne zarzuty sformułowałem. Pośpiech, turystyczny pęd i powierzchowność doznań. Jakby na podsumowanie, cytat będący kwintesencją maniery i podejścia autora:
„Istniała możliwość pozostania w jednej z chat na noc lub dwie, jednak czekało na nas już w kolejce kolejne nieznane miejsce”.
Kurtyna.
No, dosyć. Ktoś jeszcze bowiem gotów pomyśleć, że to książka tragiczna nie nadająca się do niczego. Absolutnie. Dziś po prostu postanowiłem dla odmiany zacząć od minusów. Czas na plusy, bo było ich niemało. Są wręcz fragmenty zachwycające. Moim zdaniem, jednym z najlepszych jest rozdział poświęcony świętemu miastu Waranasi. Właśnie to jest sól literatury podróżniczej. Nie czuło się znudzenia, a ekscytację. Czytając, widziałem te tłumy kąpiące się w Gangesie. Wchodziłem na ghaty i przyglądałem się kremacjom zmarłych. Wdychałem w płuca mdlący smród palonych zwłok i aromat kadzideł wykorzystywanych w ceremoniach i nabożeństwach. Urzekały mnie wschody i zachody słońca. To było naprawdę dobre. Egzotyczne i prawdziwe. Odkrywcze. Świeże.
Od dawna fascynuje się wszelkimi ruchami religijnymi, pradawnymi mitami i wierzeniami nazywanymi przez ignorantów – uczulonych na wiedzę i różnorodność – pogańskimi. Z uznaniem przyjąłem więc kilka specjalnych rozdziałów poświęconych hinduizmowi czy sikhizmowi. Krótkie, zwięzłe nie mogły udźwignąć wielowiekowej spuścizny, ale udanie sygnalizowały temat i podejrzewam że miały pełnić funkcję inspiracji, rozbudzić ciekawość, której zadość uczynić może każdy we własnym zakresie. Tu więc kolejny plus.
Wspaniałe zdjęcia, kilka cennych uwag na temat bogactwa kuchni w Indiach. Poza tym trafne konkluzje odnośnie mentalności Hindusów i ich stosunku do białego człowieka czy higieny. Szokujące fragmenty dotyczące choćby powszechnego rzucania śmieci dosłownie pod siebie: od skórek pomarańczy po foliowe torebki. Kilka wizyt na targach i bazarach. Wszystko to wzbogacało książkę i na nowo przyciągało moją uwagę, po rozdziałach kiepskich.
Czy możliwa jest więc jednoznaczna opinia? Cóż, uważam że dla osób chcących zacząć przygodę z Indiami, poznać rys niezbędny do dalszych studiów, książka nada się idealnie. Ja też znalazłem w niej kilka nowych kwestii, część została mi przypomniana. Ogólnie bawiłem się więc całkiem całkiem. Ale nie była to książka przełomowa, nie wbiła mnie w fotel i nie będzie mi się śniła po nocach. Ot, przyjemne czytadło na długie zimowe wieczory, do pociągu lub poczekalni u lekarza, by oderwać się od rzeczywistości. Czytałem jednak w tej kategorii co najmniej kilka lepszych.
Informacje o książce:
Tytuł: Indie. Podróże egzotyczne dla kobiet (i mężczyzn)
Tytuł oryginału: Indie. Podróże egzotyczne dla kobiet (i mężczyzn)
Autor: Paweł Skiba
ISBN: 9788381273671
Wydawca: Bernardinum
Rok: 2020