Osiągnięcia Henryka Szosta są poza dyskusją. To wybitny polski Maratończyk, którego rekord życiowy na dystansie królewskim, będący równocześnie rekordem Polski, wynosi 2:07:39. Szost taki wynik uzyskał w 2012 roku podczas prestiżowego Lake Biwa Maraton w japońskim Otsu, czyli na ziemi, gdzie bieg na dystansie królewskim traktuje się z wyjątkową estymą. Nikt z polskich Maratończyków nie pobiegł dotąd z lepszym czasem, choć konkurencja wydaje się coraz mocniejsza. Trzeba więc mistrzowi oddać, co mistrzowskie. Niemniej jego biografia nie dosięga randze jego sukcesów.
Książka spisana przez Martę Kijańską-Bednarz i Jakuba Jelonka pt. „Henryk Szost. Rekordzista” charakteryzuje się męczącą narracją. Wspomnienia Henryka Szosta nie inspirują i emocjonalnie nie angażują czytelnika. Fragmentami można odnieść wrażenie, że dla tytułowego rekordzisty bieganie jest bolesnym przymusem. Jego zawodowstwo i profesjonalizm wywołują podziw, ale równocześnie amatorzy biegania mogą mieć problem z odbiorem książki, która z biegania czyni torturę. To trochę tak jakby księgowy opisywał swój życiorys – liczby, salda, aktywa, pasywa, storna i dywidendy. Dobry księgowy potrafi się w tym biegle odnaleźć i ze swojej pracy uczynić niemalże symfonię liczb, ale kto pójdzie w jego ślady? Niestety trochę też jest tak w przypadku książki „Henryk Szost. Rekordzista”, bo to biografia kierowana przede wszystkim do innych wybitnych biegaczy. Szczególnie tych z Polski i ze ścisłego otoczenia Szosta. Przypadkowy czytelnik nie odnajdzie tu dużo dla siebie, a czytelnik, który biega dla przyjemności zacznie się zastanawiać co jest przyjemnego w bieganiu.
Brnąc tak przez kolejne karty książki „Henryk Szost. Rekordzista” myślę sobie, że wolę Szosta takiego, jakiego go poznałem podczas telewizyjnych transmisji czy z przekazów medialnych. Rekordzistę. Człowieka uporczywie dążącego do celu. Wylewającego pot, krew i łzy, aby na pełnej szybkości przebiegnąć kolejny kilometr długiego dystansu. Wyobrażam sobie Szosta nieomal mitycznego – bohatera doganiającego Filippidesa. Tego typu wyobrażenia, do których aspiruje większość amatorskich biegaczy, są potrzebne w tym sporcie. Szost jest polskim rekordzistą Maratonu, dlatego jego życiorys powinien lśnić złotem i pobudzać marzenia nawet wśród tych czytelników, którzy właśnie zajadają się kolejnym kawałkiem pizzy przepitej colą. Tymczasem książka „Henryk Szost. Rekordzista” odbrązawia tego fantastycznego biegacza. Nie dodaje mu chwały, wprowadzając raczej trochę gorzkich słów na temat problemów polskiej lekkoatletyki i etosu biegania. Wielu amatorów wierzy w etos. Dla nich każde kilka, czy też kilkanaście kilometrów na byle jakiej trasie, może być kolejnym krokiem do pokonania własnych słabości. Szost te słabości pokonał w każdy z możliwych sposobów, ale autorzy jego biografii sprawili, że tej książce zabrakło prawdziwego ducha walki. Nie skupili się na potencjalnym czytelniku, szukającym w rekordziście natchnienia, ale na skrupulatnym oddaniu dużej liczby cieni długodystansowego biegania.
Pomijając nieinspirujące wątki biografii „Henryk Szost. Rekordzista”, ukazującej zmęczonego rekordzistę, nietrafionym pomysłem wydaje się rozmieszczenie opinii innych osób na temat Szosta w kolejnych rozdziałach dzieła. Te wspomnienia na temat rekordzisty, choć bardzo ciekawe, odkrywają sekrety jego życiorysu jeszcze długo przed ostatnimi kartami książki. Mogłyby one stanowić raczej interesujący aneks biografii, a w rzeczywistości rozwalają fabułę długo przed jej finałem. Oczywiście dzieło zawiera bogaty ładunek wspomnień głównego bohatera, szczególnie w zakresie fantastycznych biegów. Dobrze opisane zostały emocje rekordzisty biegnącego w Pekinie, Londynie czy Rio de Janeiro, czy też jego relacje z trenerami, szczególnie z Leonidem Shvetsovem i generalnie z Rosją. Ciekawie poczytać o tym, co rekordzista czuł na kolejnych odcinkach ważnych biegów, co rekordzistę inspiruje, jak trenuje, co lubi wypić, jakie jest jego hobby i w jakim kierunku biegną dziś jego marzenia. To przecież tak bardzo znacząca postać dla polskiego sportu!
Niestety literatura sportowa nie wybacza błędów, tak samo jak błędów nie wybacza Maraton. Henryk Szost jest wielki, ale jego biografia nie dorównuje jego osiągnięciom. Jest książką, która nie inspiruje do biegania, ani temu sportowi nie oddaje należnej chwały. Wydaje się, że nieco dezawuuje litery życia rekordzisty. Sprawia, że Szost staje się tutaj kimś w rodzaju człowieka częściej bijącego głową w mur, aniżeli cieszącego się bieganiem, raczej zdystansowanego i chłodnego, a przede wszystkim zmęczonego. Zdecydowanie innego, niż bohaterowie literatury sportowej m.in. dojrzewający w czasach II wojny światowej Emil Zátopek, borykający się z problemami niedostatków komuny Jerzy Skarżyński, czy inspirujący w swej wielkości Mo Farah. Biografii „Henryk Szost. Rekordzista” brakuje więc trochę pasji, choć doświadczeni biegacze z pewnością się tu odnajdą.
Informacje o książce:
Tytuł: Henryk Szost. Rekordzista
Tytuł oryginału: Henryk Szost. Rekordzista
Autor: Jakub Jelonek, Marta Kijańska-Bednarz
ISBN: 9788366273245
Wydawca: Precjoza
Rok: 2019
Kontakt z recenzentem: konrad.morawski@wp.pl