„To będzie najbardziej oczekiwana przeze mnie recenzja” – rzuca w eter koleżanka, dowiadując się, co wpadło w moje ręce. W rzeczy samej – nie dziwię się. I stawiam sobie w myśli pytanie – jaki sens ma recenzowanie kolorowanki, pomijając oczywiście kwestię marketingową. Odpowiedź przychodzi z czasem. A teraz do sedna. Scenka sytuacyjna – siedzę w fotelu, w rękach wspomniana wyżej książka, na stronie kilkusetnej, dociera do mnie propozycja, by poznać nie lada rarytas, dla miłośników sagi – kolorowankę dla dorosłych – Gra o Tron, wydawnictwa Akurat. Nie byłabym sobą, gdybym odmówiła!
Na początek kilka zdań o motywie przewodnim, czyli samej „Grze o tron”. Swojego czasu była dla mnie największym przekleństwem otaczającej codzienności, dosłownie! Wszyscy (czytaj: WSZYSCY!), przyjaciele, znajomi, nawet rodzina, pochłaniali namiętnie kolejne odcinki ukazującego się serialu, za temat przewodni rozmów przyjmując pełne krwi i seksu losy postaci. Sama usiadłam kilkakrotnie przed ekranem, przetrwałam dwa czy trzy odcinki, stwierdzając – nigdy więcej, zostając z opinią o przenudzonym, nie wartościowym tytule. Do czasu. Do czasu, kiedy przyszło mi sięgnąć po książkę. I tu, przyszło mi oddać honor autorowi. Genialny, fenomenalny majstersztyk. I choć początek nie był łatwy, gubiłam się nieziemsko w nazwach miejsc, bohaterów, ich rodów i herbów, wszyscy zlewali mi się w jedną całość, kiedy zaczęłam rozróżniać i rozumieć zafascynowałam się walką o tron Siedmiu Królestw, nieustannym bojem między Starkami a Lannisterami.
Dostając w dłonie książkę do kolorowania – czy może prościej – kolorowankę dla dorosłych, pierwsze co robię to przeglądam – strona po stronie. Zanurzam się w świat wyjęty z książki George’a R. R. Martina. Czeka na mnie dziewięć herbowych tarcz i trzydzieści sześć scenek rodzajowych wyjętych z sagi „Pieśni lodu i ognia”, przedstawiających miejsca, postaci czy też wnętrza. Każda z ilustracji opatrzona została cytatem z książki, nadającym jej pełnego obrazu, kierującym do wydarzeń. Tarcze herbowe wydają się być proste, kilka kolejnych ilustracji również. Jednak im dalej, tym więcej zawijasów, serpentyn, maleńkich detali, faktur i serpentyn. Tym ostrzej trzeba strugać kredki, tym bardziej wysilać mózg, by nie zgubić się w labiryncie linii. Fantastycznie! Ilustracje wykonane zostały przez pięcioro różnych autorów, dzięki czemu, albo – jak kto woli – przez co, obrazki są różne. Niektóre cechują się drobiazgową wręcz ornamenturą, inne raczej szkicowością, oraz większymi polami. Każdy znajdzie coś dla siebie. Mi najbardziej przypadły do gustu ilustracje Ywonne Gilbert (tu szczerze przepraszam za mianownikową formę, wolę to niż nieprawidłową odmianę) – dokładne, misterne, szczegółowe. Takie, jakich oczekiwałam. Tak dla przykładu:
Duży zarzut wobec kolorowanki prowokuje we mnie niestety jej jakość. Wykonana została z bardzo miękkiego papieru, który już w zwykłej książce łatwo uległby zniszczeniu, nie mówiąc o pozycji przeznaczonej do kolorowania. Już mocniejsze naciśnięcie kredki, lekkie zahaczenie o krawędź papieru, powoduje jego zniszczenie. Nie mówiąc już o tym, że do niektórych obrazków chciałabym podejść z cienkopisami, które posiadając cienkie końcówki pozwalają lepiej radzić sobie z drobnym detalem, ale też dają intensywniejszą barwę. Niestety – tutaj nie ma o tym mowy. Próbowałam na boku kartki – przebija, nie dość że na drugą stronę, to też na sąsiednią kolorowankę. Takie mankamenty utrudniają proces twórczej realizacji, pozostawiając przy tym niesmak i poczucie, że autorzy mocno uderzyli w zysk finansowy, nie przykładając dużej uwagi do odbiorcy. Mając możliwość obejrzeć kolorowankę wcześniej, dotknąć papieru – nie kupiłabym jej, zwłaszcza, że konkurencyjne pozycje wydane zostały dużo lepiej. Patrząc z metapoziomu – wydaje mi się, że użyty papier przystosowany jest do miękkich kredek typu pastel, których jednak ciężko użyć pracując na drobnych elementach. Żelazna logika, której nie rozumiem? Co więcej – książka sklejona została w taki sposób, że choćbym stawała na rzęsach nie mam możliwości zakolorować całego pola, ani nawet rozłożyć jej tak, by to kolorowanie było wygodne. Jedynym efektem, który mogę uzyskać jest pękający klej, zwiastujący rozpadające się strony, lub nieustanne przytrzymywanie strony sąsiadującej, co jest irytujące, mocno irytujące, kiedy zwyczajnie zmieniam kredkę, której używam. Może warto było zrobić obramówkę ilustracji? Może inny typ łączenia stron? Perforację? Osobiście wolałabym również, żeby papier, który maluję był biały, a nie „makulaturowy”, ale to już moje widzimisię.
Kolorowanki dla dorosłych stały się ostatnio hitem, terapią antystresową, relaksem, ale też – nie da się ukryć – kolejnym sposobem na „zrobienie pieniędzy” – na kolejnym gadżecie. Źle to, czy dobrze? Warto, czy nie warto? Oceni każdy swoją miarą, potrzebami czy też zawartością portfela. Dla mnie spotkanie z tą pozycją było – a w dodatku będzie jeszcze przez wiele wieczorów – bardzo wartościowym momentem. Pozwoliło oderwać się od codzienności, skupiając w pełni na kolorowaniu drobnych elementów, które pochłaniają umysł tak mocno, by dać uczucie swoistego katharsis.
Informacje o książce:
Tytuł: Gra o tron. Książka do kolorowania.
Tytuł oryginału: Gra o tron. Książka do kolorowania
Autor: George R. R. Martin
ISBN: 9788328702332
Wydawca: Akurat
Rok: 2015