Literatura kobieca

Frenemy – Dorota Krawczyńska

Recenzja ksiązki Frenemy

Frenemy
Dorota Krawczyńska

Kolejny dzień kalendarzowej wiosny. Termometr na moim oknie pokazał bezczelne 16 stopni. Bezchmurne niebo i promienie słońca wpadające do mieszkania sprawiły, że dla mnie był tylko jeden poprawny sposób na spędzenie tego popołudnia. Dobra kawa i dobra książka. Sięgnęłam po Frenemy Doroty Krawczyńskiej. Pierwsze kilka stron nie zachwyciło, powodowało wręcz wyrzuty sumienia, że czytając dalej popełnię karygodny grzech i zmarnuję tak piękne popołudnie na marną książkę. Po kilku monologach wewnętrznych sumienie na szczęście wzruszyło ramionami i pozwoliło mi decydować o tym, co czytać a czego nie. Dzięki Bogu! Kilkanaście stron później nie mogłam już wypuścić książki z dłoni, a kawie udało się wystygnąć zanim sobie przypomniałam o jej istnieniu…

Krawczyńska staje na wysokości zadania. Tworzy, z pozoru banalną, historię codziennego życia dwóch kobiet – Kaliny i Giny. Opowieść jest szczera i realistyczna, pozbawiona niepotrzebnych przekombinowań. Grzeje serce nie mniej, niż wiosenne słońce wpadające przez południową szybę. Kalina – główna bohaterka, uwodzi mnie swoją naturalnością i szczerością. Jest dobra, ciepła, wrażliwa, a przy tym autentyczna, co jest rzadkością przy tak wykreowanych postaciach.  Moją uwagę przykuwa jednak druga bohaterka, Gina. Kobieta silna, zdecydowana, po trupach dążąca do celu. Jest postacią w pewnym sensie drugoplanową, jednak w moim odczuciu absorbuje dużo więcej przestrzeni i emocji Czytelnika. Jej zachowanie budzi bardzo skrajne odczucia, co więcej – stawia we mnie fundamentalne pytania dotyczące reguł życia, przyjaźni i wartości. Bohaterki od początku książki łączy płaszczyzna prywatna. Przyjaźnią się i rozumieją, jak nikt inny. Mimo kompletnych przeciwieństw charakterów snuje się między nimi nić fascynującego porozumienia, którego często zrozumieć nie potrafią osoby stojące obok. W pewnym momencie życia dołączają do współistnienia płaszczyznę zawodową. Gina wygrywa konkurs na dyrektora ośrodka, w którym razem pracują. Od tego dnia ich relacja zaczyna poddawać się procesowi zmiany, choć obie bohaterki zobaczą to dopiero dużo później. Początkowo wspólna praca, pomimo pobocznych trudności, osnuta jest magią sukcesów i satysfakcji bohaterek. Z czasem zaczynają się pojawiać trudności, które będą rosnąć, by w pewnym momencie stać się tragedią, obok której nie da się przejść obojętnie. A przynajmniej nie każdy będzie potrafił.

Całość utworu została napisana bardzo przyjemnym i zachęcającym do czytania stylem. Powieść czyta się szybko, jednak nie ekspresowo – co uważam za jej ogromną zaletę. Sposób prowadzenia narracji pomiędzy momentami przyspieszenia akcji pozwala na chwile zatrzymania i refleksji. Na pochwałę zasługuje również wkomponowanie wykreowanych bohaterek w środowisko, do którego idealnie pasują. Akcja przenosi Czytelnika kilkadziesiąt lat wstecz, do czasów drewnianych domów, w których największym szacunkiem darzyło się dziadków, czasów bułek i pomarańczy rzucanych w sklepach od święta czy chwil, kiedy to zbieranie stonki z ziemniaków było standardową czynnością wykonywaną przez każdą panią domu. Myślę, że identyczna historia osadzona we współczesnej Polsce mogłaby się nie przyjąć tak dobrze, jak zamysł Pani Krawczyńskiej. Długo zastanawiałam się jak określić język, którym pisze autorka. Przywołuje on we mnie skojarzenie babcinej kuchni, w której pachnie piernikiem i szarlotką. Już imiona bohaterów: Zbych, Kalina czy Sabinka przenoszą mnie o kilka pokoleń wstecz. Słownictwo, jakiego używają, ewidentnie wyjęte z niedzisiejszej epoki, wzmacnia to zjawisko. Jednak – co najdziwniejsze – ani trochę nie utrudnia to lektury, nawet osobie takiej jak ja, przywykłej do naburmuszonego języka XXI wieku.

Powieść zdobyła moje serce nie tylko ciepłą i nadzwyczaj przyjemną historią. Jej lokatę podniosło we mnie drugie, głębsze dno, jakie niesie za sobą książka. Zastawia na Czytelnika pułapkę, zmuszając do zastanowienia się, czym jest przyjaźń i czy przyjaciele, którymi się otacza na pewno słusznie określani są tym mianem? Czy w jego otoczeniu nie pojawiają się może, jak to pokazała Krawczyńska w tytule książki, Frenemies? Historia tworzy obraz kobiety z historią pełną cierni, skrzywdzonej i niespełnionej w życiu osobistym, która w konsekwencji ucieka w świat pracy zawodowej. Pali za sobą mosty i odrzuca ludzi, próbujących podać jej rękę, wydaje się nie widzieć jak bardzo niszczy wszystko wokół siebie.  A może właśnie tu pojawia się błąd w rozumowaniu Czytelnika? Może rzeczy niekoniecznie są takimi, jakimi się wydają. Czy przyczyna zawsze jest przyczyną, a skutek skutkiem? Odpowiedź zostawiam Czytelnikom.

Informacje o książce:
Tytuł: Frenemy
Tytuł oryginału: Frenemy
Autor: Dorota Krawczyńska
ISBN: 9788379421039
Wydawca: Novae Res
Rok: 2014

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać