Biografie i wspomnienia

Eve w Hollywood – Eve Babitz

Eve w Hollywood - Eve Babitz

Eve w Hollywood
Eve Babitz

W życiu każdego mężczyzny w Hollywood od zawsze była jakaś Eve Babitz. Najczęściej zresztą to była Eve Babitz” – powiedział producent muzyczny, dobry znajomy Eve, Earl McGrath. Ale czy autorka „Eve w Hollywood”. Eve Babitz, była tylko kolejną, jedną z wielu dziewcząt balujących w towarzystwie gwiazd i gwiazdek kina i estrady na licznych w Hollywood imprezach? No cóż, przypuszczam, że wówczas jej wspomnienia byłyby co najwyżej skandalizujące i powierzchowne, niewarte naszego czasu.

Tymczasem przeczytałam coś bardzo ożywczego, szczerego i wciągającego. Ujrzałam inne oblicze Miasta Aniołów. Miasto z klimatycznymi knajpkami, gdzie przy wtórze melodii mariachi podają gorące taquitos przyrządzane na oczach klientów na wielkiej patelni „nad ogniem karmionym węglem” i podlewane sosem, o którym Eve powiedziała: „Z takim sosem mogłabym zjeść własnego ojca”. Miasto z trzema 31-metrowymi wieżami, zbudowanymi chyba z każdego tworzywa, o jakim moglibyśmy pomyśleć, włącznie z potłuczonym szkłem, muszelkami, porcelaną i kapslami. Historia ich budowy to materiał na oddzielną długą i zaskakującą opowieść. A wiodąca do nich droga ani przez chwilę nie kojarzy się z lśniącym Hollywood z naszych wyobrażeń. To okolice

„brzydkie, pełne smogu, płaskie i pozbawione roślin (…) wrogie młode kobiety przechodzą przez ulice same albo z dziećmi, przecinając twoje auto acetylenowym szyderstwem. Jedenastoletni chłopcy spoglądają prosto na twoje piersi, jeśli jesteś kobietą, i nawet nie dzielą się z przyjaciółmi ordynarnymi uwagami, tacy są samotni”.

Jednak w Los Anielskości nie ma dla Eve nic ponurego, tragicznego ani brzydkiego. Ona je uwielbia. I to się czuje. Nawet to, co szkaradne, jest paradoksalnie piękne i godne uwagi, kiedy włóczy się po mieście fotografując… koty. Tak, koty właśnie. To ukochane przez nią sierściuchy. Jak sama mówi:

„Uwielbiam koty puszyste, uwielbiam stare, wyliniałe kocury – i wszelkiego rodzaju kocięta”.

Bo taka właśnie jest Eve, pełna sprzeczności i zarazem w pełni akceptująca to, co wokół niej oraz siebie samą.

Nie mogłam po prostu nie polubić dziewczyny, która chcąc okiełznać apetyt, wiesza na lodówce hasło: „Piękno ma ogromne przywileje” autorstwa Jeana Cocteau. Z pewnością trudno jej było tę lodówkę omijać, jej – dziewczynie zachłannej na wszystko. Lubiła jeść, lubiła pić, kochać, poznawać ludzi i miejsca, czytać, słuchać muzyki, pływać. Jednym słowem: żyć.

Jak to robiła, że znajdowała na to wszystko czas? Przecież były też ostre imprezy, przeciągające się na kilka dni. Były krótkie, szybkie miłości, dużo seksu i niewiarygodne przygody po kwasie, z początku ekstatyczne, później zaś koszmarne. Chciała zakosztować wszystkiego i nie przestawać, chciała ciągle się dziwić i coś nowego odkrywać. „Nie chcę się zestarzeć i umrzeć. Chcę tylko umrzeć”. Nie uznawała żadnych ograniczeń i unikała osób, które mogłyby ją spowalniać i zniechęcać w tym życiowym tańcu:

„Nie możesz wyruszyć na wspinaczkę górską ani na poszukiwanie innych przygód, jeśli masz na głowie tych wszystkich ludzi, którzy usiłują ustalić, kto jedzie czyim samochodem”.

Rzadko spotyka się pisarza, który potrafi w jednym, krótkim zdaniu zawrzeć sedno sedna tak, że nie trzeba niczego więcej tłumaczyć. To właśnie jedno z tych zdań – perełek, których w książce bez liku, tak że chciałoby się je utrwalić w notesie, by zapamiętać.

Przy tym Eve była zbyt mądra i zbyt zafascynowana życiem, aby poprzestać na powierzchownym jego „używaniu” i się w tym zatracić. Wspomina przyjaciół, mających przed sobą wszystko, a kończących jako alkoholicy, narkomani, samobójcy, albo, jak jeden z nich – morderca w bandzie Mansona. Ona dobrze wiedziała, czego nie chce: „domku porośniętego winoroślą, stabilności, dzieci, wyższych studiów ani psa”. Wiedziała też, czego pragnie: „Gdybym dostrzegła w górach konia, poszłabym jego śladem do Zapaty i zostałabym z nim”. Otaczała się więc ciekawymi ludźmi, zwracała uwagę na tych, „których obecność wyróżnia pewne garście czasu w rzadkich układach, o ile niekiedy pozwalają na to okoliczności”. W jej otoczeniu nie było ludzi nudnych, przeciętnych, przewidywalnych i nadętych. Przyciągała podobnych do siebie swawolnych figlarzy, jak choćby Barry, którego tak wspomina z czułością:

„Na święta dałam mu laskę z rączką z kości słoniowej w kształcie głowy wilka, on zaś bez dalszych ceregieli zaczął utykać”.

Czasem jedno zdanie mówi tak wiele o człowieku. Eve była wirtuozką takich zdań. Miała też szczęście spotykać na swojej drodze osoby nietuzinkowe, jak Frank Zappa czy Salvadore Dali, z którymi od razu nawiązywała świetne relacje. Swoją zasługę miało w tym zapewne Los Angeles i szczęśliwy traf, ale równie wielką – jej bezpośredniość i interesująca osobowość.

Ujęło mnie jej podejście do życia: bez uprzedzeń, bez pruderii, z pełną ciekawości otwartością. Świat ją cieszy, a ona jest wolnym i wyzwolonym ptakiem. Takie też osoby ceni sobie najbardziej. Rozczuliły mnie jej słowa o babci:

„Moja babcia jest olśniewająco uroczą osobą, totalną manipulatorką i marudą, a śmiech ma taki, że ptaki zamykają przy niej dzioby, żeby móc się czegoś nauczyć”.

To cała Eve. Czułość bez grama czułostkowości, taka trochę szorstka, ale zarazem pełna ciepła. To zdanie to również przykład jej spostrzegawczości i literackiego zacięcia.

Moja, i tak już wielka, sympatia dla postrzelonej Eve jeszcze wzrosła, gdy poznałam jej gust literacki, tak bliski mojemu. Dickens, który „jest idealny, gdy zdarzy się nam przypadkowe uderzenie o dno”, Colette, Karen Blixen, Henry James, a nade wszystko moja ukochana mistrzyni literackiego portretu kobiecego, o której Eve pisze: „Nie pozwól sobie wmówić, że Joyce Carol Oates to nie Szekspir; wie wszystko tak samo jak on”.

Kiedy Eve wspomina o sobie: „Byłam dzieckiem ponurym, leniwym i cynicznym” ani przez chwilę w to nie wierzymy. Lektura jej zabawnych, lekkich, ale w żadnym razie niepowierzchownych opowiadań przywodzi nam na myśl radosną, energiczną, żywiołową wręcz osóbkę, którą życie przywołuje do siebie, a ona zrywa się i biegnie, aby niczego przypadkiem nie uronić. Bliższa jest jej eksplozja niż stagnacja, niebezpieczeństwo i ryzyko niż nuda, a także prawda, nawet przykra i niewygodna niż poprawność. Nie przyjmuje też z pokorą tego, co niesie jej świat, ale rzuca mu wyzwanie. Bo to wojowniczka i płomień. Nie chce się wprost wierzyć, że zbliża się do osiemdziesiątki. A jeśli nawet, to jest to osiemdziesiątka – petarda.

Informacje o książce:
Tytuł: Eve w Hollywood
Tytuł oryginału: Eve`s Hollywood
Autor: Eve Babitz
ISBN: 9788328091085
Wydawca: WAB
Rok: 2021

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać