„Dobry od listopada” Mariusza W. Kliszewskiego to powieść poświęcona polskiemu zrywowi niepodległościowemu, jednemu z największych w historii, a zarazem najbardziej spontanicznych. Akcja rozpoczyna się nocą z 29 na 30 listopada 1830 roku, kiedy to główny bohater książki, młodziutki student warszawskiego uniwersytetu, Marek Dobrawiński, za sprawą swojej skłonności do amorów, której nie potrafi się oprzeć, dosłownie wpada w samo centrum listopadowych wydarzeń. Gdyby ktoś go spytał, to niecnota, kochający wygodne i wesołe życie żaka, odpowiedziałby, że było to ostatnie miejsce, w którym chciałby się znaleźć. Tymczasem, uciekając przez okno, wprost z ramion uroczej dwórki, dostaje się pod spódnicę księżnej łowickiej, chroniąc się przed zamachowcami, którzy wtargnęli do Belwederu z zamiarem pozbawienia życia znienawidzonego namiestnika carskiego w Warszawie, Wielkiego Księcia Konstantego. Spódnica zaiste była obszerna, skoro Marek zdołał przycupnąć pod nią obok czającego się tam już księcia.
A dalej wszystko toczy się już jakby samo. Marek ma niezwykłą wprost umiejętność wpadania w tarapaty, jakby nie miał zupełnie kontroli nad własnym życiem. Daje się prowadzić losowi, przypadkowi, który wytycza mu ścieżki. Nie użalajmy się jednak nad nim, bowiem te zbiegi okoliczności są dla niego niezwykle wprost łaskawe. Przeznaczenie prowadzi go od sukcesu do sukcesu. Inni muszą pracować wiele lat na to, co Markowi przydarza się ot tak, od niechcenia, a nawet niekiedy wbrew jego woli i chęciom.
Tak więc po szarży na Belweder bierze udział w dalszych wydarzeniach, potyczkach w Warszawie i poza nią, w najważniejszych bitwach, jak te pod Wawrem, pod Stoczkiem i pod Olszynką Grochowską. Spotyka najważniejszych przywódców powstania: Piotra Wysockiego, generała Józefa Chłopickiego, naczelnego wodza Michała Radziwiłła, Maurycego Mochnackiego i Joachima Lelewela. I tak jakoś się dzieje, że ładując się w kłopoty, zwykle jakimś szczęśliwym trafem zostaje uznany za bohatera, za którym ciągną się okrzyki: Zuch Dobry! To podbija ręką strzelbę celującą w generała Chłopickiego, to znów koń ponosi go w straceńczy bój, co zostaje odnotowane jako niepospolita odwaga. Innym zaś razem oddaje swojego konia generałowi Radziwiłłowi, czym zdobywa jego wdzięczność. Tymczasem on po prostu chce się tego narwanego konia pozbyć:
„Ja miałem tego bydlęcia dość. Niech się zwierzak w końcu zrehabilituje”.
Śledzimy wydarzenia dzień po dniu. Przykro nam patrzeć na osamotnienie tej dzielnej młodzieży, której z początku nikt doświadczony, żaden generał, mimo ich żarliwych próśb, nie chce poprowadzić do boju. Autor świetnie oddał atmosferę chaosu i spontaniczności tego zrywu, który rozpalił młodych podchorążych, studentów i dużą część społeczeństwa Warszawy ku zdumieniu zachowawczych i koniunkturalnie nastawionych do zaborcy elit i części dowódców. Widzimy społeczeństwo pęknięte wpół, co zaznacza się też w obrębie pojedynczych rodzin, jak w przypadku Zagrabińskich. Przestraszonym gwałtownym rozwojem wypadków dowódcom niełatwo jest sprostać niecierpliwości powstańców. Znakomicie odtworzono w książce zamieszanie, totalny chaos, jaki zapanował. Przeraża wręcz brak jakiegoś wspólnego, jednego planu, ma się wrażenie, jakby działania podejmowane były ad hoc, dowódcy jednego dnia są, innego rezygnują, by potem znów podjąć obowiązki, organizatorzy popadają w spory, tworzą koterie, a nawet zlecają zamachy na siebie nawzajem. Jedni są bardzo radykalni, drudzy starają się studzić rozpalone głowy i namawiają do negocjacji. To się po prostu nie mogło udać.
Druga część książki to już konkretna walka, bitwy, kaptowanie sojuszników wśród ludności innych zaborów lub zgoła na terenach administracyjnie rosyjskich, jak Litwa. No i ówczesna Warszawa, pogrążona w anarchii, wypełniona wojskiem, rozbrzmiewająca szczękiem oręża i wybuchami ognia, głośna patriotycznymi pieśniami, okrzykami zagrzewającymi do walki oraz odgłosami szkła z rozbijanych sklepowych witryn. A jednak dalej piękna i tak nam znajoma. Razem z młodymi podchorążymi idziemy od Belwederu pod pomnik Sobieskiego, mijamy Pałac Namiestnikowski. Z Markiem Dobrawińskim wybieramy się na randkę przechodząc obok Łazienek, Pałacu Kazimierzowskiego czy Kościoła Karmelitów. Również pawilony Uniwersytetu Warszawskiego nie mają przed nami tajemnic. Czujemy, jak bardzo w tych pierwszych dniach
„Warszawa była radosna, wesoła, wśród obywateli panowało zadowolenie. Gromadzono się na rogach ulic, gdzie wywieszono odezwę Chłopickiego i głośno odczytywano jej treść (…) Wieczorem iluminowano miasto”.
Widać, że autor jest nauczycielem historii, gdyż w książce chciałby przekazać czytelnikowi przebieg powstania bardzo szczegółowo, niemal godzina po godzinie. Swoim przewodnikiem uczynił głównego bohatera, który, zupełnie tego nie pragnąc, bierze udział w najistotniejszych jego epizodach. Jest niczym bomba zapalająca. Wpada, inicjuje coś lub modyfikuje zajście, wychodzi z tego bez szwanku, a nawet z profitami, by za moment powtórzyć to w innym miejscu. Niekoniecznie był to dobry pomysł, gdyż w ten sposób ani nasz Marek, ani my za jego sprawą, nie jesteśmy w stanie tak naprawdę w nic się tutaj zaangażować emocjonalnie, wciągnąć. Przed oczami przelatują nam jakieś migawki, strzępy wydarzeń, które zaraz umykają, by mogły pojawić się następne, równie ulotne. Do bohatera, który lekce sobie waży cały ten narodowy harmider, też nie sposób się przywiązać, poczuć najmniejszej więzi. Aż nie chce się uwierzyć, że rozlewana krew, przyjaciele narażający życie, ich wiara i uniesienie, tak niewiele dla niego znaczą. Może lepiej było wybrać niewielki przedział czasowy, wrzucić w niego młodego Dobrawińskiego, pozwolić mu się w coś zaangażować i przeżyć jakieś katharsis, duchową przemianę, po której wydorośleje. Dla nas byłby wówczas z pewnością o wiele ciekawszą, psychologicznie głębszą i wiarygodniejszą postacią.
Myślę jednak, że zamysł autora był nieco inny. Pragnął napisać książkę dla młodzieży. Taką, która może młodych ludzi zachęcić do poszerzenia wiedzy, do sięgnięcia po inne źródła. Jednocześnie zaś przedstawić im te fragmenty historii w sposób odmienny od dotychczasowego, nie podniosły i tragiczny, a z nutą humoru, bez patosu. I to mu się chyba udało.
Informacje o książce:
Tytuł: Dobry od listopada
Tytuł oryginału: Dobry od listopada
Autor: Mariusz W. Kliszewski
ISBN: 9788382191561
Wydawca: Novae Res
Rok: 2021