Fantastyka naukowa

Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach? – Philip K. Dick

Recenzja książki Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?

Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?
Philip K. Dick

Dopiero „chwilę temu” przeczytałem najbardziej osławione dzieło Philipa K. Dicka, doprowadzony do poziomu Hollywood geniusz pod tytułem „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”…i poczułem się źle. Moja dusza, wyobrażenia i zmysły podniosły rewoltę! Ejże! Wcale nie odmawiam wielkości filmu w reżyserii Ridleya Scotta z 1982 roku. Dziełu znanemu pt. „Blade Runner” – w moim przypadku chyba jedynemu, któremu z czystym sumieniem mogę wystawić najwyższą ocenę – chcę oddać zasłużone honory, ale powieść napisana kilkanaście lat wcześniej przez Philipa K. Dicka to inny wymiar emocji. Rzeczywistość odczuwana pod każdym fragmentem skóry. Nierzeczywistość, która żąda od wyobraźni czytelnika konkretnych odpowiedzi.

Kim jest Philip Kindred Dick nie wiedzą tylko ludzie uwikłani w prozę wymagającej codzienności albo zatwardziali troglodyci strzegący cnoty nowych czasów, niczym straż pożarna w najsłynniejszej powieści Raya Bradbury’ego. Urodzony w Chicago Philip K. Dick nie doczekał oficjalnej premiery filmowej realizacji „Blade Runnera”, ale z obrazem Ridleya Scotta zdążył się zapoznać. O reakcji mistrza amerykańskiego science fiction na owe dzieło nie będziemy tu jednak rozprawiać, choć wątki zawarte w tym filmie powinny być ważne dla osób, które najpierw poznały Ricka Deckarda na dużym ekranie, a dopiero później w słowie pisanym. Dla osób takich, jak autor recenzji, a także tysiącu innych ofiar audiowizualnej rozrywki, które przystępując w odwrotnej kolejności do „Blade Runnera” powinny przedefiniować swoje wyobrażenie na temat rzeczywistości zastanej w post-radioaktywnym świecie zamieszkiwanym przez ludzi i androidy – niech będzie – w 2021 roku.

Książka Philipa K. Dicka stawia o wiele więcej ważnych pytań, niż było to w przypadku filmu, choć klimat zmęczonego, prawie spopielonego społeczeństwa, pozostaje w obu przypadkach równie przeszywający. Znajdujemy się więc na smutnej planecie, gdzie zinstytucjonalizowano hierarchię systemu społecznego na ludzi gorszych i lepszych. Tych wykluczonych, którzy dźwigają na sobie brzemię opadu radioaktywnego i tych normalnych, którzy przynajmniej mają jeszcze szansę na powrót do owej normalności. Na ogół jest to normalność stymulowana zwodniczym, niemalże narkotycznym systemem religijnym albo upozorowanym światem fauny i flory, którego to przedstawicieli produkuje się na taśmie fabrycznej. Jeśli już w tej społeczności pojawi się prawda pod postacią żywności, np. plastrów oryginalnego żółtego sera albo – olaboga! – żywego zwierzęcia, to znaczy, że na jego dysponenta spłynęła łaska, która pozwala mu awansować w hierarchii społecznej. Ta na wpół sztuczna i nędzna planeta, nazywana Ziemią, jest jednym ze skupisk ludności, która przetrwała Ostatnią Wojnę Światową. Sprawia też wrażenie ziemi obiecanej dla mieszkańców zatęchłych kolonii, będących rezultatem międzyplanetarnych podbojów człowieka.

Kolonie nie są zamieszkiwane wyłącznie przez ludzi. To wylęgarnia androidów marzą… erm… zaprogramowanych na marzenie o przybyciu na wcześniej wspominaną nędzną planetę. Ziemię, której zgarbiona społeczność ludzi nie chce dzielić z androidami. Te upodabniają się do swoich twórców niczym w jakimś niedorzecznym prawie ewolucji. Mechanicznej ewolucji, która została wprowadzona w życie przez wspaniałe i demoniczne umysły, takie jak Eldon Rosen. Jednak w tym miejscu pojawia się Rick Deckard, jeden ze sługusów popromiennego systemu, łowca kapryśnych andków. W słowie pisanym ów bohater jest człowiekiem niezdecydowanym, pełnym sprzeczności czy wreszcie próbującym dokonać przewartościowania hierarchii swoich celów życiowych. To równocześnie teoretyczny model chłodnego urzędnika, a zarazem poszukiwacza prawdy i harmonii, ale wykonującego swe obowiązki – przynajmniej do czasu –  z pełnym profesjonalizmem. Oprócz Rachael Rosen, która w pewnym momencie zaczyna uchodzić za obsesyjną elektryczną nemesis Ricka Deckarda, pozostałe androidy na kartach powieści Philipa K. Dicka są stworzeniami o niezbyt wyraźnej strukturze osobowościowej. Żaden z nich nie jest Daryl Hannah albo Rutgerem Hauerem, postaciami popkultury, to raczej kolejne cegły w murze. Pozbawione wielkich kwestii mechaniczne trupy, świadome swego położenia, czasem warczące i ujadające, niekiedy zadziwiająco pomysłowe, ale w sumie będące dość łatwym celem wprawionego łowcy.

Czemu więc ludzie zamieszkujący podupadłą planetę, oferującą im na ogół zaledwie syntetyczne życie, dążą do eliminowania przypominających ich pod licznymi względami androidów? Czy chodzi o strach przed dziką plemienną rywalizacją dwóch gatunków ulepionych z różnych materii? Philip K. Dick nie udziela prostej odpowiedzi. To zresztą nie jest motyw przewodni tej powieści. Chodzi bowiem o nas samych, o sztuczność, której się na co dzień poddajemy, tej, która czyni z nas nieskłonnych do marzeń androidów. My już tę rywalizację przegraliśmy! Albo zbliżamy się wielkimi krokami do sromotnej klęski, która to uczyni z nas humanoidalne poczwary, jakieś małe, zgarbione i przerysowane ilustracje tego, co znajduje się w duszy człowieka, jego emocjonalności i nieskażonym brudem człowieczeństwie. Powieść Philipa K. Dicka to międzypokoleniowe ostrzeżenie przed utratą marzeń. Dzieło odbiera więc czytelnikowi stan psychicznej równowagi, potrząsa nim. Właściwie to zmusza też by odstawił swój intymny programator nastroju i spróbował przypomnieć sobie o największym sensie istnienia.

Parafrazując Philipa K. Dicka można zadać pytanie: „Czy psy i króliki marzą o elektrycznych ludziach?”. W istocie takie pytanie postawiłem też, gdy konstruowałem jedną z prac zaliczeniowych, chcąc udowodnić prowadzącej zajęcia, że zwierzęta też mogą marzyć. Skupiłem się na abstrakcyjnym wyobrażeniu o świecie zwierząt, a mej percepcji uszła owa elektryczność ludzi. Choć wielkim i nieprzemijającym szacunkiem darzę film Ridleya Scotta to mą refleksyjność w owym zagadnieniu otworzyła dopiero książka Philipa K. Dicka. Refleksyjność nieco przygnębiającą i ponurą, bo gdy myślę teraz o sobie to zastanawiam się czy Rick Deckard nie uznał by mnie za andka? A może uznał by też Ciebie? Idę sprawdzić u mojego królika czy na jego brzuszku nie odstaje przypadkiem jakiś przewód…

Informacje o książce:
Tytuł: Blade Runner. Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?
Tytuł oryginału: Do Androids Dream of Electric Sheep?
Autor: Philip K. Dick
ISBN: 9788375101317
Wydawca: REBIS
Rok: 2014

Kontakt z recenzentem: konrad.morawski@wp.pl

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać