Cliff Burton to wielka legenda metalu, choć pewnie jego umiejętności w posługiwaniu się gitarą basową umożliwiłyby mu zrobienie kariery w każdym gatunku muzyki. Bóg chciał, że utalentowany muzyk odszedł do Królestwa Zbawienia pozostawiając po sobie zaledwie trzy duże albumy studyjne nagrane z Metallicą, przekazując też post mortem trochę materiału do czwartej płyty tego zespołu oraz pozostawiając ogromny bagaż inspiracji… trudno więc przypuszczać, w którym kierunku ruszyłaby kariera Metalliki, gdyby Cliff Burton nie zginął w 1986 roku zaledwie w wieku dwudziestu czterech lat. Jednak nie o spekulacjach jest najnowsza książka Joela McIvera, pasjonata muzyki i cenionego literata muzycznego, który złożył wspaniały hołd legendarnemu basiście.
McIvera polubiłem w czasach, gdy mierzyłem się z napisaną przezeń biografią Metalliki pt. „Sprawiedliwość dla Wszystkich”. Byłem wtedy bezkrytycznym fanem zespołu, a owa książka pozwoliła mi spojrzeć inaczej na niektóre sprawy w Metallice, co umożliwiło mi trwanie przy muzyce tego zespołu do dzisiejszego dnia. McIver otworzył pewnie nie tylko moje oczy, a współczesnemu światu zaprezentował się jako solidny krytyczny dziennikarz, który nie boi się pisać głośno o niewygodnych faktach dotyczących jednego z największych zespołów metalowych na świecie. Z tego też powodu byłem przekonany, że biografia Cliffa Burtona –
zatytułowana oczywiście „Żyć znaczy Umrzeć” (jak mogło być inaczej?!) – nie będzie książką pomnikową. Nie jest wszak łatwo pisać o tragicznie zmarłym muzyku otoczonym kultem czasów, w których redefinicji ulegało wyobrażenie metalu, a on sam się do tego istotnie przyczyniał. Zawsze przy tego typu postaciach istnieje ryzyko wyolbrzymień, nadużyć i naciągania rzeczywistości. Jednak McIver we właściwym sobie stylu, łącząc pasję z rzetelnością, napisał książkę oddającą nieprzekoloryzowaną historię skromnego faceta, który zmieniał metal.
Potężnym atutem tej biografii, a z perspektywy marketingowej chyba najważniejszym, jest jej wyjątkowo lekki styl. Książka została napisana nieprzekombinowanym, sprawnym językiem. Czyta się ją z dużą przyjemnością i stale rosnącym zaciekawieniem, które powinny wykształcić się również u ludzi nieszczególnie zainteresowanych muzyką. To zaiste historia szalenie interesującego człowieka, wcale niewyobrażonego z kosmosu albo zblazowanego sławą, a raczej wielkiego marzyciela i wirtuoza basu. Cechą charakterystyczną książki „Żyć znaczy Umrzeć” są więc pojęcia, które powinny ekscytować głównie basistów i fascynatów technicznych przesłanek muzyki, ale te wszelkie, wydawać by się mogło, mniej interesujące fragmenty zostały w tej biografii zrównoważone wciągającymi historiami z życia Cliffa. Autor książki dobrze też opracował jej strukturę, ponieważ biografia została skonstruowana w oparciu o typowy standard biograficzny z zastosowaniem chronologii kolejnych wydarzeń, a także ich znaczenia i powiązań między sobą. McIver w dwóch ostatnich rozdziałach dosyć subtelnie sugeruje również, że życie toczy się dalej nawet po śmierci Cliffa.
Przyznam, że pytania w stylu: „Którą Metallicę wolicie – z Cliffem czy bez Cliffa?” albo „Co by było, gdyby Cliff nie zginął we wrześniu 1986 roku?” mają w sobie coś elektryzującego. Jak już wcześniej wspomniałem McIver nie zapuścił się na łamach tej biografii w dalekie rejony spekulacji, ale pisząc o muzycznych wyobrażeniach Cliffa przeniesionych do świata metalu nieintencjonalnie rozsiał w głowach czytelników kilka refleksyjnych ziarenek. To dobrze, bo książka „Żyć znaczy Umrzeć” odwołuje się w ten sposób do wyobraźni, pozwala też uchwycić ten głęboki, często filozoficzny sposób funkcjonowania metalu w latach 80. ubiegłego stulecia, który został w kolejnej dekadzie zgwałcony i uproszczony do granic możliwości. Okazuje się bowiem, że tacy ludzie, jak Cliff Burton znacząco wykraczali ponad schemat wiecznej balangi i pijaństwa w thrash metalu. Nie byli święci – to oczywiste – ale rodzącemu się nurtowi potrafili oddać szczery kawałek siebie. Sprawić, że muzyka metalowa miała taką siłę, aby trwale wpływać na system wartości pospolitych słuchaczy.
Bez scenicznej i artystycznej osobowości Cliffa Burtona istniało zagrożenie, że część tego znakomitego thrash metalu z lat 80. XX wieku zawsze pozostanie uwięziona pod lodem. W odkrywaniu meandrów wpływu legendarnego basisty na muzykę metalową McIverowi pomogła duża liczba muzyków (również z Metalliki), dziennikarzy i innych ludzi, którzy mogli coś powiedzieć na temat Cliffa. Angielski dziennikarz na potrzeby tej biografii zebrał lub odkopał z archiwów wypowiedzi rodziny Cliffa, jego znajomych i nauczycieli, a także ludzi, którzy z nim grali albo po prostu innych twórców muzyki metalowej włącznie z producentami, technicznymi i załogą. W „Żyć znaczy Umrzeć” daje się zauważyć dużą liczbę cytatów, ale w żadnym razie nie występuje tu zjawisko ich przesytu. McIver wyselekcjonował prawdziwą kwintesencję wypowiedzi na temat Cliffa. Prawdziwym złotem okazują się wspomnienia ostatniej dziewczyny Cliffa Corinne Lynn. To ona rzuciła bardzo odświeżające spojrzenie na Cliffa nie tylko jako muzyka, ale też świetnego człowieka.
Inne atuty książki „Żyć znaczy Umrzeć” związane są ze sposobem podejścia McIvera do twórczości Metalliki w składzie z Cliffem. Angielski dziennikarz pod tym względem wykazał się dużą drobiazgowością. Skupił się głównie, co oczywiste, na wkładzie kultowego basisty w kolejne krążki, ale też nie zapomniał o nakreśleniu rozległego tła przy tworzeniu klasycznych płyt Metalliki. To równocześnie nie jest biografia napisana w stylu: „Gdyby nie było Cliffa, to nie byłoby Metalliki”, ale inteligentne wskazanie studyjnej i koncertowej chemii, jaka wytworzyła się pomiędzy Burtonem, Hetfieldem, Ulrichem i Hammettem. Każdy z nich pełnił ważną rolę na kolejnych albumach, o tym McIver nie zapomina i nie popada w wyolbrzymianie zasług Cliffa, ale też eksponuje jak wiele ten basista i kompozytor dał Metallice. To, co nie zawsze można usłyszeć na płytach Metalliki, znalazło się w książce McIvera.
Jasne, zdarzyło się, że w tej biografii McIver przywoływał kilka smętnych historii związanych z Metallicą, niekoniecznie z samym Cliffem, ale trudno byłoby opisywać niektóre wątki bez ich przytoczenia. Anegdoty wyjęte wprost z grubych imprez zespołu nawet jeśli są już powszechnie znane to musiały znaleźć się w „Żyć znaczy Umrzeć”, aby czytelnik mógł zrozumieć najważniejsze cechy charakteru Cliffa i sposób jego oddziaływania na pozostałych członków kapeli. Nieprzypadkowo dziennikarz określa Cliffa pierwszym profesjonalnym muzykiem Metalliki, choć owy profesjonalizm nie wykluczał przecież ekstremalnego stylu życiu. W istocie jedyną rzeczą, która naprawdę mnie wkurza w odniesieniu do tej biografii jest fakt, że w Polsce ukazała się dopiero cztery lata po światowej premierze. Czas oczekiwania może równoważyć znakomity przekład Jarosława Rybskiego, który w żaden sposób nie ugrzecznił tej biografii oddając jej oryginalny klimat.
Zawartość „Żyć znaczy Umrzeć” to także kilka standardowych dodatków, tj. zdjęcia, kalendarium, słowniczek pojęć, who-is-who, a nawet posegregowane opinie na temat Cliffa udzielone przez kilku uznanych muzyków, w tym także wstęp autorstwa gitarzysty Kirka Hammetta. To nie ma znaczenia. Nawet gdybym dostał nieobrobiony maszynopis tej książki McIvera to byłbym zachwycony, ponieważ angielski dziennikarz zdołał uchwycić esencję krótkiej, acz błyskotliwej kariery Cliffa Burtona. Tego jak się wychował, kim był, co osiągnął, a także ile znaczy prawie trzydzieści lat po śmierci. Ta biografia to także cenna wskazówka dla ludzi: miejcie wszystko w nosie i realizujcie swoje marzenia. Wyobrażam sobie, że po jej przeczytaniu stare płyty Metalliki znowu trafią do waszych odtwarzaczy i narodzi się kilku nowych pasjonatów, którzy na swoich czterostrunowcach będą nieśli muzyczną legendę. Żyć znaczy umrzeć? Nie w tym przypadku!
Informacje o książce:
Tytuł: Żyć znaczy umrzeć. Historia życia legendarnego basisty zespołu Metallica
Tytuł oryginału: To Live Is To Die: The Life And Death Of Metallica’s Cliff Burton
Autor: Joel McIver
ISBN: 9788379241057
Wydawca: SQN
Rok: 2013
Kontakt z recenzentem: konrad.morawski@wp.pl