Przekonaj się, jak naprawdę wygląda życie codzienne we współczesnych Chinach, czyli Państwo Środka otwiera swoje podwoje. Przed młodą Polką. Książka podróżnicza? Pamiętnik? Codziennik!
Sięgając po książkę A suknię ślubną kupiłam w Suzhou. Codziennik chiński, byłam naprawdę bardzo pozytywnie nastawiona i podekscytowana. Odkąd tylko pamiętam, fascynował mnie Daleki Wschód i zawsze, ilekroć mam tylko okazję, chętnie obcuję z literaturą i filmem dotyczącą kultury tego rejonu świata. Tym razem przyjemnie zaskoczyła mnie objętość tej książki, pomyślałam „Będzie co czytać!” i aż zatarłam ręce z radości na myśl o lekturze.
Autorką dziennika jest młoda Polka, świeżo upieczona absolwentka, która po uzyskaniu dyplomu z biotechnologii wyjechała na dwumiesięczny staż ze studenckiej organizacji AIESTE. Cel podróży – Chiny. Polska narodowość Autorki była dla mnie istotnym faktem, ponieważ ucieszyłam się, że mogę poznać spojrzenie rodowitej Polki (czy też bardziej Słowianki), a domyślam się, że może być ono inne niż chociażby spojrzenie Amerykanów.
Tym razem postanowiłam już podczas lektury notować pewne spostrzeżenia i refleksje. Pierwsze rozdziały, mówiąc wprost, rozczarowały mnie – językiem, stylem, formą (i nie tylko – o czym dalej).
Książka ma formę dziennika. I dokładnie tak jest napisana. Język jest bardzo prosty, zdania krótkie, przypominające bardziej mowę potoczną aniżeli styl dzienników czy pamiętników przeznaczonych do opublikowania. Szczególnie pierwsze kilkadziesiąt stron robi wrażenie, jakby nigdy nie miało kogokolwiek zainteresować i przybrać formy książki wydanej. Oczywiście, jest to w pewnym sensie specyfika warunków pisania dziennika podróży, ale… ja odnosiłam wrażenie, że po prostu samą Autorkę ta „azjatycka przygoda” nie dość pasjonuje, a momentami wręcz nudzi, irytuje… Może to moja nadinterpretacja, ale… ten nastrój udzielił się i mnie.
Autorka prowadzi narrację, jak gdyby posługiwała się aparatem fotograficznym albo kamerą – zapis jest czysto faktograficzny, obiektywny, niemal pozbawiony analizy i interpretacji. Nawiasem mówiąc, myślę, że wielu studentom mógłby przywieść na myśl tzw. „Dzienniczek obserwacji dziecka”. Oczywiście taka forma posiada niewątpliwe zalety – obiektywizm, neutralność, „świeżość” spojrzenia, ale… po pierwszych kilkudziesięciu stronach wyraźnie odczuwałam niedosyt analizy psychologicznej ludzi, kultury… Kiedy następował opis danego wydarzenia czy zjawiska, nasuwało się pytanie „dlaczego…?”, na które w większości, odpowiedź nie padała – Czytelnik pozostaje na poziomie wyłącznie opisu. A szkoda, bo ja od tego typu pozycji quasi-podróżniczych oczekuję jednak głębszego poziomu merytorycznego.
Ja (kusząc się o ową interpretację) sądzę, że przyczyną może być przyrodnicze wykształcenie Autorki. Być może, gdyby posiadała pewne zaplecze nauk społecznych, w jej dzienniku więcej fragmentów poświęconych byłoby właśnie pogłębionej analizie obserwowanych zachowań ludzkich i zjawisk. Taki stricte dokumentalny styl ma niestety jedną wadę – mnie osobiście mało angażuje emocjonalnie i tym samym – słabiej „wciąga”. Są momenty, kiedy trudno utrzymać koncentrację uwagi na treści zawierającej tak wiele danych faktograficznych, na przykład podczas czytania szczegółowych, wielostronicowych opisów wystawy Expo.
Po pierwszych (dobrych) kilkudziesięciu stronach wyłania się niezbyt interesujący obraz współczesnych Chin, kraju niewyobrażalnie zatłoczonego i niezrozumiałego. Z kolei Chińczycy przedstawieni są jako naród stojący na bakier z kulturą osobistą i higieną, który w życiu zajmuje się wyłącznie dwiema czynnościami – pracą iście „pracoholiczną”, przedzielaną częstym i obfitym jedzeniem. Obraz Chin i mieszkańców tego kraju wydaje mi się jakiś… spłycony i uproszczony. Autorka zazwyczaj poprzestaje na zarejestrowaniu pewnych zachowań i opisie pewnych cech narodowych, rezygnując z próby znalezienia odpowiedzi o przyczynę. Zarówno forma literacka tej książki, styl, jak i sposób przedstawienia Chin początkowo nie motywował mnie ani do dalszej lektury, ani do odwiedzenia tego kraju. A jak było dalej?
Styl dziennika wyraźnie dojrzewał w miarę tworzenia (i czytania) kolejnych rozdziałów. Treść stała się bardziej barwna i interesująca, gdy Autorka zaczęła mniej pracować (i to opisywać), a więcej… podróżować. Pojawiły się szczegółowe opisy różnych wypraw – do Zakazanego Miasta, na Wielki Mur Chiński i oraz w inne atrakcyjnie turystycznie miejsca. Czy taka forma zaczęła angażować bardziej? Tak, ale… nie do końca. Mnie osobiście jednak nadal czegoś brakowało. Może… emocji Autorki? Opisów jej przeżyć, refleksji?
Według mnie, książka powinna przejść gruntowną edycję. Szczególnie jej początkowe 100 stron, przez których przebrnięcie wymaga niemałej motywacji i uporu, gdyż są one dość przeciętnie interesujące, rozwlekłe, spłycone i nie zachęcają do dalszej lektury. Ja jednak mimo wszystko nie żałuję czasu poświęconego na tę lekturę. Chociaż czytanie przebiegało dość wolno i z oporami, wzbogaciło moją wiedzę i świadomość odnośnie Państwa Środka – codziennego życia, jedzenia, języka, warunków ekonomicznych, realiów podróżowania po tym kraju i podejścia do obcokrajowców, a także różnic i podobieństw między Chinami a Polską. Żałuję, że tak mało uwagi poświęcono historii, kulturze, religii i filozofii tego kraju i narodu, zagadnieniach tak barwnych i bogatych. Gdyby zostały wplecione w treść, Czytelnik miałby szansę nie tylko „zobaczyć oczami kamery”, ale i lepiej zrozumieć ten kraj i jego mieszkańców. Ale cóż, widocznie nie bez przyczyny książka nosi podtytuł Codziennik chiński.
Informacje o książce:
Tytuł: A suknię ślubną kupiłam w Suzhou. Codziennik chiński
Tytuł oryginału: A suknię ślubną kupiłam w Suzhou. Codziennik chiński
Autor: Emilia Witkowska-Nery
ISBN: 9788377229385
Wydawca: Novae Res
Rok: 2013