Żyjemy w czasach w których z każdej strony jesteśmy atakowani informacjami o terrorystach, o ich zuchwałych czynach, które mają na celu zasiać w nas ziarno strachu. Właśnie dlatego nazywamy to terroryzmem, bo ma nas to na tyle wystraszyć, żebyśmy nie byli w stanie normalnie funkcjonować, przez co całe społeczeństwo będzie ulegać stopniowej degradacji. Zaczniemy unikać komunikacji miejskiej, każdy obcy będzie w naszych oczach zagrożeniem, będziemy bardziej pilnować dzieci, sprawdzać co pięć minut czy aby nasze dokumenty nadal mamy przy sobie, zaczniemy spoglądać na sąsiada pod kątem ewentualnego zagrożenia z jego strony, wyjdziemy na ulice by sprzeciwić się terrorowi ludzi o których nic nie wiemy ponad to, że są w stanie nam zagrozić, zburzyć nasz spokój i wnieść nieporządek. Tak bardzo się tego boimy, że jesteśmy jeszcze bardziej na to podatni, bo terroryzm nie pochodzi z zewnątrz, ale z wewnątrz właśnie.
Rewers książki obiecuje czytelnikowi następującą przygodę:
„William King wykładowca mikrobiologii na Arizona State University, wiedzie spokojne i ugruntowane życie. Budząc się tego dnia, nie wie jeszcze, że czeka go walka o przetrwanie i bitwa, której wynik ma zaważyć o całej przyszłości Stanów Zjednoczonych.”
Brzmi to bardzo pompatycznie, wszak w grę wchodzi USA i jej przyszłość, jednak prawda leży nieco głębiej, a mianowicie w szaleńcu, który postanawia ukształtować świat wedle własnego uznania. Zaczyna powoli, bez pośpiechu, ale z każdym kolejnym swoim ruchem, pokazuje co ma na myśli mówiąc „uzdrowić”. Nie bawi się przy tym w zbędne konwenanse, od razu zaczyna z grubej rury, przedstawia się władzom i mówi wprost jakie są jego cele, zostawiając jednak szczegóły ich realizacji dla siebie samego.
Zaczyna się walka z czasem i szaleńcem, który jest gotów poświęcić wszystko, łącznie z własnym życiem, byle tylko „uzdrowić” Stany Zjednoczone. Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy podczas lektury książki „Paraliż” Pana Steve’a Liebicha to wyjątkowo chaotyczne budowanie zdań, fabuły i postaci. Na przestrzeni zaledwie kilkunastu pierwszych stron czytelnik wie już doskonale o co chodzi, dlaczego o to chodzi i widzi postacie wyjątkowo przejrzyście, a książka ma przecież prawie czterysta stron! Uwierzcie mi lub nie, ale wszystko co o niej musicie wiedzieć zawiera się w pierwszym rozdziale. Autor pokazał w nim swoje miękkie podbrzusze, przez co dalsza część jest tylko wykonaniem w nie pchnięcia mieczem, czyli zarżnięcia do końca. Prostym przykładem może być już pierwsza „akcja” w książce:
„– Co się do licha dzieje?! Słyszy nas?
– Nie – odrzekł Hower. – To zwykłe głośniki od intercomu. Nie mają funkcji odbiorczej.
– Jeżeli Panowie pozwolą, chciałbym zaprotestować. Otóż mylicie się Panowie. Słyszę Panów głośno i wyraźnie.
Milton i Hower patrzyli na siebie w osłupieniu. Tym razem odezwał się Wilkinson:
– Kim jesteś do cholery?
– Przepraszam, zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Carol Rowan, ale chcę abyście nazywali mnie Lekarzem.
Hower chwycił kartkę i długopis. Napisał coś szybko i podał kartkę Wilkinsonowi. Widniały na niej tylko dwa słowa: Wezwij negocjatora.”
Ten krótki fragment książki w świetny sposób obrazuje jej całość. Trudno mi uwierzyć, że policjanci potraktowaliby w ogóle poważnie człowieka, który zachowywałby się jak książkowy Lekarz, nie wspominając już o tym, że postanowili zaangażować więcej policjantów do czegoś co wygląda jak głupi żart. Struktura fabularna książki zdecydowanie pasuje do kina akcji rodem z Hollywood niż do solidnego thrillera.
Chciałbym w tym miejscu podać jakiś argument obronny dla autora, ale po prostu takiego nie znajduję. Wiek samego autora (17 lat) już sam w sobie może być ostrzeżeniem, ale to co się dzieje w jego książce to już jest trudne do opisania. Epatowanie patetycznymi formułkami, które ewidentnie mają swoje źródło w równie płytkiej kulturze dzisiejszych czasów, jest trudne do przełknięcia.
„– Ale może to nie los rozporządza życiem – powiedziała przez łzy. – Może to ktoś, kto chce, żebyśmy tak myśleli.
– On wcale tego nie chce, uwierz mi. Jesteś wierząca? – Sam nie wiedział, dlaczego zadał to pytanie.
– Jestem – odpowiedziała.
– I tego się trzymaj.”
Trudno utożsamiać się z bohaterami książki jeśli ich rozterki wewnętrzne oscylują na poziomie nastolatków. Pierwsze dziesięć stron to praktyczny przewodnik o tym jak nie pisać książek. Język i składnia, powtórzenia żywcem wyjęte z ekranu kina made by Hollywood, stereotypu opowieści nic nie opowiadającej, a jedynie skupiającej się na akcji. Postępowanie głównego antagonisty cechuje kompletny brak logiki, a jedynie ślepy zapał do niszczenia. Z jednej strony mógłby wszystko skończyć od razu, z drugiej przeciąga to w nieskończoność, napawając się dziwną grą z agencjami rządowymi. Czytelnik nie wie w końcu, czy rzeczywiście chce coś zrobić, czy to tylko czcze pogróżki. Miało być strasznie, a jest śmiesznie i to do tego stopnia, że książka staje się opowiastką dla nastolatków, która jawnie obraża podstawy pisarstwa. Młody wiek autora może być czynnikiem łagodzącym, bo przecież o życiu jeszcze nie wiele wie, ale nie może być w kontekście osoby, która postanawia publikować. Rozumiem, że dzisiejsza pop-kultura jest nastawiona na bezmyślną adorację nijakości, czystą zabaw, ale w wersji pisanej wciąż są pewne niezmienne reguły, które „Paraliż” bezpretensjonalnie zgwałcił. Są to chociażby takie niezmienne prawa jak konstrukcja postaci, która cały ciężar opowiedzenia historii położyła na postaciach nierealnych. Nie ma takiej siły na świecie, która przekonałaby mnie, że istnieją ludzie tak naiwni jak w książce „Paraliż”.
Informacje o książce:
Tytuł: Paraliż
Tytuł oryginału: Paraliż
Autor: Steve Liebich
ISBN: 9788380831988
Wydawca: Novae Res
Rok: 2016