Literatura obyczajowa

Teoria opanowywania trwogi – Tomasz Organek

Recenzja książki Teoria opanowywania trwogi - Tomasz Organek

Teoria opanowywania trwogi
Tomasz Organek

Dużo w ostatnim czasie mówiło się o książce Tomasza Organka. „Teoria opanowywania trwogi”, bo o nią chodzi, zalała media społecznościowe, pojawiła się w zestawieniach tytułów do przeczytania na lato, a także – co ciekawe – zagościła wraz z autorem na wielu wydarzeniach literackich: od Festiwalu Książki w Opolu po Międzynarodowy Festiwal Literatury Apostrof. Oczywiście kwestią sporną jest to, na ile Organek gościł na wymienionych imprezach jako pisarz-debiutant, a na ile jako osoba publiczna, jednak nie sposób nie zauważyć, że jego powieść odbiła się dużym echem na rynku wydawniczym.

Książka Organka jest – powiedzmy sobie otwarcie już na początku – przesadnie egzaltowana i przestylizowana. Niestety, trudno „Teorię opanowywania trwogi” czytać w przekonaniu, że narracja toczy się swobodnie, naturalnie, gdy na każdym kroku czytelnik raczony jest quasi-filozoficznymi przemyśleniami, utrzymanymi w ramach niby pokoleniowych refleksji nad rzeczywistością i jej kształtem. Za dużo w tej książce komunałów, utartych spostrzeżeń i wyświechtanych frazesów, stosowanych w przekonaniu, że ubogacają formę i wpływają na oryginalność czy wyrazistość stylu, a za mało prawdziwej osobliwości i naturalności. Przeczytałem w jednej z recenzji, że w „Teorii” na poziomie językowym dają o sobie znać tekściarskie przyzwyczajenia Organka – i rzeczywiście, coś w tym jest. Już po kilkunastu stronach widać, że autor wykorzystuje – świadomie lub nie – struktury i formy, choćby w obrębie zdania, które o ile sprawdzają się w piosence i wierszu, o tyle w prozie – ze względu na nieoralny charakter i ciągły (niewersowy) zapis – niestety nie. Wśród przykładów owych przyzwyczajeń można przywołać stosowanie rymów wewnętrznych w dialogach (na przykład: „Macie, macie i umieracie. Tobie, Borys, potrzebna jest taka zwykła polska Ania. Taka Ania do gotowania, zmywania, dymania, prasowania i wekowania. Ania, co nie ma zdania”), które zupełnie nie sprawdzają się w tym wypadku, ponieważ negują autentyczność postaci (kto z nas, tak ad hoc, w koleżeńskiej rozmowie rzuca rymami?), częste budowanie obrazów za pomocą jukstapozycji, przesadnie długie i niepotrzebne wyliczenia oraz nagminne stosowanie paralelizmów składniowych. Ta ostatnia kwestia przesądza w dużej mierze o tym, że styl Organka postrzega się jako pompatyczny i nieudolny: głównie przez przesadne eksploatowanie kilku tych samych środków literackich (co w rezultacie daje wrażenie sztucznej, nie tyle irytującej, ile wzbudzającej politowanie, maniery) oraz rozchwianie językowe powieści. Dobrym przykładem, który uzmysławia istotę tego problemu, są dwa ostatnie akapity książki, z których warto wyciągnąć następujące fragmenty:

„Nic nie znaczy niczego, a wszystko może być wszystkim. Wszystko jest polityką, a polityka jest wszystkim. Wszystko zabiliśmy, o wszystko zginęliśmy i zwyczajnie umieraliśmy. Wszystko zostało podzielone i znienawidzone. Wszystko zostało oplute…”,

„Co było do powiedzenia, zostało powiedziane, co można było zapomnieć, zostało zapomniane”,

„Leżałem gdzieś między tupiącymi, zalany masą a lastryko. Leżałem i się marnowałem”

oraz

„Miałem trzydzieści dziewięć lat i czułem obojętność. Miałem trzydzieści dziewięć lat i chciałem czuć piękno”.

Choć trudno w to uwierzyć, przytoczone zdania stoją obok siebie na tej samej stronie – tak, jakby ich konstrukcja, niby dość szykowna, niby przewrotna, nie mogła jawić się czytelnikowi jako sztuczna i nieznośna. Już abstrahując od faktu, że Organek – docelowo konceptualnie, natomiast praktycznie całkiem amatorsko i tandetnie – finalizuje powieść podsumowaniem, jednoznacznym domknięciem, które spłaszcza wymowę utworu i zamyka możliwe znaczenia, trzeba podkreślić, że równie istotnym mankamentem „Teorii” są z jednej strony tekściarskie naleciałości muzyka, a z drugiej fałszywe wyobrażenia o stylu „dobrej” literatury. Pierwsza kwestia – jak już zostało wcześniej powiedziane – wynika z przenoszenia na tekst prozatorski sprawdzonych dla utworów wierszowanych zabiegów, druga natomiast z przekonania, jakoby dygresyjne opisy, dowartościowujące i fetyszyzujące szczegół, zbudowane na zasadzie wyliczeń i rzekomo klasycyzujących parareli składniowych, budowały nastrój powieści. Niestety, nie w tym wypadku. Organek, przyjmując tak manieryczny styl, traci na naturalności i gubi niewymuszony charakter powieści, a obie te cechy są przecież ważne dla odbiorcy podczas poznawania świata przedstawionego.

W „Teorii” zdecydowanie za wiele zdań stara się uchodzić za sentencje lub odkrywcze, wybitnie literacko, spostrzeżenia. To kolejna duża wada powieści. Brakuje w niej luzu (chciałoby się uszczypliwie dodać: rockandrollowego) i autentyczności, które być może stanęłyby na drodze takim zdaniom-potworkom, jak: „Doświadczenie wprowadza niepotrzebny zamęt, każe babrać się w czymś tak nieprzyzwoicie ludzkim jak rozdarcie, niepewność, natura, dylemat, niuans (…)” czy „Człowiek z wiekiem do trumny”. O ile pierwsze zdanie to ewidentny komunał, myśl na pozór głęboka, ostatecznie zbyt oczywista, o tyle drugie całkowicie nie pasuje ani do „Teorii”, ani do tego typu prozy. Choć nie ulega wątpliwości, że wykorzystana przez Organka gra słów intryguje (świetnie sprawdziłaby się w wierszu lub w piosence!), to trzeba dodać, że w niepoetyckiej powieści wybija czytelnika z wrażenia prawdopodobieństwa poznawanej rzeczywistości, skupiając jego uwagą na samym zdaniu – budowie, semantyce, osobliwości. Tego typu sytuacje zdarzają się w trakcie lektury często: niektóre fragmenty jawią się przesadnie banalnie, inne z kolei jako nadmiernie przekoloryzowane. W obu wypadkach ostateczny efekt jest jednak taki sam – czasem całe akapity brzmią bardzo sztucznie i nierzadko kuriozalnie (żeby nie powiedzieć: pokracznie).

O ile językowo i stylistycznie w książce Organka nie dzieje się za dobrze, o tyle fabularnie jego powieść wypada naprawdę ciekawie. Podczas czytania odnosiłem wrażenie, że pojedyncze sceny mają charakter impresyjny; choć rozwój wydarzeń jest ewidentnie sekwencyjny, narracja została poprowadzona w taki sposób, że każda kolejna opisana sytuacja jawi się wyłącznie „tu i teraz”, bez żadnych naleciałości, konsekwencji i cienia przeszłości. Postaci realizują się wyłącznie w konkretnym zdarzeniu, jemu też narrator poświęca za każdym razem całą uwagę – bez rozdrabniania się na mniejsze opowieści i przypominania odbiorcy o różnych fabularnych powiązaniach. Pod tym względem – być może za sprawą awanturniczo-podróżniczego aspektu powieści – „Teoria” przypomina „…będzie gorzej” Jana Pelca: oba utwory w tożsamy sposób podchodzą do sposobu prowadzenia fabuły, stawiając na swoistą doraźność, a także wykorzystują uliczno-undergroundowe motywy i konteksty. U Pelca, najpewniej za sprawą większej sprawności literackiej, wychodzi to jednak znacznie lepiej.

Niewiele zostaje po lekturze debiutu Organka. Jak już wspomniałem, „Teoria opanowywania trwogi” brodzi w wielu miejscach w banale i udawanej odkrywczości, a także próbuje „urobić” czytelnika wyłącznie z wierzchu dobrze brzmiącymi zdaniami. Niestety, co w dużej mierze wynika z nad wyraz widocznej sztuczności narracji, opowieść nie potrafi poradzić sobie z własnym statusem – zawieszona pomiędzy pozornym niewymuszeniem (przede wszystkim na poziomie kreacji postaci) a nadętym sposobem opowiadania traci na autentyczności, stając się przewrotnym komentarzem wobec samej siebie. Gdy bohaterowie książki próbują znaleźć miejsce w rozpadającym się świecie, jakże sprzecznym z ich wyobrażeniami, buntując się przeciwko rzeczywistości jak niepogodzony ze światem nastolatek, Organek zamyka ich w nieznośnie manierycznej, podniosłej, wykalkulowanej i zupełnie nieundergroundowej stylistyce. Niepotrzebnie.

Informacje o książce:
Tytuł: Teoria opanowywania trwogi
Tytuł oryginału: Teoria opanowywania trwogi
Autor: Tomasz Organek
ISBN: 9788328066311
Wydawca: Wydawnictwo WAB
Rok: 2019

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać