Poezja

Stacja wieży ciśnień – Dawid Mateusz

Recenzja książki Stacja wieży ciśnień - Dawid Mateusz

Stacja wieży ciśnień
Dawid Mateusz

24 wiersze tkane przeróżnymi warstwami słów, a do tego połączone ze sobą delikatnymi nićmi ukrytych znaczeń. Zestawienie poplątane, w którym można dłubać w poszukiwaniu znaczeń. I jaki uzyskamy efekt? Zaskakujący, tak jak ostatnie wersy każdego utworu w tym tomiku. Sięgając po raz kolejny do lektury, odkrywamy nowe zakamarki „Stacji wieży ciśnień” Dawida Mateusza, tworząc tym samym jej coraz pełniejszy obraz, który mimo to pozostaje nieodgadnioną awangardową miniaturą. Większość recenzji klasyfikuje ten tomik do poezji zaangażowanej, czyli naszpikowanej problematyką ideologiczną oraz społeczną. Według mnie jest to głos młodego, wrażliwego mężczyzny, który przesiąknięty wychowaniem, edukacją oraz relacją z kobietą postrzega świat w ciemnych barwach. Wyrazistym monologiem zdaje raport z tytułowego miejsca – schronu dla niego; bo tylko tam jest poza światem wypełnionym złem i tylko tam może wypowiadać się tak jak chce.

To niewielkich rozmiarów tomik w miękkiej oprawie, którego okładka zwieńczona została grafiką słupa radiowego, zbierającego sygnał. Pozornie kieszonkowa pozycja. Zaczyna się mottem: „Odrzuć książkę i czytaj” H.M. Enzensbergera. Słowa tego niemieckiego poety (autora „Procesu historycznego”, najbardziej materialistycznego, lewicowego ataku na niemiecką historię) zostały wyciągnięte z kontekstu; są pozbawione jako takiego sensu, więc mogą dla nas znaczyć dość dowolnie. W ten sposób autor puszcza do nas oczko w dadaistycznym stylu i naprowadza na strategię, jaką mamy przyjąć podczas lektury. Daje to czytelnikowi wiele możliwości na polu interpretacyjnym; nie musi on wyznaczać tego, co najmocniej wybija się na pierwszy plan z dzieła. Ma po prostu poczuć – samoświadomość podmiotu (autora), jego społeczno-polityczną wrażliwość, wyalienowanie (także na poziomie języka). Odbiorca ma również (a może przede wszystkim) doświadczyć własnych przeżyć, jakie powstają w nim dzięki zdawanej na żywo relacji. Bez wątpienia jest to poezja eksperymentalna, metapoetycka, intertekstualna, czego dowodzi poniższa wypowiedź autora:

Postrzegam rzeczywistość zdecydowanie wyraźniej jako siatkę wzajemnych połączeń i wpływów oraz splot oddziałujących na siebie wydarzeń niż jako odizolowane […] pole autonomicznych wybuchów supernowych, czy też jako […] rozszczepienia atomów [źródło]

Dostrzegamy w poetyce Dawida Mateusza, że bezproblemowo posługuje się rytmem, dzięki czemu poważne treści przestają wybrzmiewać tak rzeczowo. Na przykład w „Wykształceniu” Ginsbergowskie, pompatyczne „Widziałem” zaburzone jest dzięki licznym przerzutniom. A na koniec utworu dostajemy dreszczy, odczytując wers określający jakby całe jestestwo podmiotu lirycznego (a może także wspomnianego rytmu): „jak ta sama intensywna nieobecność dyktuje tętno”. W tym fragmencie ujawnia się również metapoetyckość, która wręcz kipi z pierwszego wiersza, zazwyczaj uchodzącego za programowy. Podmiot wprowadza nas w swój świat, mówiąc o wykonywanych czynnościach: ogląda telewizję, pije colę oraz konsumuje draże. Taka proza życia wystarczy mu, by za chwilę poinformować o swym olśnieniu poetyckim, które samo w sobie zawarte jest w słowach tego utworu. Po przeczytaniu tej wprowadzającej pozycji ze spisu treści już nigdy nie spojrzymy na drażetki w ten sam sposób. Podobnie zresztą jak na „Kursy językowe”, którym podmiot nadaje nowego znaczenia. Poprzez pytania, dotyczące pewnych absurdów, nie tylko ośmiesza wspomniane zachowania, ale także wskazuje na konflikt pomiędzy semantyką a czynnością wykonywaną:

Dlaczego mówi „nie pal tyle”, choć podaje bletkę? W czyją stronę
puszcza kaczki, wołając „płyń, łódeczko”? Kiedyś
ktoś je wyłapie, by skruszyć na blacie, zawinąć w papier
i wrzuci do szklanki. Wody?

Poproszę.

Jej policzki lśnią jak wiśnie w słoneczny letni dzień –
było max. 20 stopni w dniu, w którym się utopił.

Kursy językowe jawiłyby się nam zatem jako błędy popełniane w posługiwaniu się językiem. W tym wypadku nie są one tylko pomyłkami – to celowy zabieg, konsekwentnie realizowany przez poetę. Autor sprawnie gra idiomami, w związku z czym zaburza automatyczną percepcję, zaciekawiając i wciągając odbiorcę w świat podmiotu.

Lektura „Stacji wieży ciśnień” wcale nie jest taka jednoznaczna, mimo iż przedstawia zwyczajność codzienności. Nieustanne emisje w telewizji nie zagłuszają ambitnych wypowiedzi podmiotu. Przykładową z nich jest „Brugata”, napisana w formie litanii. Zwłaszcza ze względu na ten utwór Dawid Mateusz bardzo często porównywany jest do Konrada Góry. Tytuł nawiązuje do przystanku tramwajowego i autobusowego w Oslo, gdzie praktycznie można pozyskać wszystko, o czym mowa w tekście: puszki fasoli, papierosy z przemytu czy samochód. Na ostatnim przystanku metra (Majorstuen) można ukraść kurtkę z Zary, a Gronland… Zatem jest to utwór wymagający od czytającego poszukiwań informacji; aktywizuje go do dekonstrukcji. Wpływa na to patchworkowa forma wierszy. „Strelkov” został złożony z fraz z materiałów prasowych, a zdanie o Putinie zaczerpnięto z Internetu. Czyżby poecie zabrakło erudycji bądź pomysłów? Zdecydowanie nie. Możliwe, że Dawid Mateusz próbuje wpasować się w obecne trendy poezji polskiej, ale kto powiedział, że to źle, kiedy jego debiut nie jest żadną podróbką.

Powtarzane przez krytyków jak mantra opinie, osadzają ten tomik w poezji zaangażowanej. Tak naprawdę nie ma w nim zbyt wielu zwrotów do konkretnych idei czy imiennych bohaterów. Gdy podmiot porusza już sferę polityczną, przede wszystkim poświęca swoją uwagę masie, tłumom demonstrantów, grupom przeciwnych stron politycznych. Nadawana przez media sprawa ukraińsko-rosyjska jest tylko tłem dla rzeczywistości „psa we mnie, który wabi się Dawid”. Podmiot jest romantykiem, który wpadł w sieć tkaną przez ukochaną, ukazaną w dość niestandardowy sposób; to stanowcza, władcza kobieta, groźna niczym samica pająka. To właśnie ona nadała mu imię, tym samym przypisując sobie prawo do niego. Tryptyk „Więź” odsłania nam ich relację od kuchni i zdecydowanie jest słodko-kwaśny. Obok skomplikowanej ukochanej mówiącego w wierszu pojawia się postać drugiej kobiety – Julii Tymoszenko. Trzyma on ją kurczowo za warkocz, wspominając o tym bezustannie, co nierzadko wprowadza czytelnika w błąd; czy jest niewolnikiem Julii? Dawid Mateusz świadomie gra postacią pani Tymoszenko, kreując tym samym współczesne oblicze Romea. Dopiero na końcu tomiku dostajemy odpowiedź dotyczącą tej zagwozdki, bo finałowy wiersz celowo nie został uwzględniony w spisie wierszy.

Oprócz wglądu w miłosną relację bohatera, mamy także dostęp do innej sfery intymnej. „Ligustr” odsłania nam stosunki podmiotu z rodzicami. Jest stanowczy ojciec oraz posłuszna i cicha matka. Przycinanie tytułowego krzewu miałoby być zatem metaforą wychowywania. „Ile już razy dostałem po łapach, za dotykanie czy branie do siebie albo ust?” – to pytanie brzmi dosyć znajomo. Obnaża ono również prawdę o świecie dorosłych – za próbowanie nowych rzeczy płaci się odpowiednią cenę. Tak jakby podmiot po okresie dzieciństwa wszedł w dorosłość, skrywając się przed światem w azylu. Mimo to, od kiedy zamieszkał w stacji wieży ciśnień, dłonie ma pełne żywicy. Ta abstrakcja poetycka, mówiąc kolokwialnie, robi nam tu całą sytuację liryczną. Niedopowiedzenia są jedną z najsilniejszych broni w poezji. U Dawida Mateusza to chleb powszedni. Zatem jest intrygująco.

Przez cały tomik słychać momentami dykcję Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego; w podobny sposób łączy różne tony, rejestry, nastroje. Jest też trochę Świetlickiego – ponury klimat oraz spojrzenie na kobietę ujęte w detalach. Niewątpliwie przychodzi na myśl także Bohdan Zadura. Dawid Mateusz podobnie jak on stawia czytelnika na równi z podmiotem, który wątpi, często nie zna odpowiedzi na ważne pytania, a nawet ma problem z ich prawidłowym sformułowaniem. Również jak Zadura tworzy poetyckie wariacje na temat poprzez inspiracje z otaczającego go świata – przede wszystkim z komunikatów, atakujących go ze wszystkich stron. Mamy też charakterystyczne dla obu autorów zaskoczenie, dowcip, cudze głosy oraz nutę ironii (a nawet autoironii). Z bardziej współczesnych kontekstów można by przywołać wcześniej wspomnianego Konrada Górę, z czego autor osobiście nie jest zbyt zadowolony. Panowie na pewno różnią się osobowościami i podejściami do literatury.

O co tyle szumu? Pismo kulturalne „Fragile” sądzi, że „Stacja wieży ciśnień” jest nierówna i niezbyt nowatorska [źródło]. A czy przypadkiem zbierane komunikaty przez stacje nie bywają jednym wielkim chaosem? A nowatorskość? To pojęcie zakrawa już o filozofię literatury i poświęcono temu zagadnieniu wiele prac, które nie widzą dla niej nadziei. Dawid Mateusz jest w pewnym stopniu poetą zaangażowanym; opowiada się po stronie uciemiężonych, ale doskonale wie, że czasami to wszystko, co może zrobić. Oprócz tego potrafi – chyba jak każdy mężczyzna – najpiękniej i prosto z serca mówić o kobietach (i nie tylko). A jego szczery głos niesie się po świecie post-prawdy i pyta o perspektywy, wartości oraz o prawa, jakimi rządzi się egzystencja.

Informacje o książce:
Tytuł: Stacja wieży ciśnień
Tytuł oryginału: Stacja wieży ciśnień
Autor: Dawid Mateusz
ISBN: 9788365125330
Wydawca: Biuro Literackie
Rok: 2016

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać