Anty-recenzja

Chabrowe pola – Jacek Caban

Recenzja książki Chabrowe pola

Chabrowe pola
Jacek Caban

Literatura sensacyjna to jedna z moich guilty pleasures. Jako fan powieści Roberta Ludluma mógłbym bez końca zaczytywać się w przygodach szpiegów, usiłujących rozwikłać międzynarodowy spisek, bądź uniknąć śmierci z ręki wrogich sił, rządzących światem, względnie zabójców, wysłanych przez agencję, dla której onegdaj pracowali. Z tym większą nadzieją podchodziłem do debiutu Jacka Cabana. I po raz pierwszy, przyznaję, czuję się szczerze zaskoczony. Oto dostałem książkę sensacyjną, w której przez większą jej część sensacji nie ma.

No chyba, że za sensacyjne uznasz, drogi Czytelniku, perypetie chorego na białaczkę studenta filozofii, który próbuje nakłonić swoją dziewczynę do aborcji. Taka bowiem scena otwiera Chabrowe pola – scena, która determinuje kolejne sto pięćdziesiąt stron tekstu. W tym czasie zostajemy wrzuceni w półświatek Włocławka, w którym się kradnie i bije, trochę przeklina i trochę pije, ale generalnie „nic się nie dzieje, proszę pana”, jak stwierdził inżynier Mamoń w Rejsie. Pracy nie ma, perspektyw też nie. Pozostaje przemoc domowa i prawo siły na lokalnych blokowiskach. I gdzieś w środku tej scenografii, jako żywo będącej odpryskiem przywoływanej parę recenzji temu Wojny polsko-ruskiej, pojawia się As Wywiadu. Nie wiadomo wprawdzie, czym się rzeczony As – Marcel Zatorski – zasłużył, lecz narrator jasno wspomina o jego chlubnej przeszłości, ozdobionej paroma arabsko brzmiącymi nazwami geograficznymi.

Cóż jednak z tego, że w pewnym momencie pojawia się jakaś (sic!) intryga, skoro do tego czasu niejeden z Czytelników zdąży już odłożyć książkę na półkę, by więcej do niej nie wracać? Brak akcji przez połowę powieści dałoby się jeszcze usprawiedliwić, o ile Chabrowe pola miałyby jakiekolwiek atuty. Niestety, w przypadku książki Cabana nie są to ani ciekawe postaci, ani interesujące dialogi, ani obiecywany na tylnej okładce klimat „miasta biedy i nieetycznych zachowań władzy oraz barwnej i rozśpiewanej społeczności romskiej”. Bohaterowie są płascy: inteligent Piotrek o podwójnej ksywie Pewex/Chudy, jego dwaj kumple-dresiarze, wiecznie szlochająca dziewczyna i parę innych, nijakich postaci nie sprzyja śledzeniu wydarzeń. Język, którym posługują się ci mieszkańcy ubogich dzielnic Włocławka to cokolwiek absurdalna krzyżówka ulicznego slangu, grypsery oraz przedwojennej, warszawskiej gwary przestępczej. Wystarczy dołączyć do tego garść wulgaryzmów oraz wszechobecne, odmieniane przez wszystkie osoby i przypadki, bardzo powszechne wśród mowy codziennej proletariatu „ażeby”, ażeby wiedzieć, że stylizacja języka mówionego wypada co najwyżej przeciętnie.

To oczywiście szczegóły, choć dobrze egzemplifikują one ogólny problem. Chabrowych pół nie czyta się źle – sam styl jest nawet tolerowany – ale powieści na dobre wyszłyby dwa zabiegi: poświęcenie jej nieco większej uwagi, a przede wszystkim – obranie konkretnego celu i jego konsekwentna realizacja. Pierwsza z tych dyrektyw zapobiegłaby błędom, takim jak powtórzenia, czy zdania brzmiące równie sucho, co naukowa rozprawka o liofilizacji związków termolabilnych. Druga, znacznie istotniejsza, pozwoliłaby Cabanowi napisać konsekwentnie poważną książkę o smutnej rzeczywistości. Obok nas, mówi autor, egzystuje bowiem zepsuty świat, w którym przemoc rodzi przemoc, a przynależność do dzielnicy wyznacza całe przyszłe życie. Włocławek to miasto dające niewiele nadziei, w którym szerzy się korupcja, a społeczność romska nie potrafi koegzystować z ksenofobicznie nastawionymi Polakami. I gdyby o tym traktowały Chabrowe pola, byłaby to książka o wiele lepsza. Dodanie do tego wszystkiego wątku sensacyjnego to stanowczo za dużo.

Zwłaszcza, że kiedy Chabrowe pola zmieniają się już w intrygę rodem z powieści szpiegowskich, to poprowadzona akcja gmatwa się tak, że trzeba się sporo natrudzić, by ją zrekonstruować. Zdarzają się przeskoki i dysonanse czasowe, pseudonimy przeplatają się z imionami, na scenie pojawia się masa postaci, których nie sposób spamiętać, zwłaszcza, że wszystkie są takie same. Śmiem twierdzić, że jedynie autor wiedział, jaką fabułę skrywają Chabrowe pola; z punktu widzenia Czytelnika takiego jak ja jest ona nieczytelna, zaś składające się na nią zdarzenia zaczynają nagle zachodzić tak szybko, że nie sposób odróżnić tego, co ważne od nieistotnych wątków. Całości niestety, nie są w stanie uratować wiersze autora, w których nie ma zazwyczaj ani rytmu, ani rymu, a i sensu trzeba się doszukiwać z dużą dozą cierpliwości (oraz życzliwości).

Ogólny wydźwięk nakazuje rozpatrywać Chabrowe pola jako powieść sensacyjną. Nie kłamie również z pewnością jasno szufladkująca ją kategoria, przywołana na tylnej okładce. W takim wypadku książka zawodzi. I choć można bronić Cabana, że jego debiutu nie da się tak łatwo sklasyfikować, że być może napisał on powieść synkretyczną, w której sensacja miesza się z wątkami obyczajowymi, ja mogę odrzec jedynie, że jeżeli istotnie mamy tu do czynienia z mieszanką, to mocno eklektyczną, w której wątek obyczajowy jest zbyt płytki, by poruszał, zaś wątek sensacyjny pojawia się zbyt późno i jest zanadto pogmatwany, by z przyjemnością go śledzić.

Informacje o książce:
Tytuł: Chabrowe pola
Tytuł oryginału: Chabrowe pola
Autor: Jacek Caban
ISBN: 9788379420650
Wydawca: Novae Res
Rok: 2014

Sklepik Moznaprzeczytac.pl

Serwis recenzencki rozwijany jest przez Fundację Można Przeczytać