Czasem zupełnie przypadkiem trafiamy na książkę, która od razu wskakuje na listę najlepszych książek, jakie mieliśmy okazję przeczytać. W jednej chwili detronizuje perełki czytelnicze, które zdążyły się już zadomowić na podium. Ale chwila… znacie już mnie trochę i wiecie, że w moim wypadku, nie ma mowy o przypadkach. Każda sytuacja, osoba jak i książka pojawia się w naszym życiu w jakimś określonym celu. I pewnie tego celu nie rozumiemy w momencie, gdy sytuacja się dzieje, ale po czasie wszystko staje się jasne jak kropla lipowego miodu w herbacie z plastrem pomarańczy. Ta metafora też nie jest przypadkowa, bo właśnie tuż obok mnie rozchodzi się zapach gorącego, aromatycznego napoju. Wam też polecam sięgnąć po bursztynowy napar z kilkoma goździkami, pomarańczą i słodkim pszczelim akcentem. W życiu nie ma przypadków – jest przeznaczenie, które krok po kroku doprowadzi nas do miejsca, w którym musimy się znaleźć – w odpowiednim czasie. Czy to nie ironia losu, że podobne podejście do życia ma Olive – główna bohaterka chwytającej za serce powieści „Pod skrzydłami żurawi” autorstwa Moniki Cieluch? Jest to moje pierwsze (na pewno nie ostatnie!) spotkanie z piórem autorki. Ach co to jest za pióro! Lekkie, zmysłowe, niemal muskające nasze oczy – gdy literki przewijają się przed nimi ukazując malownicze obrazy. Uwaga dla tych, którzy mają uczulenie na wazelinę – będzie jej dużo, bardzo! Wybaczcie mi, ale dawno żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Jeśli napiszę piorunującego, to nie odda to ani w procencie siły tego wrażenia. To było niczym błyskawica uderzająca w drzewo podczas burzy. Gdzie powieść to błyskawica, a ja to drzewo. Jestem OCZAROWANA pomysłem na historię Olive i Flynna. Ale sam pomysł to jedynie połowa sukcesu, tu bardziej liczy się realizacja – a ta jest po prostu mistrzowska.
Gdybyście zapytali mnie, o czym jest ta powieść, odpowiedziałabym, że o sile marzeń i miłości, która potrafi pokonać każdą przeszkodę. Olive poznajemy w momencie, gdy jej pozornie szczęśliwe życie rozsypuje się jak domek z kart. Narzeczony okazuje się dupkiem, umiera jej ciotka Rachel, a sama dziewczyna wraca na wieś, bez pieniędzy i perspektyw, by zastanowić się co dalej. Okazuje się, że anonimowość to luksus, na który nie mogą sobie pozwolić mieszkańcy Horwell. Tu nawet ściany szepczą o ich sekretach, które nie są w stanie ukryć się przed wścibskimi spojrzeniami. Olive zna każdy – od sprzedawcy w piekarni, w której cynamonowe bułeczki, którymi zajadała się Olive jako mała dziewczynka – wciąż smakują tak samo dobrze, po Pana Davisa – sprzedawcę w warzywniaku, koleżanki ciotki Rachel z kółka robótek ręcznych po farmerów z okolicznych gospodarstw. Gdy przyjaciółka Jodie rozpowiada po wsi, że Olive zamierza otworzyć w domu ciotki klinikę weterynaryjną – mieszkańcy nie posiadają się ze szczęścia. To, co początkowo wydaje się Olive bardzo złym pomysłem, po głębszym namyśle staje się jej planem na kolejne miesiące. Nie wszystko jednak idzie gładko. Flynn – miejscowy stolarz i mężczyzna, który fascynuje Olive, przedstawia jej kosztorys przebudowy domu. Olive chce zaadaptować pomieszczenia pod klinikę weterynaryjną. Ta kwota momentalnie sprowadza Olive na ziemię. Ale jak pisał Paolo Coehlo, gdy masz pragnienie, wtedy cały wszechświat wspiera Cię w jego realizacji. I tu cała historia nabiera prawdziwego rozpędu. Zwroty akcji, których nie zliczę i naprawdę zaskakujące rozwinięcia wątków. Autorka niczym wprawny gracz potrafi blefować do ostatniego momentu, po czym odsłania karty i okazuje się, że w ręce trzyma królewskiego pokera. A my zbieramy szczękę z podłogi. Tak wygląda w skrócie lektura tej powieści. I nie byłabym sobą gdybym nie poświęciła kilku słów – dialogom. A właściwie wystarczy mi jedno słowo. Fenomenalne! Nie ma tych nieszczęsnych: powiedziała, odpowiedział, zapytała – gdy pytanie poprzedza znak zapytania – ale to tylko czubek góry mojego zachwytu. Te dialogi są tak naturalne, tak autentyczne… Po prostu nie mam odpowiednich słów, aby w pełni oddać ich wartość. Napiszę więc: Co za dialogi proszę Państwa!
Teraz absolutnie obiektywnie i szczerze powiem Wam, że musicie, koniecznie musicie przeczytać tę książkę, by w pełni docenić ten kunszt literacki. A samej autorce: chapeau-bas, kłaniam się w pas i wpisuję się na listę wiernych fanek. Dziękuję za dotknięcie skrzydłami żurawi czułych strun mojej wymagającej czytelniczej duszy. A Wy – jeśli jeszcze tu jesteście to pędem do księgarni (może być internetowa), by zakupić swój własny egzemplarz.