Lubimy się na wszystkim znać. Kto nie zna tego przyjemnego uczucia, gdy w towarzystwie może błysnąć jakąś ciekawostką i przyciągnąć zaciekawione spojrzenia? Tak, myślę że to mogła być przyczyna, którą teraz sobie tłumaczę, dlaczego sięgnęłam po książkę „Gastrobanda”.
Przemysł gastronomiczny nie jest moim konikiem a wiedzę zawsze miło poszerzyć. Z tym nastawieniem zabrałam się za lekturę.
Gdy zaczęłam się zastanawiać nad szeroko pojętymi kulinariami, na myśl przyszło mi jak niesamowicie zmieniają się trendy żywieniowe, nawet na przestrzeni ostatnich 25 lat, w samej tylko Polsce (to jest dopiero temat na książkę!). Liczyłam nieśmiało, że może coś z tych informacji autorzy wplotą do swojego dzieła, niestety książka dotyczy gastronomi w ujęciu bardziej dosłownym.
O czym zatem jest Gastrobanda? Myślę, że jest to rodzaj przewodnika czy może lepiej by rzec rodzaj kompendium, na temat… jadania w restauracjach. Zaskoczyło mnie, że praktycznie nic w książce nie było dla mnie nowością czy odkrywcze, a jak wspomniałam we wstępie, do znawców tematu żadną miarą nie należę! Autorzy przykładowo opisują proces jaki musi zajść, zanim nasze zamówione danie znajdzie się na restauracyjnym stoliku. Nie są to informacje, których przeciętny zjadacz chleba nie posiada, lub nie jest w stanie wydedukować. Składamy zamówienie u kelnera, on dalej przekazuje je do kuchni i zaczyna się toczyć machina! W zależności od rodzaju restauracji (mała domowa knajpka, czy może restauracja trzygwiazdkowego hotelu), albo poszczególne dania przygotowuje jeden kucharz, albo zamówienie jest rozdzielane na poszczególne sekcje. Np. sosów, zup, deserów, itp. Nie jest to wiedza tajemna.
Dużą część książki zajmuje rozdział charakteryzujący klientów restauracji, czyli ciebie i mnie. Czytanie, że studenci nie zostawiają napiwków, starsze małżeństwa są urocze a rodziny z dziećmi robią zamieszanie, także nieszczególnie poszerzyło moje wiadomości o gastronomii.
Autorzy nie oszczędzają nam także smaczków w postaci rozdziału o restauracyjnych przekrętach i karach. Brr! Kto nie słyszał historii, jak to ktoś odkrył w swoim daniu „dodatek”, którego w opisie w menu bezskutecznie szukać? Tak, trzeba przyznać, że okazji do zemsty na niesympatycznych klientach przedstawiciele Gastrobandy mają cały wachlarz. I cytując za autorami:
„I tak zadarcie z kelnerem lub barmanem kończy się: a) wywaleniem na rachunku, b) dodatkami spoza karty na talerzu, c) totalnym sponiewieraniem”
Może dla kogoś po lekturze książki dotrze, że bywały momenty, gdy mógł przyjemniej potraktować kelnerkę czy dać napiwek barmanowi, bo nigdy nie wiadomo czy nie byliśmy klientem, który zasłużył na karę. Bardzo to niepokojąca świadomość, pozostaje tylko liczyć, że takie sytuacje faktycznie są sporadyczne i zarezerwowane dla ekstremalnie upierdliwych gości restauracji.
Nie mogę nie odnieść się do języka jakim jest pisana cała książka. Autorzy na początku informują nas, że należy zachować dystans:
„Dystans przyda ci się także ze względów językowych. To nie jest książka dla, powiedzmy językowych wegan. Tu się rzuca mięsem. Pozwól, że zademonstruję: ch… i k… Jeśli te dwa słowa przyprawiły Cię o zawał albo wzbudziły w tobie gwałtowną potrzebę leżenia krzyżem, to lepiej nie czytaj dalej”.
Po zapoznaniu się z całym tekstem, powtarzam za autorami: czytelniku, jeśli ci to przeszkadza, to lepiej nie brnij w tę lekturę, bo tak będzie przez całą książkę! Umiejętnie użyty wulgaryzm podkreśla siłę wyrazu danej wypowiedzi i potrafi ubarwić dialog. Niestety gdy przez 300 stron jesteśmy obrzucanie przysłowiowym mięsem, czytanie staje się udręką! Rozumiem, że takiego języka używa się w restauracyjnych kuchniach, ale czy po zademonstrowaniu próbki, nie można było oszczędzić czytelnikowi tych wszystkich klątw?
Autorzy starają się też, by książka była utrzymana w humorystycznej konwencji, miejscami to się im nawet udaje. Niestety zaraz promyk nadziei gasi tekst w stylu:
„Pomyśl sobie o restauracji jako o fabryce, a jeśli nie potrafisz, bo twoja wyobraźnia jest na poziomie filcowego kapcia, to idź do jakiejś amerykańskiej sieci fast food albo do którejkolwiek restauracji z kuchnią otwartą i się gap. Rób notatki(…)”.
Drodzy autorzy, być może za mało wzięłam sobie do serca uwagę o zachowaniu dystansu, ale takie uwagi nie są zabawne.
Podsumowując, niestety nie potrafię określić do kogo jest skierowana książka. Bo jak jest coś dla wszystkich, to tak po prawdzie nie wiadomo dla kogo. Osoby z branży znudzi, laików (takich jak ja) nie pouczy a jedynie zirytuje, choć być może niektórych rozbawi. Natomiast dla osób chcących założyć swój gastro biznes, informacji jest zbyt mało i nie posłuży im za przewodnik.
Ja po lekturze nie czuję się syta, niestety autorzy pomysłem książki rozbudzili mój apetyt, ale danie okazało się bardzo ciężkostrawne.
Informacje o książce:
Tytuł: Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć zanim wyjdziesz coś zjeść
Tytuł oryginału: Gastrobanda. Wszystko, co powinieneś wiedzieć zanim wyjdziesz coś zjeść
Autor: Jakub Milszewski, Kamil Sadkowski
ISBN: 9788364846632
Wydawca: Smak Słowa / Agora
Rok: 2016