Edith Piaf w swojej jednej z najbardziej urokliwych piosenek śpiewała, że pod niebem Paryża, maszerują zakochani [„Sous le ciel de Paris”]. Paryż – miasto świateł, miłości, elegancji, które nigdy nie śpi, Paryż – miasto dla koneserów wykwintnej kuchni, Paryż – miasto z bajki Ratatouille, wypełniony zapachem sera, winem i chrupiącą bagietką, Paryż – miasto, które dla każdego człowieka znaczy co innego. Pamiętam doskonale ten dzień, gdy jako kilkuletnia dziewczynka poszłam na pierwsze zajęcia z języka francuskiego. Prowadził je Pan, który na zajęcia przychodził z marionetką i to właśnie ten pajacyk na sznurkach, był de facto naszym nauczycielem. Przepadłam, zakochałam się w tym języku od pierwszego „Bonjour”. Wiedziałam, że moje życie na zawsze będzie połączone z Francją. Właściwie nie pomyliłam się ani troszkę. Po studiach – romanistycznych, zaczęłam pracę w firmie IT, gdzie obsługuję francuskojęzycznych klientów. Właściwie, gdyby dobrze policzyć, to pewnie więcej czasu spędzam na rozmawianiu po francusku niż po polsku. Nie zdziwi Was fakt, że w ciemno sięgam po wszystkie pozycje, które jako miejsce akcji wybierają francuskie miasta. Tym razem urzekła mnie biała okładka z czarnym beretem, okularami i krwistoczerwonymi ustami, nad którymi możemy dostrzec seksowny pieprzyk. Francuzka pełną gębą! A gdy dodamy do tego urzekającego obrazka, torebkę Louisa Vuittona, która pojawia się w tytule książki Anny Sławińskiej, to mamy pewność, że ja [jak i wiele innych kobiet zafascynowanych francuską kulturą] bez chwili zastanowienia będę chciała zanurzyć się w tej historii niczym w wodach Sekwany.
„Emigrantka z torebką Louisa Vuittona” zabierze Was, do jakiego Paryża nie znacie, bo ten Paryż nie jest pokazywany w komediach romantycznych. Paryż jest trochę jak Christian Grey, ma swoje pięćdziesiąt twarzy. W zależności od tego, czy spacerujecie ulicami eleganckiej dzielnicy numer osiem, czy przechadzacie się po ulicy w dzielnicy Saint Denis, owianej raczej niezbyt pochlebną sławą – taki Paryż poznacie. Obecnie rekordy popularności bije serial Netflixa Emily w Paryżu, który raczej pokazuje nam bajkowy Paryż, w którym każdy z nas bez wahania mógłby zamieszkać. Ten Paryż z reklamy perfum Christiana Diora. Ten Paryż, który kusi elegancją i obiecuje spełnienie najskrytszych marzeń. Nie widać tłumów przechodniów, hałasu na ulicach, przeogromnych korków, gwaru, ulic pełnych śmieci, szczurów, które pod wieżą Eiffla chrupią zostawione przez turystów bagietki, policji, która rozpędza strajkujących albo detonuje bombę, którą ktoś zostawił pod siedzeniem w metrze… Polki, które mieszkają we Francji nie mają zbyt dobrej reputacji. Polka albo przyjechała do Francji sprzątać, albo się puszczać. Utarło się, że Polki są w stanie wiele zrobić za markowe ciuchy czy perfumy… Czy wszystkie Polki takie są ? A czy wszyscy Francuzi to eleganccy Panowie z apaszkami od Louisa Vuittona, które kosztują blisko 400 euro ? Cała historia jest bardzo przyjemnie opowiedziana, studentka, która opuszcza Lublin i wyrusza na podbój Paryża, aby zarobić pieniądze na swój wymarzony dom. Szybko jednak rozumie, że nie wszystko pójdzie zgodnie z jej wyobrażeniami. Mieszkanko – 17-metrowa kawalerka, na czwartym piętrze kamienicy, z zapachem uryny unoszącymi się na klatce, który sprawia, że ciężko powstrzymać odruch wymiotny… Mieszkanie w Paryżu czy jakimkolwiek innym mieście bez znajomości języka francuskiego wydaje mi się tak abstrakcyjnym pomysłem, że do tej pory myślałam, że to po prostu niemożliwe … Francuzi nie czują się w obowiązku mówić po angielsku, wyznają zasadę – to Ty przyjeżdżasz do naszego kraju, więc jeśli chcesz z nami rozmawiać, to naucz się naszego języka. Dlatego gdy, zobaczyłam, że bohaterka książki mówi tylko w języku angielskim bardzo się zdziwiłam. Ana starała się nauczyć języka, jednak wiedziała, że wyjechała do Francji w konkretnym celu – chciała uzbierać pieniądze, aby wybudować dom w Polsce, i skoro w pracy u Madame, gdzie została zatrudniona jako sprzątaczka, mogła się dogadać po angielsku. To postanowiła 100 euro, które przeznaczała na wieczorny kurs, odłożyć a konto budowy domu. Macie czasem tak, że czytając sceny z książki, orientujecie się, że przeżywacie swoje własne deja-vu ? Miałam takie wrażenie, czytając fragment, gdy Ana wybrała się z przyjacielem do firmowego sklepu Chanel na Polach Elizejskich. Gdy wchodzi się do sklepu, który do tej pory co najwyżej widziało się w filmach, człowiek czuje się nie na miejscu. Trochę jakby szara myszka weszła do skarbca pełnego kosztowności, na które może zaledwie popatrzeć, bo miesięczna wypłata pewnie nie starczyłaby, aby kupić najtańszą apaszkę czy pasek do spodni. W powietrzu czuć luksus. Ana odkryła ten Paryż, o którym wolelibyśmy nie słyszeć – z bójkami w metrze, i spuszczaniem oczu, bo dla własnego dobra nie należy mieszać się w nie swoje sprawy. Paryskie życie Ani było smutne… praktycznie cały dzień spędzała na sprzątaniu domu bogatych Rosjan, Madame bez przerwy miała do niej jakieś uwagi, wyśmiewała się z jej pochodzenia, potrafiła kontrolować jej wyjścia i sprawiała, że Ana coraz bardziej czuła się jak własność rosyjskiej rodziny, a nie ich pracownik. Ana miała serdecznie dość Paryża i całego tego paryskiego wyśnionego życia, jedyną rzeczą, która ją tam trzymała było marzenie, że nadejdzie taki dzień, gdzie rzuci w cholerę tę pracę i wróci do rodziny do Polski – tam gdzie jest jej miejsce. Ana wiedziała, że na pewno nie są to paryskie ulice. Upewniła się w tym postanowieniu po zamachach, które wstrząsnęły Francją w 2015 roku. Od tamtego czasu każda podejrzana osoba, którą mijała na ulicy, w metrze, w restauracji – wzbudzała w niej strach i myśl: A co jeśli to terrorysta?
Co Ana przywiozła z Paryża? Nerwicę lękową i spory bagaż doświadczeń, który ją ukształtował. Wiedziała, że jeśli przeżyła upokorzenia, kontrolowanie, wyśmiewanie, podkopywanie jej wiarę w siebie – to tak naprawdę nic gorszego jej już nie spotka. Była gotowa na dorosłe życie, w Polsce, otoczona rodziną i przyjaciółmi – a zarobione euro u Madame, pozwoliło jej na spełnienie marzenia. O własnym kącie. I może nie był to Apartament numer 27, z marmurami i złocieniami, ale był to dom pełen miłości i szacunku. A tego nie kupisz za żadne pieniądze świata nawet w najbardziej ekskluzywnym butiku Diora. Polecam każdemu, kto na cudzych doświadczeniach chce lepiej zrozumieć co tak naprawdę w życiu jest ważne. I nie jest to torebka Louis Vuittona, ani opinia innych ludzi.