Wśród zimowych przebłysków słońca miałam teoretyczną przyjemność spotkania z lekturą Marty Wiktorii Kaszubowskiej „Brakujące ogniwo”. Podjęcie się napisania recenzji zajęło mi kilka tygodni. Dlaczego – gdyż w pierwszej chwili chciałam napisać tylko jedno zdanie, cytując za polskim zespołem muzycznym: „Każdy ma tutaj swoje zdanie, ja mam swoje słowo – rozczarowanie”. Potrzebowałam czasu, żeby zrzucić z siebie nadmiar negatywnych emocji, podejść do sprawy czysto formalnie i ubrać moje odczucia w bardziej obiektywne stwierdzenia. A więc do dzieła.
Główna bohaterka powieści „Brakujące ogniwo”, Eulalia, to dwudziestosiedmioletnia kobieta, korposzczur, zajęty pracą i poszukiwaniem zaginionego przed laty brata. Tyle względnie dobrego mogę powiedzieć o postaci, wokół której zbudowana jest powieść, a przy okazji o całej fabule. Lalka działa mi na nerwy całą swoją osobą – odbieram ją jako całkowicie płaską, niewyrzeźbioną postać, niepokalaną emocjami, uczuciami ani głębią. Jest niczym rysunek, dodatkowo marny. Przez całą powieść nie jestem w stanie zbudować sobie w głowie jej obrazu, jakiegoś psychologicznego rysu. Dodatkowo, to co autorka mówi o bohaterce, to jak ją przedstawia, absolutnie nie zgadza się z tym, co kobieta robi na stronach powieści. Ostrożnie dobierająca partnerów dziewczyna rzuca się w seksualny pęd z przełożonym? Wrażliwa i zrównoważona dziewczyna ma problem z opanowaniem alkoholu i rzuca się w zawody picia na czas? Nie jestem w stanie polubić, ani nawet zaakceptować bohaterki. Założenie przyjęte przez autorkę zaintrygowało mnie, dawało bowiem całkiem niezłe pole do popisu – stworzenie rysu kobiety cierpiącej po stracie brata, doznającej nierozwiązanego procesu żałoby, skonfliktowanej z rodzicami, dodatkowo wikłającej się w spory w pracy. Niestety, moje nadzieje rozbiły się w drobny pył. Wierzę w to, że znajdą się inni, którzy bohaterkę polubią i obronią przed salwą krytyki. I oby!
Czytając zagubiłam się całkowicie. W sensie, w zamyśle, w fabule. Chwilami odnosiłam wrażenie, jakby książka była pisana w kompletnie innym języku, lub jakbym ja nie rozumiała znaczeń mojej ojczystej mowy. Zrozumiałabym jeszcze, gdyby książka była adresowana do nastolatków, i to ich młodszej, gimnazjalnej grupy. Wtedy sposób prowadzenia fabuły i przemawiania do czytelnika byłby w pewien sposób akceptowalny. Jednak, gdy biorę do rąk książkę skierowaną do czytelnika dorosłego, za którego się uważam, do kobiet, a nie małych dziewczynek – oczekuję czegoś więcej. Odrobiny kunsztu, rozwagi literackiej, inteligencji emocjonalnej czy po prostu wyrazu. Nie odnajduję niczego, niczego spośród tych rzeczy. Cała fabuła opiera się dla mnie o to, że bohaterka poszukuje zaginionego brata. Przez wszystkie strony żyje sobie swoim czarnym, żałobnym życiem poszukując go realnie oraz mentalnie. I na tym koniec. Nic więcej, co poruszyłoby za serce lub choć za przysłowiową gębę. Marazm. Dopiero kilka ostatnich stron przynosi poruszenie – dla mnie jednak zbyt małe, by ożywić mnie po całej lekturze.
Język, którym pisana jest powieść mogę określić jako nieadekwatny. Przemierzając strony książki miałam jednocześnie odczucie, iż autorka na siłę poszukuje trudnych, wyrafinowanych słów i zwrotów, a jednocześnie używa mowy mówionej, a nie słowa pisanego. Forma jest trudna do przyjęcia, przesadnie pokomplikowana, zbudowana z zagęszczonych fraz, które próbują zbudować formę tam, gdzie brakuje treści. Niestety, w moim odbiorze bardzo nieskutecznie. Stylistyka jest dla mnie przesadzona, nad wyraz wytłuszczona i niczego, kompletnie niczego mi nie wnosi. Jedyną rzeczą, która zapowiadała się w warstwie literackiej dobrze były dialogi – inteligentne, wnoszące odrobinę emocji i uczucia w płaską warstwę powieści. Niestety, autorka postanowiła poucinać co lepsze, sprowadzając do krótkiego podsumowania, zamiast pociągnąć je dalej i wykrzesać odrobinę słońca z mroku książki. Interesującym pomysłem, było za to wprowadzenie do powieści anglojęzycznych wstawek – plus za kreatywną ideę. Co jednak, kiedy książkę czyta osoba nie mająca pojęcia o języku angielskim ani korposlangu? Plus i minus wychodzą na zero, za brak myślenia o konsekwencjach.
Największym echem odbija się we mnie tytuł powieści. Tytuł bardzo dobrze przemyślany, skuteczny i trafiający głęboko w podświadomość człowieka. Pokazujący, że wystarczy brak jednego elementu a cały świat potrafi rozpaść się i przestać realnie istnieć. W tym kontekście nawet mizerna, moim zdaniem, powieść zaczyna nabierać sensu. W efekcie utraty tego, co najważniejsze, bohaterka stała się nikim, a jej świat rozsypaną, bezsensowną talią kart.
Informacje o książce:
Tytuł: Brakujące ogniwo
Tytuł oryginału: Brakujące ogniwo
Autor: Marta Wiktoria Kaszubowska
ISBN: 9788379429646
Wydawca: Novae Res
Rok: 2015