„Telewizja twierdzi, że to wina narkotyków. Ksiądz twierdzi, że to wina seksu i seksomanii. Nauczyciele twierdzą, że to wina Internetu. Internet twierdzi, że to wina rodziców. Oni zaś zwalają winę na telewizję”.
Książki mają to do siebie, że często temat w nich poruszany, za sprawą dziwnego zbiegu okoliczności będzie tym, o którym w niedawnym czasie się myślało. Oczywiście bywa, że z premedytacją się sięga po pozycje zbieżne tematycznie naszym rozważaniom. Nie raz, nie dwa zdumiewałam się, gdy spotykała mnie pierwsza sytuacja. Ostatnio po raz pierwszy zabrałam się za powieść, której smutna tematyka mnie zastanawia. Liczne dysputy przeprowadziłam z różnymi osobami. Ilu ludzi, tyle opinii, ale w jednym, wszyscy moi rozmówcy się zgadzali: to smutne i to nie mieści się w głowie, jak bardzo zdeprawowana jest dzisiejsza młodzież.
Młodzież, którą Polański nazywa sociallsami, w których skład wchodzą ludzie urodzeni po 1996 roku, już zawsze po tej lekturze będzie się Wam kojarzyła smutno. Osobiście, choć urodziłam się po powyższym roku nie znajduję w swojej osobie cech typowego sociallsa. Dla mnie to jak choroba, choroba, ponieważ tych ludzi, moich w pewnym tego słowa znaczeniu rówieśników, zamknęłabym w pokojach bez klamek i trzymała, aż się nie zresocjalizują, by sobie krzywdy większej nie zrobili.
Wojciech Polański opowiada o fragmencie życia pewnego nastolatka o pseudonimie „Warszawiak”. Opowieść narratora, który zdaje się być kimś z otoczenia głównego bohatera, zaczyna się w momencie przeniesienia się Warszawiaka ze stolicy do Krakowa. Dostajemy dokładny opis chłopaka. Jest on z wysoko sytuowanej rodziny, bowiem rodzice jego pracują, jako architekci; w szkole ma dobre stopnie, ma też własną firmę odzieżową (zapoczątkował własną markę), drogo wyposażoną garderobą w same markowe znaczki, własne konto w banku, na którym nie brakuje funduszy, a także znajomości wśród „popularnych ludzi” w Polsce. Zapomniałabym, posiada on także niezliczoną ilość dziewczyn, z którymi się zabawiał. Lista ta jest najpewniej dłuższa niż playlista na jego Iphonie do słuchania muzyki. Niby normalna rzecz, w końcu w XXI wieku zdecydowana większość ludzi zamiast się wiązać woli hasać po klubach i „zaliczać”, kiedy jest okazja. Szkopuł tkwi w tym, że młody biznesmen ma siedemnaście lat. Znam ludzi, którzy mając ponad trzydziestkę wiosen na karku, nie próbowali narkotyków, od których imprezę Warszawiak przeważnie zaczyna. To przecież jednak synonimy hasła „impreza” czy „zabawa”: alkohol, narkotyki lub seks.
Warszawiak w nowym liceum, które oczywiście jest najlepszym w mieście, szybko zostaje dołączony do szkolnej elity. Przecież jest przystojny, bogaty, a co najważniejsze – na Instagramie ma okrągłą sumkę followersów. Czego więcej trzeba osobie z „wyższych sfer”?
Szkolna Królowa, Karolina, nie potrzebuje dużo czasu, by mieć w głowie pełen obraz ich ślubu. Nie ma wątpliwości, że to ten jedyny, tak samo jak nie widzi problemów, które miałyby sprawić, że nowy uczeń nie będzie jej. Pierwszy etap – nawiązanie znajomości – przychodzi i przebiega gładko. Spotkanie po szkole, rozmowy o tym i o owym. Mają kilka identycznych poglądów, wiele wspólnego. Dlaczego więc nie miałby to być związek niczym z bajki? Dlatego, że chłopak zdaje sobie sprawę, że dziewczyna jest tylko zakompleksioną córeczką bogatych rodziców, która dzięki małym rolom w telewizji ma się za wielką aktorkę, a za sprawą poniżania mniej zamożnych uczniów uważa się za lepszą. Prawie wszyscy, którzy kiedykolwiek kręcili się w jego otoczeniu są z tego wora. Kasa rekompensuje kompleksy i wady, alkohol i seks dodają pewności siebie, a w połączeniu z innymi używkami dają dobrą zabawę. Tylko tak wygląda dobra zabawa, relaks.
Szkoda tylko, że Warszawiak ma zbyt słaby wzrok, by dojrzeć iż sam także siedzi na dnie tego worka i trzyma się jego ścian rękami i nogami.
Warszawiak nie zamierza zagłębiać się w relację z Karoliną w jakiejkolwiek postaci miałabym ona być. Jedyną osobą, jaką do siebie dopuszcza jest poniżany i wzgardzany Kuba, „zwyczajny” chłopak z niezbyt zamożnej rodziny z normalnymi ambicjami. Zamiast rapować po klubach czy prężyć się przed kamerami, chce on zmieniać kraj, który według niego (i jak się później okaże Warszawiaka także) jest od wielu, wielu lat prowadzony przez głupców, dla których mottem jest „NIE DA SIĘ”, które oznacza „NIE CHCE MI SIĘ”. Kuba zyskuje przyjaciela oraz pracodawcę. Mimo to, Warszawiak wciąga za sobą nowego kumpla do Szkolnej Elity. Innym członkom nie podoba się jego dobór bliskich osób. Uważają, że Kuba go deprawuje, ośmiesza i jedynie wykorzystuje. Najzabawniejszym w tym wszystkim jest to, że to ci oskarżyciele chcą się wybić na „popularności” Warszawiaka i ogrzewać w jego blasku. Chłopak ma kasę, klasę i wolną chatę, ponieważ rodzice od jego najmłodszych lat pozostawiają jego wychowanie Krystynie, ich gosposi. To ona przewinęła każdą chłopaka pieluchę, to ona gotowała mu jedyne domowe posiłki, jakie zjadał, to ona się o niego troszczyła i ona robiła wyrzuty za niewłaściwy styl życia. Jego rodzice choćby chcieli, nie mogli tego robić. Nie mogli, ponieważ byli zbyt zajęci pracą i własnymi pragnieniami za nowymi przygodami. Nie chcieli mieć dzieci, ale jak już się pojawiło to łatwo ten problem rozwiązali. Po co dziecku czy nastolatkowi coś więcej niż dach nad głową, ciepły posiłek i napitek, ubrania, książki i dobre wykształcenie? Dobry start też będzie miał, to oczywiste, więc rodzicami są dobrymi.
Warszawiak przeprowadził się, chcąc zerwać z dotychczasowym życiem, w którym zmarnował szansę na prawdziwy związek i szczere uczucie, ku temu, co jak mu się wtedy wydawało było lepsze. Pieniądze, alkohol, narkotyki i seks – bycie KIMŚ.
Na planowaniu i chęciach się skończyło, bo nic się nie zmieniło. Kilkukrotnie próbował zerwać z alkoholem i narkotykami, znaczy nie żeby był uzależniony! Po prostu dobrze by było na jakiś czas odpocząć od tego. Ale skoro taka dobra impreza, no to grzech byłoby nie zapalić czy nie wypić. Grzechem byłoby nie pójście za tą dopraszającą się przyjemności dziewczyną.
Tak mija życie nastolatka, który im więcej życia poznaje za sprawą problemów tych nielicznych bliskich, tym bardziej kurczowo trzyma się wegetacji, którą prowadzi, a która jak błędnie sądzi przynosi mu szczęście. Szczęście pojawiające się przy każdym łyku whisky i znikające przy pierwszych symptomach kaca. Szczęście pojawiające się przy grze wstępnej z dziewczyną, której imienia nie dosłyszał lub po prostu zignorował i znikające, gdy dysząc dochodzi do siebie. Dlaczego tylko, skoro to prawdziwe szczęście, jest tak ulotne? Dlaczego nie widać w tym sensu?
Czy szukający szczęścia między nogami pierwszej lepszej dziewczyny Warszawiak, znajdzie to czego szuka albo raczej – czy znajdzie w sobie dość rozumu i siły, by przestać się oszukiwać i zacząć żyć?
Polański w swojej książce ukazuje aż zbyt prawdziwy obraz większości nastolatków. Porusza wiele ważnych kwestii, niektóre wprost inne w życiu pierwszoplanowej postaci. Zaznacza wyraźnie, że czasy się zmieniły, aczkolwiek błędnie według mnie wskazuje wyraźne oznaki owej zmiany. Dla niego cechami jej są ludzie, którzy zamiast pracować by mieć, a gdy już się ma nie korzystać, mają od razu i korzystają z tego. Moim zdaniem jest nieco inaczej. Nie sam cel jest spełnieniem, lecz droga do niego. Czymże jest gol, gdy nie jest wynikiem dobrej akcji? Przypadkowo zdobyta bramka lub ta „w ciemno” nie jest tak zadowalająca. Żeby docenić trzeba się natrudzić, a jak się doceni, to się uraduje. Im więcej się ma, tym mniej się korzysta, taka jest prawda. Nauczonym się wtedy jest, że wszystko co dobre przychodzi szybko i łatwo, a to największa bzdura i każdy, kto różowe okulary zdejmie jest tego świadom.
Kiedyś patologią była brzydko zwana „biedota”, teraz to Ci ubożsi nierzadko mają więcej wartości niż Ci, którzy nie muszą się martwić liczbą zer na koncie bankowym. Biedniejsi chcą przestać być biednymi, w związku z czym muszą się uczyć, by zdobyć dobrą pracę. Bogatsi skoro mają czym za przyjemności płacić, wolą korzystać niż martwić się, że źródełko kiedyś wyschnie.
Młodzi ludzie, którzy zamiast rodziców w domu, dostawali klucz na szyje, pełną lodówkę i najlepszy z możliwych komputerów na biurku, szukają miłości i ciepła, które od nich zaznać powinni w tym, czego dorośli zakazują. Po pierwsze, zakazany owoc. Po drugie, chęć odegrania się, bo brak miłości jest dotkliwy.
Później tacy rodzice zastanawiają się, jak to możliwe, że ich dziecko stoczyło się na dno. Obwiniają wszystko to, czego nie było za ich czasów, bo jest to „nowe”, a wiadomo, nowe oznacza gorsze. Owszem, w komputerach i telewizji jest ogrom przemocy i innych okropności, aczkolwiek jest też sporo przydatnych, dobrych rzeczy. Jedna osoba będzie spędzała dzień przed komputerem i druga; ta pierwsza założy potem rodzinę i będzie wiodła zdrowe życie, zaś druga wyląduje na odwyku, w grobie lub pod mostem. Jaka jest zależność? Rodzice, opiekunowie. Ktoś, kto zadba by ludzie szukający swojego miejsca w świecie, mogli podejmować właściwe decyzje.
Żaden rodzic nie chce dopuścić do siebie myśli, że jego dziecko robi coś złego, ale jeszcze ciężej jest przyznać się przed sobą do tego, że jest się za to odpowiedzialnym, ponieważ rzadko kiedy się reagowało.
„Trzeba dziś znowu młodzież nauczyć, iż pierwszą i najważniejszą rzeczą jest życie, a potem dopiero jest wygoda” – Marek Edelman
Informacje o książce:
Tytuł: Wyświetleni
Tytuł oryginału: Wyświetleni
Autor: Wojciech Polański
ISBN: 9788382190441
Wydawca: Novae Res
Rok: 2021