„Nie tylko ty kłamiesz. Ja też kłamałem. Wszyscy kłamią. Tworzymy sobie pewną wizję samych siebie, którą potem staramy się wcielić w życie. W tym świecie, w którym każdy może być kim chce, musimy sami sobie wymyślić tożsamość. A jeżeli się potem nie uda jej urzeczywistnić, to jest się kłamcą, nawet jeśli się wcale nie miało zamiaru nikogo oszukiwać”
Ludzie są różni. Wysocy i niscy, tężsi i szczuplejsi, blondyni i bruneci, ładni i szpetni. Mimo tych i innych czynników nas oddzielających, to im dalej w postęp lat, tym więcej nas o dziwo łączy. Zanikają różnice kulturowe i wszelakie inne. Nieważne, w której części świata się znajdujesz, Twój dzień z pewnością zawiera jakieś elementy dnia mojego. Głównie interesuje mnie tutaj jeden, mianowicie – technologia. Kto z nas nie ma Facebook’a? Jest w końcu takie ciekawe dosyć powiedzenie, niestety jak dla mnie dosyć prawdziwe: „Nie ma Cię na Facebook’u to nie istniejesz”. Coś w tym jest. Wiem sama po sobie, że każdą nowo poznaną osobę sprawdzam na tej platformie i może dwa razy się zdarzyło, iżeli takiego delikwenta czy delikwentki nie znalazłam. Przeraża mnie w takich sytuacjach to, jak wiele mogę się dowiedzieć o kimś bez wiedzy tej osoby. Mając podstawowe dane, jakimi są imię i nazwisko, doinformuję się o wieku, o zainteresowaniach, znajomościach czy pracy. Gdy wydaje mi się, że na temat danej persony nic więcej mi Facebook nie powie, przenoszę się na Instagrama. Instagrama, który jest prywatniejszy i sprawi, że wygaszając ekran telefonu bądź komputera, będę w jakimś stopniu czuła, że osoba, którą brzydko mówiąc „wystalkowałam”, jest mi bliska.
Nieumiejętność odseparowania się od świata cyfrowego, to jest naszym punktem stykowym, ponieważ jeśli nie chcemy nic dodawać tam od siebie, to pragniemy czegoś dowiedzieć się o innych. Era XXI wieku to era iluzji, bowiem nią właśnie jest świat cyfrowy, w którym wierzyć nie powinno się w nic, co tyczy się faktów o drugim człowieku.
Wyobraź sobie taką sytuację. Budzisz się, jak wiele razy wcześniej, lecz nic nie jest takie jak wcześniej. Czy jest w ogóle jakieś „wcześniej”? Patrzysz na lewo – nic, patrzysz na prawo – nic, patrzysz na swoje dłonie – nic, patrzysz na swoje ciało i swoją twarz – nic. Nic nie pamiętasz, a odbicie, które widzisz w lustrze, uznajesz za własne tylko dlatego, ponieważ widzisz jak palce przesyłające poprzez nerwy impulsy do mózgu, przesuwają się tak, jak tej osoby w zwierciadle. Wiesz właściwie tylko trzy rzeczy. Pierwsza – myślisz, więc jesteś. Druga – jesteś w szpitalu. Trzecia – nie wiesz absolutnie nic ponadto.
Taką to sytuację spotykamy na pierwszych stronach powieści „Siri, kim jestem?”. Szpital i dziewczyna z amnezją wywołaną silnym uderzeniem w głowę, które omal nie posłało jej na tamten świat. Pielęgniarki nie mają specjalnie przydatnych informacji. Przywieziono ją karetką, ubraną w sukienkę od Prady, pelerynkę, diadem oraz torebeczką zawierającą pomadkę Chanel, jakieś klucze i iPhone’a. IPhone! Telefon zdaje się być kluczem do zagadki, w końcu wystarczy skontaktować się z kimś, kto ją znał. Tylko czyje nazwisko wybrać w kontaktach, skoro żadne z nich nic jej nie przywodzi na myśl, a żaden z numerów nie jest opisany hasłem „mama” czy „tata”?
Nadzieja odeszła równie szybko, jak się pojawiła. Telefon przyniósł jedynie kolejne pytania, nie podsunąwszy rozwiązania na wcześniejsze.
Poza pamięcią umysłową posiadamy jeszcze pamięć ciała, a tej naruszyć się nie udało uszkodzeniu głowy. Kciuk biednej dziewczyny po ponownym odblokowaniu telefonu, uruchamia Instagrama. Najlepsze pomysły przychodzą do człowieka znienacka, kiedy się tego nie spodziewamy. Gdy mózg jest zrelaksowany. Ten bezwarunkowy odruch, zakodowany przez setki, a może tysiące powtórzeń był strzałem w dziesiątkę. Był strzałem, który naprowadził Mię na drogę ku jej życiu, w wyniku czego przy pomocy uczynnego taksówkarza, staje przed różowymi drzwiami CHYBA jej domu na Laguna Beach. Te same drzwi widnieją na jednym z jej Instagramowych zdjęć wraz z hasztagiem „homesweethome”. Klucze z torebkę z łatwością wchodzą na właściwe miejsce i otwierają przed nią kolejną nadzieję.
Wciąż nic. Zero wspomnień, za to jeszcze większa nadzieja. Któż bowiem nie pragnąłby tych luksusów dla siebie? Wnętrze domu przekracza oczekiwania wykończonej Mii. Równowaga we wszechświecie jednakowoż panować musi. Jedynym zastanym osobnikiem wśród bogactw jest Max. Przystojny początkujący naukowiec równie zaskoczony pojawieniem się niepamiętającej niczego dziewczyny. Ten typ chłopaka, jakiego z uśmiechem na ustach i dumą w oczach przedstawiłaby rodzicom przy obiedzie, oczywiście zakładając, że jakichkolwiek rodziców ma. Niestety na niewiele zdaje się jej przydać w obecnej sytuacji, gdyż domu tylko pilnuje pod nieobecność właściciela. Uczynny chłopak nie ma serca wyrzucać rannej nieznajomej, mimo iż ze słów usłyszanych nie wynika nic konkretnego, a już na pewno nie to, że pan J.P. Howard jest kimkolwiek dlań ważnym bądź odwrotnie.
Łut szczęścia pojawia się wraz z miękkim łożem, na którym noc ma nasza bohaterka spędzić. Po przejrzeniu Instagrama i Internetów okazuje się, że prawowity gospodarz to Jacques-Pierre, trzydziestosiedmioletni bogacz, twórca Jacques-o-lady, ratujący lasy deszczowe. Jeśli wierzyć zdjęciom na profilu @Mia4Realz i wizerunkowi, jaki Google pokazuje, gdy w wyszukiwarce widnieje nazwisko twórcy czekolady, to nieszczęścia Mii się niedługo skończą. JP to jej chłopak. Czyż mogłoby być lepiej?
Biorąc pod uwagę to, że wyjechał z kraju na weekend w momencie, w którym ona trafiła do szpitala po najprawdopodobniej nieudanej próbie morderstwa, a w SMS’ach pyta się, czy już nie jest na niego zła i jednocześnie przeprasza za swoje zachowanie, to owszem. Mogłoby.
Następny dzień równa się realizacja nowego planu. Mia wraz z Max’em cofają się po krokach Mii-sprzed-wypadku, za punkty do odhaczenia mając zdjęcia z Instagrama. Zabawa zapowiada się przednia. Jedząc radośnie z nowym przyjacielem fast-foody Mia ma w głowie tylko to, że ma bogatego, kochającego ją faceta, jest znana i lubiana, a na dokładkę ma własną aplikację randkową GoldRush, która prężnie się rozwija. Nasza bizneswoman jest niemal tak szczęśliwa, jak ta pozująca dla tysięcy obserwujących jako @Mia4Realz.
Kalifornijski sen Mii był taki, jaki być powinien, lecz sny mają to do siebie, że albo się kończą, albo zmieniają w koszmar senny.
“Ja przecież chciałam tylko wrócić po śladach i poznać prawdę o moim dawnym życiu. Chciałam odnaleźć wszystkie twarze i miejsca z mojego Instagrama, żeby się dowiedzieć, kim tak naprawdę jestem. Nie spodziewałam się, że te poszukiwania doprowadzą mnie tutaj – że będę czytać swoją kartotekę kryminalną i rozmawiać z policją o zarzutach w sprawie oszustwa”
Wszystko zaczęło się od pieniędzy i wokół nich się prawda kręcić okazała. By odnaleźć swoją tożsamość Mia musi poznać Mię, którą była. Poznać bliżej niż ktokolwiek inny, a przecież wszystko obserwowane z tak bliska, nie może okazać się ładne czy pozytywne.
“Im gorzej jest tym lepszy kit musisz wciskać, tym lepszy filtr jest potrzebny”
Poznając drugą osobę łatwo nam krytykować i osądzać. Odwrotnie jest z nami samymi. Jak wytłumaczyć przed sobą własne działania tak ładnie, jak wcześniej, skoro wymówek się nie pamięta, a tamto “ja” jest bardziej obce niż człowiek, którego poznało się wczoraj?
“W sieci możesz być, kimkolwiek zechcesz. Masz filtry, dzięki którym możesz wyglądać, jak zechcesz, a twoje profilowe może odzwierciedlać każdy nastrój. Może to i fajne, jeśli kogoś interesują pozory. Ale to przecież tylko iluzja. Jakie to ma znaczenie, że jakaś laska z Florydy lubi twoje zdjęcie, skoro twoje życie jest ogólnie do bani. Moim zdaniem ludzie powinni zajmować się tym, co się naprawdę liczy”
„Siri, kim jestem?” ma fabułę, z jaką nie zdarzyło mi się dotychczas spotkać i mimo pewnych rzeczy, na które zębami zgrzytałam i oczami przewracałam, to mam nadzieję na zetknięcie się z jej podobnymi. Tschida idealnie oddała na kartach swej powieści prawdziwe życie, łącząc w przyjemny sposób komedię obyczajową z elementami psychologii. Brakuje jej umiejętności usadzenia czytelnika przy powieści tak długo, aż ostatnia strona nie zaszeleści, ale za to lokuje pytanie „jak to się skończy?” z tyłu głowy. Z problemami Mii borykamy się (przynajmniej kilkoma z nich) wszyscy i tak, jak i ona „chcemy dobrze, ale nie zawsze wychodzi”. Życie rzuca jej i nam kłody pod nogi, a ona jak i my, w jakiś sposób je przeskakujemy.
Wspomniałam o zgrzytaniu zębami i przewracaniu oczami. Tak, a powodem ich była nasza zabawna i wyluzowana główna bohaterka. Stanowczo ZBYT wyluzowana, jak dla mnie. Trudno mi uwierzyć, by ktokolwiek mógł podjąć tak odrealnione decyzja, jak ta postać, lecz z drugiej strony to dodaje jej realizmu. Zagubione dziewczę, które uciekło z domu i mimo głupot, jakie na każdym kroku popełnia, to koniec końców obronną ręką z nich wychodzi. Tutaj też pojawia się element, który jak dla mnie jest lekcją od Sam i jej Mii. Nastawienie. Mia mimo natłoku naprawdę przytłaczających informacji i zwrotów akcji, które niejednego w depresję by wpędziły jest zdania, że wszystko się ułoży, i będzie tak jak zechce. Nie boi się popełniać błędów, a to zaleta, niewielu osobom dana, jak również nie boi się podejmować ważnych decyzji, będąc przy tym w zgodzie ze swoimi emocjami i uczuciami.
„Trzeba podejść do tego, jak do miłosnego rozczarowania. Nie można się poddawać”
Informacje o książce:
Tytuł: Siri, kim jestem?
Tytuł oryginału: SIRI, WHO AM I?
Autor: Sam Tschida
ISBN: 9788382341409
Wydawca: Prószyński i S-ka
Rok: 2021